czwartek, 27 sierpnia 2020

Wieści: Ujawniać czy nie ujawniać kryptogejów. Bojówki Chrystusa żeby ukryć afery w kościele ...



Bart Staszewski komentarz aktywisty: Czy outować i ujawnić hipokryzje osób pełniących funkcje publiczne (w tym przypadku homofobicznych parlamentarzystów) korzystających z tych funkcji, aby właśnie te grupy mniejszościowe prześladować i koordynować na nie hejt? Moim zdaniem tak i pisałem już o tym w sierpniu 2019 r.

Po wpisie Michała Kowalówki na nowo rozgorzała stara dyskusja. Czy polityk - parlamentarzysta, czyli osoba publiczna (tj. osoba, która wykonuje funkcje publiczne lub przez inną swoją działalność zawodową, gospodarczą, społeczną, polityczną, kulturalną itp. wpływa znacząco na funkcjonowanie społeczeństwa) ma prawo do prywatności w kwestii swojej orientacji, gdy buduje swoją karierę na potępieniu innych osób właśnie z tą orientacją?

Polityk zrzeka się części swojej prywatności jaką cieszy się osoba niepubliczna. Co już dawno na gruncie polskiego prawodawstwa zauważono. Oczywiście nawet osoba publiczna ma prawo do zachowania prywatności — ale od tego są pewne wyjątki.

Godność ludzka - naturalna i przyrodzona podlega ochronie zarówno w Konstytucji jak i różnych dokumentach międzynarodowych. Niemniej podstawową granicę prywatności zawsze wyznacza sam zainteresowany, który zaczyna mówić o swoim życiu prywatnym albo o nim milczy albo… zaczyna innym regulować ich życie prywatne, dodatkowo rozkręcając wobec tych innych kampanię nienawiści i budując na tym swoją karierę.

W orzecznictwie przyjmuje się najczęściej, że art. 14 ust. 6 prawa prasowego nie chroni prawa do prywatności osoby publicznej przed ingerencją prasy wówczas, gdy przemilczenie informacji byłoby szkodliwe dla interesu publicznego (np. dla konieczności zweryfikowania działalności publicznej danej osoby w świetle jej postaw zajmowanych w życiu prywatnym, por. „Interes publiczny może uzasadniać ingerencję w życie prywatne polityków”). Zasadniczo ochronie prawnej podlega życie prywatne każdej jednostki, także polityków, posłów i urzędników państwowych, jednak ochrona interesu publicznego może wymagać ingerencji w sferę życia prywatnego — właśnie ze względu na przysługujące obywatelom prawo oceny wiarygodności i prawdomówności tych osób.

Dzieje się tak zwłaszcza wówczas, gdy postępowanie takiej osoby w życiu prywatnym koliduje z prezentowanym publicznie światopoglądem, systemem moralnym i etycznym (a już bezdyskusyjnie jeśli na tych wartościach polityk buduje swoją „ofertę polityczną”). Z tego też względu art. 61 Konstytucji RP nie tylko chroni prawo obywateli do dysponowania taką wiedzą, ale wręcz takie informacje powinny być publikowane, ponieważ przepis ten przyznaje obywatelom prawo do uzyskiwania informacji o osobach pełniących funkcje publiczne.

Tak wynika z wyroku Sądu Apelacyjnego w Gdańsku z dnia 24 czerwca 2014 r. (sygn. akt I ACa 206/14) wydanym w apelacji do wyroku Sądu Okręgowego w Gdańsku z 13 grudnia 2013 r. (sygn. akt XV C 118/13)

Wyrok dotyczy głośnej sprawy polityka, który miał kochankę i wskutek czego porzucił żonę. Pech chciał, że poseł mianował się reprezentantem tej „lepszej” i „wyższej moralnie” partii. Nie trzeba było długo czekać, aby sprawą zainteresowały się media.

