Duży Format: Przyjeżdżają tu znane osoby, orientacji homo i hetero - powiedział prezydent Łukaszenka. - Cóż, nie lubię ich. My ich tu nie potrzebujemy. Choć, niestety, mamy tego tutaj też wystarczająco dużo
O panowie z Polski? Ja też Polak. Tylko po polsku nie bardzo potrafię. Byłem kiedyś w Katowicach na manewrach Układu Warszawskiego. Mam nawet zdjęcie: ja stoję, jeszcze młody, a obok Jaruzelski. O, panowie, a tu na prawo słynne więzienie carskie.
- A z tyłu widać parlament? Z telewizji znamy.
- Dom Prawitielstwa się nazywa. Więzienie, parlament. Wsio rawno. A przed parlamentem Lenin stoi - taksówkarz wybucha śmiechem.
Skoro ma dobry humor, to pytam. - Słyszeliśmy, że w Mińsku będzie parada gejowska. Kluby dla gejów też są u was?
Mina mu rzednie. - Że co? Jakie kluby?! - oburza się. - Na Białorusi nie ma takich rzeczy. U nas porządek!
I raz-dwa urywa temat. - Ot i Crowne Plaza. 20 tysięcy rubli się należy. Do widzenia.
Pierwszy raz na ulicy
- To były ostatnie walentynki - wspomina Siergiej Pradzed. - Mróz straszny - ze 20 stopni, śniegu po kolana. Dziennikarzom palce odmarzały. My ledwo staliśmy z transparentami.
- A co na transparentach?
- Normalne hasła, jak na każdej akcji. 'Kochaj, kogo chcesz' czy coś w tym stylu.
- A flagi tęczowe?
- Tylko tęczowe kółeczka na transparentach. Na flagę już nie pozwolili. Wezwali mnie do Komitetu Wykonawczego Mińskiej Rady Miejskiej, kazali podpisać, że nie będzie niezarejestrowanych symboli.
- To dlaczego w ogóle się zgodzili?
- Kto to wie? Zresztą nie lubię gdybać. Wolę zajmować się faktami. Zgodzili się i już. Pierwszy raz. Precedens. Nie zliczę, ile wniosków złożyliśmy wcześniej. Zawsze przychodziła odmowa. Czytaliśmy to, zastanawialiśmy się, jak dostosować się do wymogów. Słaliśmy kolejne wnioski już pro forma. Tak w ogóle to w walentynki nic nie planowaliśmy. A tu nagle przyszła zgoda.
Od pierwszej legalnej gejowskiej akcji na Białorusi minęło już kilka miesięcy, ale Siergiej relacjonuje ją tak, jakby była wczoraj.
- Może przez mróz się zgodzili? Dużo ludzi przyszło? - dociekam.
- A skandowaliście coś?
- 'Równe prawa, bez kompromisów!'.
We wspomnieniu Łukaszenki
W Związku Radzieckim nie było słowa 'homoseksualista'. Byli sodomici. Za sodomię była kara - do pięciu lat więzienia. Karano przeważnie mężczyzn. W 1994 roku homoseksualizm na Białorusi przestał być nielegalny. Poza tym niewiele się zmieniło. Do dziś w kraju nie ma ani jednej legalnej organizacji zajmującej się prawami mniejszości seksualnych.
Oficjalnie nie ma też klubów gejowskich.
Jeszcze w roku 2000 i kolejnych latach działająca wtedy nieformalnie grupa Lambda Belarus alarmowała o gwałtach, pobiciach, a nawet morderstwach popełnianych na gejach. W 2001 roku zabito Aleksandra Stefanowicza - homoseksualistę z Mińska. Kilka miesięcy później nieznani sprawcy zabili Iwana Szynskiego, byłego właściciela gejowskiego mińskiego klubu Oskar, który rok wcześniej zamknęły władze. W 2002 roku w Żłobinie na południowym wschodzie kraju zamordowano 34-letniego Wiktora Kowyla - geja, który nie krył się ze swoją orientacją.
W ostatnich latach jest nieco lepiej: nie ma morderstw, ale pobicia cały czas się zdarzają.
