Newsweek: Kiedy dwa tygodnie temu Sejm odrzucił poprawkę zakazującą osobom homoseksualnym prowadzenia rodzin zastępczych, wśród prawicowych ugrupowań zawrzało. Wygląda na to, że w Polsce wciąż każda propozycja wprowadzenia większej różnorodności w dziedzinie związków partnerskich i prawa do adopcji wywołuje natychmiast skrajnie emocjonalny opór.
Prof. Bogdan Wojciszke: Nie przesadzajmy – także w Polsce społeczna akceptacja dla związków osób tej samej płci stopniowo się zwiększa. W 2003 roku około 35 proc. Polaków deklarowało, że popiera legalizację takich związków, w roku bieżącym jest to już ponad połowa. Opór jest wciąż duży, ale cały czas słabnie. Jeśli w ciągu siedmiu lat spadł o 20 punktów procentowych – to jest to dobry wynik. Można zakładać, że z czasem będzie coraz lepszy i że będziemy się pod tym względem coraz bardziej liberalizować.
Newsweek: O ile akceptacja dla związków homoseksualnych się zwiększa, o tyle adopcja dzieci przez gejów czy lesbijki wciąż stanowi u nas tabu. Czy pana zdaniem pary homoseksualne powinny mieć prawo do adopcji dzieci?
Prof. Bogdan Wojciszke: Nie widzę przeciwwskazań. Dla dzieci takie rozwiązanie nie ma żadnych negatywnych konsekwencji. Jednoznacznie stwierdzają to wyniki dotychczasowych badań, w których porównywano rozwój dzieci wychowywanych przez partnerów tej samej i różnej płci. Tych badań nie ma na razie zbyt wiele – jest ich kilkadziesiąt – niemniej są metodologicznie poprawne, można więc na ich podstawie formułować prawomocne wnioski. Te wnioski są jasne: jeśli chodzi o przystosowanie psychologiczne, czyli tak zwane zdrowie psychiczne, rozumiane jako brak zaburzeń, prawidłowy rozwój poznawczy, tożsamość płciową – dzieci wychowywane przez pary homoseksualne nie ustępują w żaden sposób dzieciom z rodzin heteroseksualnych.
Newsweek: Skąd zatem bicie na alarm i straszenie dramatycznymi konsekwencjami dla psychiki dziecka?
Prof. Bogdan Wojciszke: Na pewno nie z empirycznych danych. Trzeba pamiętać, że tak zwany tradycyjny model rodziny – złożony z wychowującej przynajmniej dwójkę dzieci kobiety oraz pracującego mężczyzny – to relikt przeszłości, spotykany coraz rzadziej. W krajach skandynawskich czy Wielkiej Brytanii ponad połowa dzieci rodzi się poza małżeństwem i zapewne ta tendencja będzie się pogłębiać. I nie ma w tym nic strasznego. Nie licząc już nawet badań, o których wspomniałem – gdyby rzeczywiście te wszystkie zmiany miały destrukcyjny wpływ na dzieci, już byśmy o tym wiedzieli. Według najbardziej ostrożnych szacunków w USA w rodzinach złożonych z dwóch partnerów tej samej płci wychowuje się około miliona dzieci. To ogromna liczba. Nie uszłoby naszej uwagi, gdyby te dzieci w jakikolwiek uchwytny sposób różniły się od rówieśników. Nic takiego się nie dzieje. Nie ma żadnych powodów, żeby zakładać, iż zdolności wychowawcze mają jakikolwiek związek z orientacją seksualną. Że heteroseksualista potrafi, a homoseksualista nie potrafi wychowywać. Zresztą heteroseksualista często też nie potrafi. Można dostać białej gorączki, widząc, w jaki sposób heteroseksualni rodzice wychowują dzieci.
Newsweek: Czyżby zatem to, co nazywamy rodziną, było w gruncie rzeczy wynikiem splotu zmiennych czynników historycznych i społecznych?