Sąd odwoławczy podzielił stanowisko sądu I instancji, podkreślając, że opinii społeczna ma prawo do weryfikacji, czy głoszone publicznie przez powoda poglądy w przedmiocie umacniania roli rodziny, tworzenia sprzyjających dla jej rozwoju warunków oraz poszanowania wartości chrześcijańskich, do których niewątpliwie należy trwałość i nierozwiązywalność zawartych związków małżeńskich, są tylko sloganami na użytek jego działalności politycznej i podnoszenia popularności wśród wyborców, czy też są jego autentycznymi przekonaniami, które realizuje także w życiu osobistym. Tym samym, czy powód jest osobą wiarygodną, głosząca poglądy rzeczywiście wyznawane i realizowane także w życiu prywatnym, czy też nie.

Sąd podkreślił, że wolność prasy służyć powinna przede wszystkim realizacji interesu publicznego, ten zaś jak najbardziej oznacza możliwość weryfikacji prawdomówności i rzetelności polityków, którą można oceniać właśnie poprzez pryzmat trzymania się publicznie głoszonych zasad w życiu prywatnym.

Sodoma, Frédérica Martela, gdzie dziennikarz ujawnia gejów u szczytów władzy w homofobicznym Watykanie nie obudziła żadnych emocji w Polsce, w zakresie tego, czy outing jest etyczny czy nie. Wręcz przeciwnie. Spotkała się z olbrzymim zainteresowaniem. . Wydała ją Agora, promowała Wyborcza i inne czołowe media - HURR DURR DOSKONALE.

Czym to się różni od ujawniania, że jakiś biskup oficjalnie głosi wstrzemięźliwość i rzuca gromy na rozwiązłość, a sam ma kochankę i dwójkę dzieci? „To jego prywatna sprawa mówią ludzie na parafii. „Nikomu nic do tego”, kwitują. Albo że jakiś prawicowy polityk wzywa do zakazu aborcji, a sam każe usunąć ciążę swojej kochance? Ujawnienie tego też jest moralnie naganne?

Czy tylko prasa ma prawo do działania w ramach interesu publicznego? Jak należy to robić? Tutaj wchodzimy na grząski grunt prawny, gdzie nie będąc prawnikiem nie chcę się wypowiadać. Z moralnego i etycznego punktu widzenia - uważam, że Michał Kowalówka miał prawo wypomnieć Kanthakowi hipokryzję.


Wszystkich, którzy mogą być zadziwieni tym, że największymi, najgłośniejszymi, najwścieklej atakującymi osoby LGBT homofobami polskiej prawicy są siedzący w szafach geje, uprzejmie informuję, że historia zna wiele takich przypadków, gdyż, jak wiadomo, lubi się powtarzać.

Warto przy tej okazji przypomnieć czasy „Lavender Scare” [Lawendowego Strachu], kiedy to w latach 50. ubiegłego wieku – na fali makkartyzmu – amerykański rząd rozpętał homofobiczną psychozę. Uznano wówczas gejów i lesbijki za osoby stanowiące zagrożenie dla bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych i rozpoczęto przy pomocy specjalnej komisji Kongresu i FBI tropienie ich w rządowej administracji. W wyniku tejże obsesji prezydent Dwight D. Eisenhower wydał słynny Executive Order 10450, który zakazywał zatrudniania gejów i lesbijek w rządowej administracji oraz nakazywał zwolnienie tych, którzy już w niej pracują. Według szacunków historyków z pracy wyrzucono wówczas 5000 osób homoseksualnych, z których wiele popełniło samobójstwo. Zarządzenie Eisenhowera obowiązywało przez ponad 20 lat.

Głównymi prześladowcami społeczności LGBT, prawą – można powiedzieć – i lewą ręką senatora McCarthy’ego byli J. Edgar Hoover i Roy Cohn. Pierwszy był legendarnym dyrektorem FBI (kierował Federalnym Biurem Śledczym niemal pół wieku), drugi – rozpoczynającym swoją waszyngtońską karierę prawnikiem, który doprowadzi niebawem do niesłusznego skazania na śmierć Ethel i Juliusa Rosenbergów, a do historii przejdzie, m.in. za sprawą „Aniołów w Ameryce” Tony’ego Kushnera, jako wcielenie zła.