W lutym głos w sprawie gejów zabrał sam prezydent Aleksander Grigoriewicz Łukaszenka, wspominając swoje spotkanie z ministrami spraw zagranicznych Polski i Niemiec (Guido Westerwelle jest jawnym gejem). Agencji prasowej BiełTA powiedział: 'Zawiedli mnie. Zachód mnie zawiódł. Przyjeżdżają tu znane osoby, orientacji homo i hetero, i wyrzucają mi, że potępiam gejów - stwierdził. - Cóż, nie lubię ich. Powiedziałem to otwarcie. Niektórzy ministrowie spraw zagranicznych powątpiewali: Dlaczego? Żyjemy w społeczeństwie demokratycznym. Tym bardziej - odpowiedziałem. Jestem prezydentem i mam prawo do wyrażania opinii. Powiedziałem mu szczerze o tym, prosto w twarz. I za to, widzisz, obrazili się na mnie. Powiedziałem mu: gdybyś chciał, to żyłbyś normalnie. My na Białorusi nie akceptujemy tego, co nienormalne. I nie zmuszajcie nas do tego. To jest możliwe w Niemczech, w Polsce. Tam są oni mile widziani, ale na Białorusi nie potrzebujemy ich. Choć, niestety, mamy tego tutaj też wystarczająco dużo'.
Nagrani w Moskwie
- Za bycie aktywistą gejowskim? - pytam.
- Za bilety - mówi. - Władze skasowały ulgi na bilety dla studentów. Organizowałem protesty. Wezwali mnie do KGB i mówią, że długo nie postudiuję. Oficjalnie to nie zdałem egzaminu. Ale nie dali mi go zdać. Tego samego dnia miałem wezwanie na przesłuchanie.
Nie wygląda na 21 lat. Szatyn, chudy. Zapuszczona grzywka, okulary w czarnych oprawkach. Co chwila sięga po papierosa. I cały czas musi mieć czymś zajęte ręce: jak nie pali, to strzepuje coś niewidzialnego ze spodni. Ale mówi spokojnie, jakby myślał nad każdym słowem.
- A jak ci się żyło na Białorusi?
- Że jestem gejem, wiedziałem już, jak miałem osiem lat. Pochodzę ze Szczuczyna, niedaleko Grodna. Straszne miasto. Sami alkoholicy i dresiarze. I ja: kobiecy, długie włosy, robiłem sobie makijaż. Ukochany synek mamy. Wyglądałem jak gej. Na Białorusi mówi się gołuboj - błękitny.
- Przezywali cię tak?
- Przezywali pider, to od piderasty. Nie miałem wielu przyjaciół. Za to nauczyciele angielskiego mnie lubili. Wkuwałem słówka, jeździłem na olimpiady.
Z tamtego Siergieja nic nie zostało: włosy skrócił, ani śladu makijażu. Cichy, ale pewny siebie.
- Miałeś chłopaka? - pytam.
- Z tej samej klasy. Nasz związek był tajemnicą. Później obaj wyjechaliśmy do Grodna na studia. Uwielbialiśmy nocne spacery, bo tylko wtedy byliśmy wolni. Chodziliśmy tak po Grodnie. I raz napadli nas. Krzyczą, że pedały randkują. A on zaczął się tłumaczyć, że nic o mnie nie wiedział. Puścili go, ja dostałem po mordzie.
Kilka miesięcy później Siergiej był już aktywistą gejowskim. Jednym z nielicznych na Białorusi. Do Szczuczyna nie wrócił. Jak go wywalili z uniwersytetu, pojechał do Mińska, dokąd przeprowadziła się mama z babcią. Jego pierwsza poważna gejowska akcja to był Slavic Gay Pride w 2009 roku w Moskwie.
- Dlaczego slavic?
- Na przemian jest w Rosji i na Białorusi, co roku w innym mieście. W 2010 roku był w Mińsku. Teraz będzie w Petersburgu. Wtedy w Moskwie to była pierwsza edycja, akurat podczas finału Eurowizji. Mnóstwo zagranicznych dziennikarzy było w mieście. Ale mer Jurij Łużkow nie dał zgody na marsz.