Prof. Bogdan Wojciszke: Jak najbardziej. Jednym z takich czynników jest średnia długość życia, która jest dzisiaj dwukrotnie większa aniżeli 100 lat temu. Kiedyś małżeństwo trwało znacznie krócej – zazwyczaj po 20 latach jedno z partnerów było już wdowcem – i wypełniało właściwie całe życie. Dzisiaj po 20 latach małżeństwa 40- czy 50-letni człowiek ma przed sobą jeszcze około 30 lat życia. I często okazuje się, że chce ten czas spędzić z kimś innym niż dotychczas. Stąd występujące w niektórych krajach – na przykład w Stanach Zjednoczonych – zjawisko monogamii seryjnej: ludzie funkcjonują w związkach monogamicznych, ale zmieniają partnerów. Niezwykle istotnym zjawiskiem jest tutaj także skokowy przyrost wolności. To jest niesłychana zmiana kulturowa. Nigdy do tej pory w historii ludzkości nie było sytuacji, w której tak wiele osób miałoby tak szeroki zakres wolności. Wiąże się z tym także poważna zmiana hierarchii wartości; niekwestionowanym dążeniem większości obywateli Zachodu jest dzisiaj dążenie do osobistego szczęścia. Wydaje się nam to tak oczywiste, że na co dzień w ogóle nie zauważamy tutaj realnej kulturowej zmiany – tak jak nie zauważamy własnego procesu oddychania. Ale kiedyś tak nie było. Ludzie nie myśleli w kategoriach maksymalizacji własnego szczęścia. Praktycznie w ogóle nie brali tego pod uwagę – zwłaszcza w przypadku wyboru partnera życiowego, który z reguły dyktowany był przez interes rodziny. Za wyborem tego czy innego partnera przemawiały argumenty o charakterze materialnym – chodziło o zapewnienie sobie dostępu do dóbr. Oczywiście na różnych poziomach społeczeństwa chodziło o różne dobra – od korony i tronu po możliwość uprawy ziemi. Kiedy natomiast w grę zaczęło wchodzić osobiste szczęście, podstawa, na której buduje się małżeństwo, stała się znacznie mniej stabilna. Bo przecież pojęcie szczęścia i jego wizje ulegają częstym zmianom. W poszukiwaniu szczęścia ludzie zmieniają partnerów – w jego imię rozpoczynają związki oraz je kończą. Jest też inny niezwykle istotny proces, który ma wpływ na tę sytuację, a mianowicie zrównanie pozycji kobiety i mężczyzny...
Newsweek: Równouprawnienie odpowiada za rozpad tradycyjnej rodziny?
Prof. Bogdan Wojciszke: Nie da się ukryć. Tradycyjna postać małżeństwa jest wynikiem sytuacji, w której jedno z partnerów jest zależne od drugiego. Obecnie ta asymetria się zmniejsza i nie chodzi tylko o ekonomiczną emancypację kobiet, lecz także o wzrost poziomu ich wykształcenia. Na całym świecie kobiety kształcą się obecnie znacznie intensywniej niż mężczyźni. W Polsce jest pół miliona więcej kobiet z wyższym wykształceniem niż mężczyzn. Wiąże się to z jeszcze jedną osobliwą okolicznością, która wzmacnia rozkład modelu, o którym mówimy: pojawia się coraz więcej doskonale wykształconych kobiet, które nie mogą sobie znaleźć partnerów, są więc wypychane poza rynek matrymonialny. Niemające stałych partnerów kobiety rodzą dzieci i wówczas pojawia się potrzeba zapewnienia tym dzieciom ekonomicznego bezpieczeństwa. Tę funkcję w tradycyjnej rodzinie pełnili mężczyźni. W niektórych krajach skandynawskich państwo właściwie przejęło rolę mężczyzny. Kiedy zaś tego rodzaju rozwiązanie zaczęło działać w praktyce, okazało się, że mężczyzna jest właściwie niepotrzebnym kłopotem i ciężarem, bo kobieta wspierana przez państwo jest w stanie doskonale sobie poradzić. Także realizując się jako matka.