Obaj – i Hoover, i Cohn – są gejami i swoje imponujące kariery budują na prześladowaniu społeczności LGBT. Nie żyją jednak w próżni, bywają tu i tam, mają kochanków, więc miasto oczywiście gada. By zadać kłam szerzącym się plotkom o swoim homoseksualizmie zaczynają coraz mocniej dokręcać śrubę. Uważają bowiem, że czym bardziej będą prześladować społeczność LGBT, bym skutecznie udowodnią światu, że wcale nie są homo. Brzmi znajomo?

Ów temat dokładnie zbadano i opisano. David K. Johnson napisał na ten temat znakomitą książkę "The Lavender Scare: The Cold War Persecution of Gays and Lesbians in the Federal Government", a Josh Howard zrobił na jej podstawie film dokumentalny "The Lavender Scare", którego narratorką jest Glenn Close. Na HBO GO możecie też obejrzeć świetny dokument "Bully. Coward. Victim. The Story of Roy Cohn". Naprawdę warto, bo jak się trochę zapozna z tematem, to działalność najbardziej fanatycznych homofobów polskiej prawicy ogląda się wówczas z nieco innej optyki.

PS 13 lat temu Larry Craig, republikański senator z Idaho, który słynął ze swoich homofobicznych tyrad i promowania wartości rodzinnych, został aresztowany na lotnisku w Minneapolis, po tym, gdy próbował w tamtejszej toalecie uprawiać seks oralny z przebywającym tam wówczas innym mężczyzną, który okazał się policjantem na służbie.

Jak zauważa słusznie w jednym ze swoich stendapów Kathy Griffin: "Im bardziej jakiś polityk buduje swoją karierę na radykalnej homofobii, tym bardziej jest prawdopodobne, że kiedyś zostanie złapany na robieniu laski w kiblu na lotnisku".



Spór o LGBT w Polsce trwa. Oliwy do ognia dodał poseł Solidarnej Polski Jan Kanthak. Polityk stwierdził, że w San Francisco w USA istnieją "sklepy mięsne dla ideologii LGBT". Odpowiedział mu lewicowy działacz Michał Kowalówka, który oskarżył prawicowego członka obozu ZP o złożenie mu przed laty propozycji odbycia stosunku seksualnego. - Zupełnie fakenewsowa informacja, która się rozeszła - powiedział w programie "Newsroom" WP minister środowiska Michał Woś. Dodał, że "działacze Lewicy pokazując, że ktoś rzekomo jest gejem, sami rozpętali przemysł pogardy". Woś oświadczył też stanowczo, że "w środowisku to jest powszechna wiadomość, że Janek akurat sam gejem nie jest". - Dlaczego ci, którzy mówią, że walczą z homofobią, sami pokazali, że ewentualne bycie gejem jest pretekstem do śmiechu czy innych rzeczy - pytał minister. Polityk wypowiedział się też o adopcji dzieci przez pary homoseksualne: - Większość Polaków tego nie chce - mówił dalej Michał Woś.


Na ich stronach internetowych i profilach w mediach społecznościowych można przeczytać o tym, jak bardzo ci katoliccy fanatycy religijni rwą się do walki:  Chcą bić ludzi ze społeczności LGBT, chcą patrolować ulice i bronić katolicyzmu siłą i przemocą, chcą przez swoje działania oczyścić Polskę z homoseksualizmu i Żydów

Liderzy „Żołnierzy Chrystusa” czyli de facto paramilitarnych bojowek fundamentalistów religijnych – chwalą się poparciem najważniejszych ministrów w rządzie PiS oraz celebrytów dobrej zmiany takich jak Cejrowski czy Matecki.

A tak naprawdę to właśnie biskupi chcą odwrócić uwagę ludzi od swoich niecnych czynów w myśl reguły, „że najlepszą obroną jest atak”, a więc bezmyślnie atakują. LGBT to tylko zasłona dymna, chodzi o to aby było dużo szumu i zamieszania, i czekaja kiedy ich afery „przyschną” i ludzie zapomną - przekazdnia.pl.