Pierwsza Słowiańska Gejowska Parada trwała może z dziesięć minut. Wszystkich maszerujących - około 20 osób - zwinęła milicja. Ale wcześniej zdążyli ich nagrać dziennikarze. A na Białorusi wszyscy oglądają telewizję rosyjską.
- Babcia nie wierzyła własnym oczom - śmieje się Siergiej. - Jej Sieriożka w 'Wiestiach' wymachuje historyczną biało-czerwono-białą flagą Białorusi. Łukaszenka zakazał jej używać. Z tą flagą był cyrk. Konserwatyści z Białoruskiego Narodowego Frontu - z ich młodzieżówką robiłem te biletowe protesty - napisali, że historyczna flaga na gejowskiej paradzie w Moskwie to prowokacja KGB - że niby wszyscy opozycjoniści to pedały. A prawdziwy opozycjonista to, wiadomo, religijny i na pewno heteroseksualny. Mama, jak zobaczyła mnie z flagą, pomyślała, że ze mnie taki altruista. Walczę z nierównością w społeczeństwie.
- Nie wiedziała o tobie?
- Nie. Powiedziałem, że na Eurowizję jadę. Dowiedziała się później, w 2010 roku, jak już studiowałem w Warszawie. Założyła internet i pierwsze, co zrobiła, to wpisała w wyszukiwarkę 'Siergiej Yenin'. Wyskoczyły jej moje artykuły z 'Gay Russia', z 'UK Gay News'. Zadzwoniła i powiedziała, że bardzo się o mnie boi i żebym na Białoruś nie wracał.
Fałszywa konferencja
14 maja 2011 roku reżimowa gazeta - 'Sowietskaja Biełarussija' - donosi o gospodarczej wizycie Łukaszenki w okręgu witebskim. Prezydent, jak ojciec narodu, odwiedza przedsiębiorstwa. W luźnej pogawędce z biznesmenami rzuca: 'Marzę, by zajmować się tylko prawami człowieka. Żeby obywatel miał normalną zapłatę, żeby nikt do nikogo nie przyszedł i nie powiedział mu - jak to bywa u naszych sąsiadów - to mi się podoba, więc daj mi to'.
Tego samego dnia Idaho Belarus, nieformalna organizacja gejowska, zaczyna swój kilkudniowy Festiwal Równości. To tak naprawdę cztery imprezy: premiera filmu 'East Block Love' młodego australijskiego reżysera, wystawa zdjęć amerykańskiego fotografa z gejowskich parad z całego świata, wieczór wspomnieniowy ofiar HIV. Miał być też marsz.
Wszystko w wielkiej tajemnicy. Co najmniej jakby planowali przewrót. Wtajemniczeni dostają kserówki z planem festiwalu. Ale przy żadnej imprezie nie ma podanej lokalizacji. Tylko adnotacja, że z powodów bezpieczeństwa trzeba dzwonić po adres do organizatorów.
Pierwsze zaskoczenie: taka konspiracja, a konferencja i premiera filmu jest w pięciogwiazdkowym hotelu międzynarodowej sieci - w Crowne Plaza. W sali ok. 50 osób. Głównie młodzi, dwóch chłopaków przytula się do siebie. Nie wyglądają na przestraszonych, jakby byli w Londynie, nie w Mińsku. Ale dziennikarzy nie widać. Sami swoi.
- Skąd pieniądze na to wszystko? - dopytuję Siergieja Yenina, który jest jednym z trzech przewodniczących Idaho.
- Pomogli nam ludzie z Gay Russia. Złożyliś-my się między sobą, ja dałem całe moje stypendium. Poszły na to wszystkie pieniądze, jakie uzbieraliśmy na festiwal. Chcieliśmy się poczuć jak w Europie.
- I wpuścili was tak bez problemu?
- No, wynajęliśmy salę na konferencję farmaceutyczną - wyznaje Siergiej. - A jak wyszło na jaw, co to za farmacja, to była spora nerwówka. W administracji hotelowej powiedzieli, że z dyrektorem muszą się skontaktować, czy tak wolno. A my już gości zaprosiliśmy - przedstawiciela Komisji Europejskiej na Białoruś i ambasadora Węgier. I chyba tylko dlatego dyrekcja się zgodziła. Głupio im było odmówić. Tacy goście, wiadomo, że będzie afera.