Newsweek: To dobrze czy źle?
Prof. Bogdan Wojciszke: Z całą pewnością to zjawisko z jednej strony przyczynia się do rozpadu tradycyjnego modelu rodziny, a z drugiej – podnosi wskaźniki demograficzne. W Polsce w tej chwili mamy demograficzną katastrofę.
Wygląda to na paradoks, którego kompletnie nie przyjmują do wiadomości promotorzy tak zwanych tradycyjnych wartości: w krajach, w których dawno już zalegalizowano związki partnerskie i homoseksualne, w krajach, w których liczba małżeństw spada, a kobiety pracują i uczestniczą w życiu publicznym na równi z mężczyznami, liczba dzieci wzrasta. A w Polsce – mateczniku świętej rodziny – wręcz przeciwnie...
– Bezpieczeństwo socjalne sprzyja rozwojowi demograficznemu. Chodzi tutaj jednak nie tyle o bezpośrednie wspieranie finansowe przez państwo, ile raczej o wsparcie pośrednie. Znacznie lepsze wyniki demograficzne osiągają więc nie te państwa, które – powiedzmy – oferują kobiecie zasiłek, ale te, które oferują bezpłatne albo bardzo nisko płatne przedszkola czy żłobki. W krajach, w których rozwój demograficzny postępuje – jak Skandynawia czy Francja – państwo w bardzo szerokim zakresie angażuje się w zapewnianie bezpieczeństwa dzieciom.
Newsweek: I nie uważa pan, że to wszystko są objawy dramatycznej „cywilizacyjnej katastrofy”?
Prof. Bogdan Wojciszke: Ależ skąd. Jeśli przyjrzymy się kulturowemu zróżnicowaniu ludzkości, wówczas uświadomimy sobie, że to, co nazywamy tradycyjną rodziną, jest tak naprawdę dość rzadkim zjawiskiem. Standardem międzykulturowym jest poligamia. Nie twierdzę oczywiście, że jest to coś, do czego powinniśmy zmierzać, ale około 86 proc. znanych nauce kultur dopuszcza wielożeństwo. W wielu kulturach dzieci w ogóle nie wychowują się z rodzicami, tylko z innymi dziećmi – a pieczę nad nimi sprawuje cała społeczność. Życie rodzinne i uczuciowe człowieka jest naprawdę niesłychanie zróżnicowane – nie ma jednej, właściwej, „naturalnej” postaci.
Newsweek: To znaczy, że przeceniamy wpływ wychowania na kształtowanie się osobowości?
Prof. Bogdan Wojciszke: Oczywiście wszystko, co dzieje się z człowiekiem, ma wpływ na jego życie, niemniej badania z ostatnich lat pokazują rzecz zaskakującą. Mianowicie – czynnikiem istotnie wpływającym na osobowość dziecka jest raczej grupa rówieśnicza niż rodzina. Badania pokazują, że dzieci wychowywane w tej samej rodzinie wcale nie stają się do siebie bardziej podobne, niżby to wynikało z czynników genetycznych. Ludzie przeceniają stopień wpływu, jaki mają na swoje dzieci – ten wpływ jest w gruncie rzeczy bardzo ograniczony. Zdrowie psychiczne czy szeroko rozumiana normalność nie są uwarunkowane tym, czy wychowujemy się w rodzinie złożonej z mamy i taty. Takie stawianie sprawy przypomina mi podejście misjonarzy nakłaniających polinezyjskie ludy, żeby uprawiały seks tylko w jednej pozycji, bo tylko jedna pozycja – tak zwana misjonarska – jest właściwa i naturalna.
Newsweek: Widzi pan jakieś zagrożenia związane z tym procesem czy jest pan jednoznacznym optymistą?