Po 18 latach od pierwszych oskarżeń o pedofilię diecezja tarnowska przyznaje się do winy. Potwierdza, że przenoszony z parafii do parafii ksiądz Stanisław P. krzywdził dzieci, a ówczesny biskup tarnowski Wiktor Skworc nie zgłosił sprawy do Watykanu, choć powinien. Z Polski ksiądz Stanisław P. trafił na Ukrainę, później wrócił do kraju. Jeszcze przez kilka lat pracował z dziećmi. Sprawę nagłośnił ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski.

- Niepowstrzymanie tego sprawcy (...) przyczyniło się do krzywdy kolejnych dzieci. W ten sposób, niestety, ksiądz biskup ma na sumieniu te kolejne ofiary - uważa ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski.

- Akt nieodpowiedzialności, pewnego infantylizmu, pewnego braku jakiejś wyobraźni biskupa Skworca. Ja jestem ciekawy, co on będzie miał do powiedzenia tej ofierze, którą ujawniono niedawno na Ukrainie, bo gdyby nie jego decyzja, do tego nadużycia z całą pewnością by nie doszło - komentuje prawnik i publicysta Artur Nowak.

Starszych chłopców ksiądz Stanisław P. zapraszał na plebanię i na obozy. - Zmuszanie do współżycia. Ci chłopcy, jako dorośli, nieraz nie potrafili już założyć rodzin. Sami to mówią. Z powodu traumy, którą przeżyli - relacjonuje ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. (...) - TVN Fakty.


Zjednoczona Prawica będzie coraz bardziej podzielona. Nowe konflikty mogą rozsadzić koalicję rządzącą (...)

Ziobryści źle przyjęli słowa człowieka Kaczyńskiego, bo bez ideologicznego sporu zleją się z PiS w jedną polityczną magmę. A tego chcą uniknąć, mając ambicje wystawienia w przyszłości samodzielnych list wyborczych. Stąd też obrona kuratora łódzkiego, który został odwołany po słowach o „wirusie LGBT". Politycy SP stawiają na mocne wystąpienia medialne, do których przygotowują kwestie, które mają zapaść Polakom w pamięć, jak Jan Kanthak o „sklepach mięsnych" dla środowisk LGBT. Media są sojusznikiem ziobrystów, podgrzewając „debatę" na temat LGBT, co politycy skrzętnie wykorzystują do budowania swojej rozpoznawalności.

Politycy SP nie zgadzają się na ochronę urzędników bliskich PiS, wokół których mogą pojawić się niejasności. Wątpliwości prokuratora generalnego dotyczą m.in. jednego z urzędników „rozdających" pieniądze w imieniu PiS. SP nie wyklucza też zmian w prawie ograniczających „immunitety tęczowe", czyli zmiany językowe i pojęciowe respektujące nieheteronormatywność czy niebinarność (...) - rp.pl

Oto jak tradycyjna rodzina kłóci się o dziecko dodatkowo polityka, nie ważne dobro dziecko tylko intrygi polityków i rodziny.

Trybunał Konstytucyjny wstrzymał nakaz wydania 4-letniej Ines ojcu do Belgii. Informację przekazała IAR pełnomocnik babci dziewczynki mecenas Marta Trzęsimiech-Kocur.

Czteroletnia Ines jest córką Polki i obywatela Belgii. Od śmierci matki, dziewczynka jest pod opieką babci. Belgijski sąd przyznał prawo do opieki nad dzieckiem ojcu dziecka, mimo, że dziewczynka od trzech lat mieszka w Polsce i dotychczas nie miała z ojcem kontaktu. Do decyzji sądu belgijskiego przychylił się sąd w Katowicach, wydając postanowienie o wydaniu dziecka ojcu. Dotychczas kurator sądowy trzykrotnie próbował wyegzekwować postanowienie katowickiego sądu. Za każdym razem odstąpiono od czynności.

Oświadczenie w sprawie 4-letniej Ines wydało także biuro Rzecznika Praw Obywatelskich. Stwierdzono w nim, m.in. że "tzw. obrońcy dziecka kierują się motywami politycznymi i traktują je jako własność państwa, ignorując prawa ojca, jedynego żyjącego i prawowitego rodzica" - gazeta.pl