To na konferencji wszyscy dowiedzieli się, że władze - po walentynkowym precedensie - znowu nie dały zgody na marsz. Na mównicę wszedł Siergiej Pradzed, drugi przewodniczący Idaho, i oznajmił: - Do Komitetu Wykonawczego wysłaliśmy 100 wniosków o rejestrację zgromadzenia. Właśnie przyszła jedna zbiorcza odmowa.
Pod ścianą OMON-u
Siergiej Pradzed zachowuje się jak urodzony lider. Ma 24 lata. Przystojny, ciemna karnacja, lekki zarost. W przeciwieństwie do Yenina Pradzed mówi dużo, głośno, gestykuluje.
- Jak zostałeś aktywistą?
- Cztery lata temu byłem w klubie gejowskim w Mińsku, który już nie istnieje, władze go zamknęły. Nagle do środka wparowali funkcjonariusze OMON-u. Wszystkich zapakowali do autobusu i powieźli na posterunek. Tam wzięli od nas odciski palców, ustawili pod ścianą. Patrzę, a tu telewizja. Milicjanci przed kamerami chwalili się udaną akcją przeciwnarkotykową. Telewizja odjechała, to zaczęło się obrażanie. Dostałem kopa. Postaliśmy tak kilka godzin pod ścianą. Rano wszystkich wypuścili.
Byłem wściekły, upokorzony. Chciałem iść na skargę do europejskich instytucji, ale znajomy prawnik powiedział, żebym sobie odpuścił, bo Białoruś nie jest w Radzie Europy. Nie miałem się komu poskarżyć. W kraju nie było żadnej organizacji walczącej o prawa gejów. Dlatego sam zacząłem działać.
Moja pierwsza akcja? Dzień Coming Outu w 2008. Tęczowe flagi, baloniki. Była transseksualistka w sukni ślubnej. Ja z kolegą ubraliśmy się w comingoutowe koszulki 'Jestem gejem'.
- Nie staraliśmy się. Po prostu - w pięć osób wyszliśmy na ulicę. Milicja nawet nie zwróciła na nas uwagi. Przeszliśmy dwie stacje metra. Potwornie się bałem. Mijaliśmy nawet grupkę skinów, ale oni byli tak zaskoczeni, że nie zareagowali. Gęby mieli rozdziawione ze zdziwienia.
- A dlaczego nie zarejestrowaliście Idaho?
- Potrzebny jest adres.
- No, a w domu nie można?
- W życiu! Tam, gdzie mieszkasz, nie możesz zarejestrować organizacji - tłumaczy Pradzed. - Komercyjne firmy bały się nam cokolwiek wynająć. Dlatego zwróciliśmy się do władz. Takie jest prawo. Najpierw piszesz podanie, władze rozpatrują i wskazują państwowe biuro do wynajęcia - o, tu możecie sobie działać. Najczęściej to opuszczone hale w fabrykach.
- I co?
- Chodziłem po urzędach, pisałem petycje, obejrzałem sześć pustostanów. Pytali: Pasuje? Jak najbardziej. To piszcie wniosek. Następnego dnia okazywało się, że zajęte. I tak przez trzy miesiące. W końcu odpuściłem.
Rozpoznaję Pradzeda na zdjęciu z walentynkowej akcji. Trzyma transparent z hasłem po angielsku: 'Miłość - podstawowe prawo człowieka'.
- Później wystąpiliśmy o zgodę na Dzień Milczenia na 14 kwietnia. Do Komitetu Wykonawczego poszło 16 wniosków. Były idealne pod względem formalnym. Na zdjęciach zaznaczyliśmy nawet krzyżykami miejsca, w których się ustawimy.
- Była zgoda?
- Na każdy wniosek przyszła taka sama odmowa: akurat w tym miejscu, w tym czasie jest już zarejestrowana inna akcja. To dlatego na marsz, którym chcieliśmy zakończyć Festiwal Równości, złożyliśmy sto wniosków. Odpisali: siły milicji nie są w stanie zapewnić bezpieczeństwa uczestnikom marszu.