Prof. Bogdan Wojciszke: Naprawdę poważne zagrożenie widziałbym raczej w próbie powrotu do rozwiązań i modeli, które już się udało przekroczyć i zmienić, albo w próbie cofnięcia ewidentnie korzystnych zmian. Na przykład – czego domagają się radykalni konserwatyści – w zakazaniu rozwodów. To postulat absurdalny i niebezpieczny. Jego zwolennicy zdają się nie dostrzegać, że forsując coś takiego, uczyniliby z małżeństwa jeden z nielicznych obszarów ludzkiego życia, w którym nie obowiązywałaby wolność. To koszmarna wizja. Byłby to doskonały sposób na zohydzenie małżeństwa i utrudnienie życia dzieciom. Dzieci bowiem gorzej znoszą permanentny konflikt w rodzinie aniżeli rozwód, który powoduje tego konfliktu zanik. Na całym świecie – także w Polsce – stosunek do rozwodów staje się coraz bardziej permisywny. Poza tym jednak trudno mi wyobrazić sobie jakieś wyraźne zagrożenia. Formy, jakie przyjmuje ludzkie życie społeczne i rodzinne, są tak rozmaite, ludzka natura jest tak plastyczna, że naprawdę trudno wskazać jednoznacznie jakieś obowiązujące, „prawidłowe” albo „nieprawidłowe” układy. Generalnie – ludzie mogą się dobrze rozwijać i funkcjonować w każdym układzie, pod warunkiem że czują się akceptowani i normalni. I właśnie poczucie akceptacji i normalności powinniśmy zapewniać dzieciom oraz sobie nawzajem.
Tylko i tak naszym przeciwnikom nie oni nie chcą wierzyć ze rodziny homoseksualne mogą być normalne, będą dalej mówić kłamstwa na temat naszych rodzin. Tak naprawdę skrajne grupy prawicowe mają problem z swoimi rodzinami nie są idealne swoje frustracje rodzinę wyrzucają na nas.
Wczoraj Pospieszalski dziś Terlikowski na temat Newsweka na ten artykuł ten człowiek musi poważnie się leczyć jego nienawiść. Chcę przyszłości strzelać w dzieci lesbijek i gejów, nazywa nas bolszewikami, płaci podatki i nie chce finansować "lobby homoseksualne" lesbijki i geje w polsce też płacą podatki i nawet nie którzy większe niż taki jak on, Terlikowski ma ulgi podatkowe jako jest związku małżeństwie. On też nie podtrawi normalnie mówić tylko krzyczeć, histerycznie. Jak wmawia się że są różnice wychowania dzieci homsoeksualny rodziców z hetero, są nasze dzieci są bardziej akceptują świat, są tolerancyjne są silnie emocjonalnie, są otwarte. To jest złe mają być dzieci złej emocjonalne psychiczne, widać do gwałciciele, pedofile, mordercy to jaki rodzin są pochodzą heteroseksualny. Patrzeć że homo rodziny są złe, a u swoi nie widza problemu do chore. Nie tylko obraża nasze rodziny też samotny rodziców którzy sami wychowują dzieci taki jak on Terlikowski mówi że są chore. Pod koniec on rzuca Newsweekiem i jaki ma ton, jego trzeba zamknąć na badania psychiczne jego zachowanie nie jest normalne. Jego argumenty nie trzymają kupy, on ma jakieś urojenia na temat nas cały czas zajmuje się z homoseksualizmem, tak jak ma problemy z sobą jakieś.
Poniżej wideo "psychola" Terlikowskiego:
bardzo zabawny jest profesor Wojciszke. właśnie teraz możemy w Wielkiej Brytanii obserwować ten absolutny brak wpływu rozpadu rodziny na postawy młodych ludzi. Brawo dla pana profesora za twarde stąpanie po ziemi.
OdpowiedzUsuńTo przerażające, jak łatwo zmanipulować opinią... Strasznie mi przykro, że wierzycie w te brednie prezentowane przez prof.Wojciszke. Smutne, że nie doświadczyliście prawdziwej, normalnej, kochającej się i bezpiecznej emocjonalnie rodziny z mamą i tatą... Będę o Was wszystkich myśleć, żebyście kiedyś obudzili się z tego koszmarnego snu otepienia...
OdpowiedzUsuń