Siergiej po chwili wyjawia: - Wiesz co, my i tak zrobimy ten marsz. Będzie pogrzeb demokracji. Na trumnie napiszemy, że prawa człowieka są na Białorusi w stanie śmierci klinicznej.
- A pozwolenie?
- Na Białorusi chyba tylko na pogrzeb nie trzeba pozwolenia - śmieje się.
W obiektywie Muchy
W Mińsku na drugim Gay Slavic Pride był australijski reżyser Logan Mucha. Pracował nad dokumentem 'East Bloc Love'. W tym roku wrócił na Białoruś, by na Festiwalu Równości pokazać dokument.
Oglądamy: idzie góra 20 osób. Kilka z nich niesie wielką tęczową flagę. Idą bardzo szybko, czasem podbiegają. Skandują, ale nie za głośno: 'Homofobia to choroba'. Tłum dziennikarzy robi zdjęcia. Parada zatrzymuje się, młody chłopak wchodzi na schody i przemawia: - Potrzebujemy prawa do zawierania związków jednopłciowych, potrzebujemy prawa do ochrony przed homofobią i nienawiścią, z którą spotykamy się w kraju.
Nagle rozlega się pisk opon. Wszyscy rzucają się do ucieczki. Nogi plączą się w tęczowe flagi, które porzucili. W kadrze pojawiają się milicjanci w czarnych uniformach i beretach. Widać naszywki specnazu. Po chwili wnoszą do suk demonstrantów. Jakaś kobieta krzyczy: Zostawcie ich, nic nie zrobili.
Drugi Slavic Gay Pride w Mińsku trwał mniej więcej tyle, ile pierwszy w Moskwie - 10 minut. Zatrzymano siedem osób, m.in. Yenina. Spędzili trzy dni w areszcie, potem był sąd. Protestowali zachodni dyplomaci. Stąd może najniższe z możliwych kar - mandaty równowartości 6 dolarów.
- A twoja mama?
- Nie wiedziała, że będzie parada. Ale szybko jej przekazali, że mnie zatrzymali. Poszła do radia Swoboda. Powiedziała na antenie, że nie może być tak, że nie wolno nam demonstrować. A jak wyszedłem po trzech dniach, to czekała na mnie przy posterunku.
Dwie godziny na wystawie
Amerykanin Charles Meacham fotografuje gejowskie marsze na całym świecie. W tym roku też przyjechał do Mińska z wystawą, którą kilka dni wcześniej pokazał w Parlamencie Europejskim: zdjęcia z Sydney, z Mińska, z Warszawy, z Tajpej, z Waszyngtonu, z Londynu, z Moskwy.
- U nas żadna galeria nie zgodziła się ich pokazać - denerwuje się Pradzed. - Żądali niemożliwego - zgody Komitetu ds. Ideologii i Moralności. A jak w komitecie mieliby się zgodzić, skoro nawet Eltona Johna na Białoruś nie chcieli wpuścić.
- Nie chcieli wpuścić? - nie dowierzam.
- Przed koncertem zażądali kaset z poprzednich występów, bo bali się, że Elton John będzie Białorusinów do homoseksualizmu namawiać. Przewijali, analizowali, czy nie ma niemoralności. Ostatecznie na koncert pozwolili, ale na Rammsteina już zgody nie dali - że anormalni, naziści.
- To nie będzie wystawy?
- Po znajomości udało się załatwić salę w restauracji, w której kiedyś pracował brat naszej działaczki. Właściciel knajpy o wystawie nawet nie wie. Też mam nadzieję, że nikt się nie dowie. Zamkniemy jedną z sal na dwie godziny i będzie wernisaż. Zdjęcia nie są mocne, wybraliśmy takie najmniej jaskrawe. Ale i tak wiadomo, o co chodzi.
- Rok temu w Mińsku pokazaliście dumę. To była prawdziwa parada - Meacham przemawia w zamkniętej restauracji do kilkunastu osób. Znowu sami swoi.
Pokazuje jedno ze swoich ulubionych zdjęć, właśnie sprzed roku: idą obok siebie trzymając tęczową flagę, Siergiej Pradzed i Barbara Krasócka.
W izolatce
Barbara Krasócka to trzecia współprzewodnicząca Idaho Białoruś. Białoruska Żydówka polskiego pochodzenia. Ma 19 lat. Za swoją działalność właśnie wyleciała z psychologii.
- Nie poszło tylko o to, że jestem aktywistką gejowską. Ale też o politykę - w czasie wyborów prezydenckich pracowałam w komitecie Mów Prawdę Uładzimira Niaklajeua - chwali się Barbara. - Jutro idę zabrać papiery.
Jest najbardziej szalona, ale i otwarta z całego kierownictwa Idaho. Szopa czarnych włosów. Na szyi gwiazda Dawida. Podskakuje, często podśpiewuje. Wybucha śmiechem. A kiedy zamawia kawę, bez skrępowania patrzy kelnerce prosto w oczy. Kelnerka się peszy, a Barbara z premedytacją kokietuje: - No proszę, proszę mi coś doradzić.
- Mama wie o tobie?
- Oczywiście. Cała rodzina jest ze mnie dumna. Po jednej z naszych akcji był anonimowy telefon. Głos w słuchawce powiedział, że jestem lesbijką i żeby mnie pilnować, bo wylecę ze studiów.
I śmiech.
- Tylko że ja nie jestem lesbijką.
Nie?
- Jestem bi.
Kontynuuje: - Mama mówi do mnie, że skoro mają mnie wywalić z uczelni, to ona nie będzie płacić za studia. Jak chcę studiować, to mam iść do pracy. No to poszłam, do komitetu Mów Prawdę.
Barbara dosadnie przedstawia opozycję w kilku zdaniach.
- Dziś na Białorusi - tłumaczy - są dwie frakcje: liberalna, czyli socjaldemokraci, i konserwatywna, chadecja. Socjaldemokraci pozytywnie się do nas odnoszą. Chadecy uważają homoseksualizm za grzech, za coś wstrętnego.
- A Cerkiew?
- Jej stanowisko jest takie samo jak prezydenta. Uważają nas za psychicznych - oburza się Barbara.
- A jak się pracowało w sztabie Niaklajeua? - dopytuję.
- Dobrze. Wszyscy wiedzieli, że jestem bi. Byłam na wielu spotkaniach wyborczych. 19 grudnia byłam świadkiem pobicia Niaklajeua.
Demonstracja na placu Niepodległości była absolutnie pokojowa, mimo że propaganda próbowała przedstawić ją jako zamieszki. OMON na placu zaczął nas otaczać kordonem. Bili tych z brzegu. Widziałam, jak lali jedną dziewczynę. Ona upadła na kolana, chwyciła milicjanta za nogi i krzyczała do niego: 'Kocham cię, kocham cię'. Zaraz i ja dostałam pałką po głowie. Ocknęłam się w samochodzie milicyjnym. Całą noc spędziłam w izolatce. Rano wezwali do mnie lekarza. Miałam wstrząśnienie mózgu, traumę.
- Złożyłaś skargę?
- W prokuraturze powiedzieli: 'Diewuszka, jaka skarga? Przecież to ty zbluzgałaś i oplułaś milicjantów'. Kobietom dawali z automatu dziesięć dni w areszcie za udział w nielegalnej demonstracji. Ale ja dostałam tylko zakaz wznoszenia haseł na manifestacjach.
Barbara do niedawna miała dziewczynę. Spotykały się półtora roku. Skini je kiedyś pobili, bo trzymały się za ręce na ulicy. Niedawno dziewczynę Barbary wezwało KGB na przesłuchanie.
- Kagebista powiedział, że jak chce, żeby wszystko było dobrze z jej rodziną, to ma się przestać ze mną widywać. No i przestała.
Konspiracyjne disco
Taksówkarz: - Ulica Nachimowa? To drugi koniec miasta. Będzie z 50 tys. rubli. A co tam jest?
- Fabryka rowerów.
Po twarzy taksówkarza widać, że nie ma pojęcia, dokąd jedzie. Wokół same przemysłowe hale, gdzieś daleko widać osiedla.
Mimo że mamy zaproszenia 'do klubu dla otwartych ludzi', na których są miniaturowe mapki, trafić tam nie sposób. Chodzimy w kółko. Nigdzie nie ma żadnego neonu, tęczowej flagi, wypatrujemy choćby malutkiego szyldu. Nic. O, idzie ktoś z psem.
- Nocny klub? Gdzie? Tu? Dobre, dobre - rzuca młody chłopak.
- No to może fabryka rowerów?
- Aaa, fabryka. O, tam dalej.
Nie słychać muzyki, nikogo nie widać, tylko w oknach odbijają się kolorowe światła. Bez pukania otwierają się drzwi. W nich - dwie kobiety w kucharskich fartuchach z czarnymi workami ze śmieciami. Spoglądają na nas jak na wariatów. - Zamknięte - któraś wydusza z siebie. W wejściu staje za nimi w rozkroku potężny ochroniarz, jakby chciał nam drogę zagrodzić.
- My do klubu.
- Nie ma klubu, zamknięte - i próbuje zatrzasnąć drzwi przed nosem.
- Ale my mamy zaproszenia.
Patrzy na nas, na zaproszenia, znowu na nas. W końcu uchyla drzwi.
Za dnia to bufet dla robotników fabryki rowerów. W weekendowe wieczory zamienia się w dyskotekę gejowską, jedyną w Mińsku. Czas zatrzymał się tam ze 30 lat temu. Na ścianach boazeria. Wokół stoją stare drewniane stoliki z blatem w drobną biało-czarną kratkę. Na sali jest z 50 osób. Są już obaj Siergieje, Barbara, Australijczyk. Plazmy przyczepione do ścian grają na cały regulator. Wszyscy oglądają finał Eurowizji. W krajach b. ZSRR to święto. W stołówce wszyscy świętują, bo reprezentantka Białorusi - Anastasija Winnikawa - odpadła.
- Była bardzo prezydencka - Yenin przekrzykuje Eurowizję.
- Co?
- No, zaśpiewała piosenkę: 'Kocham Białoruś'.
Winnikawa w rytmie disco przy asyście ludowego chórku wyśpiewała: 'Kocham Białoruś. Mam ją głęboko w sobie. Kocham Białoruś. Czuję ją w mojej głowie'.
Tańce zaczynają się dopiero po konkursie. Klubowicze są modnie ubrani. Uśmiechnięci.
- Nie wyglądają na zastraszonych. Tak samo bawią się ludzie w Warszawie - mówię do Yenina.
- To nie Warszawa - cedzi. - Oprócz mnie i Pradzeda żaden z tych chłopaków nie miał coming outu. Swobodnie zachowują się tylko w tej stołówce. A kiedy wychodzą z niej, zaczynają drugie życie. Wielu ma żony.
A już w totalnej konspiracji - tłumaczy Siergiej - żyją ci, którzy pamiętają Związek Radziecki. Tak jakby ten nigdy nie upadł, a 'sodomii' nie wykreślili z kodeksu karnego. - W ogóle ich nie widać. Wiedzą jedno - że cały czas muszą się chować - kwituje Yenin.
Nerwy nad trumną
Białorusini z Idaho zaplanowali pogrzeb demokratycznych wartości na 17 maja, Międzynarodowy Dzień przeciwko Homofobii. Całą noc pracowali w mieszkaniu Pradzeda nad transparentami i trumną z pudła po lodówce. Wieńce są ze sztucznych kwiatów, a świece w słoikach pomalowanych na kolory tęczy.
Hasła: 'Świętej pamięci wolność słowa'. Albo: 'Odeszło państwo prawa. Od kochających dzieci. Wieczna pamięć'.
Na trumnie: 'Tu pochowano prawo do pokojowego zgromadzenia'.
Do listewek zbitych w prawosławny krzyż przyczepiony jest kartonik: 'Demokracjo, odeszłaś zbyt wcześnie. Republiko, byłaś taka młoda'.
Nie ma nic o homofobii. Jedyne, co może zdradzać żałobników, to kilka tęczowych flag przeplatanych kirem. Ale na Białorusi i tak mało kto wie, że tęcza to symbol ruchu gejowskiego.
W kondukcie pójdzie 12 osób.
Jako ostatnia przychodzi Barbara z koleżanką. Ta patrzy na trumnę, na transparenty, na Barbarę. - Jak nic nas zatrzymają - prorokuje.
Nerwy udzielają się wszystkim.
Kondukt miał przejść mało ruchliwą ulicą Róży Luksemburg. W pobliżu były już nawet przygotowane mieszkania działaczy Idaho, w których można się ukryć. Ale na kilka godzin przed pochówkiem okazało się, że na tyłach jednego z bloków jest komisariat drogówki. Yenin nie kryje poirytowania: - Pradzed, mieszkasz niedaleko i nie wiedziałeś, że tu jest posterunek?!
Szybko trzeba wyznaczyć nową trasę. Pójdą prospektem Prityckiego, od skrzyżowania z aleją Puszkina do Bolesława Bieruta. To nie więcej jak 400 metrów. W pobliżu jest stacja kolejki podziemnej. Gdyby trzeba było uciekać, to każdy ma wbiec do innego wagonu i wysiąść na innych przystankach.
I jeszcze jeden mały problem. - Bladź - klnie Pradzed. - Przed klatką siedzą babki.
Staruszki okupują ławkę już którąś godzinę. Nie ma jak wynieść kartonowej trumny. Zaczyna się owijanie tego wszystkiego, w co się tylko da: w czarne worki na śmieci, w jakieś stare szmaty. Trumny nie ma jak obwiązać. Jednak za duża. Trzeba z nią pojechać taksówką.
Pogrzeb na rogu Bieruta
Grupami idziemy na miejsce zbiórki. Do siebie nie podchodzimy, by nie robić zbiegowiska. Ktoś siedzi na ławce, ktoś nieco dalej chodzi naokoło bloku. Ciągle nie ma Yenina, Amerykanina, Australijczyka, no i trumny.
Każdy większy samochód wydaje się podejrzany. Nerwów nie wytrzymuje Ashly, transseksualistka, która na pogrzeb przyjechała z Moskwy. - Miało być poza centrum. A jest na Bieruta. Przecież tu pełno milicjantów zaraz będzie - denerwuje się.
W końcu przyjeżdża taksówka.
- Dawajcie, dawajcie - krzyczy Pradzed. - Dima, ty bierz kwiaty. Ty wieńce - instruuje. Za trumnę chwytają Yenin i Barbara. Dwóch pijaczków, którzy to spostrzegli, śmieje się: - A to co? Terrorysty?
Ruszamy. Zza bloków wchodzimy na ruchliwą ulicę. Mijamy stację metra. Skandowanie: - Za Białoruś bez homofobii.
Nie idziemy, biegniemy. Zatrzymujemy się na rogu Bieruta. Trumna ułożona jest już na trawniku, a o nią są oparte transparenty i wieńce. Barbara wygłasza pogrzebową mowę: - Dziś na Białorusi pochowaliśmy wolność słowa i demokrację.
Nagle krzyk: - Milicja! W nogi!
W cztery radiowozy po trumnę
To była chyba najkrótsza parada w historii. Nie trwała nawet pięciu minut. Milicjanci z przejeżdżającego radiowozu pewnie jej nie dostrzegli, bo pojechali dalej.
Porzucona trumna i tęczowe flagi leżały na chodniku jeszcze przez kwadrans. Przechodnie zatrzymywali się przy tym, czytali i szybko odchodzili. Ktoś pstryknął zdjęcie komórką. Po kwadransie przyjechał radiowóz. Zaraz drugi. W sumie - cztery. Zgnietli nogą trumnę, zapakowali do suki i odjechali.
Nie zatrzymali nikogo, ale w Idaho wiedzą, że to tylko kwestia czasu, kiedy wezwą ich na przesłuchania. Zawsze tak jest.
Amerykanin Charles Meacham, ten, który za gejowskimi paradami zjeździł pół świata, czegoś takiego jeszcze nie widział. - Tyle pracy, tyle konspiracji na coś tak krótkiego. I nawet nie wiadomo, czy ktoś to zauważył.
zdjęcia ukgaynews/svaboda.org z roku 2010 oraz dwa pierwsze zdjęcia Charles Meacham.
http://youtu.be/uQWU3aWkPWQ
OdpowiedzUsuńWiesz co cioteczko? Ty lepiej dupy dawaj zamiast układać tęczowe teoryjki.
OdpowiedzUsuń