wtorek, 16 lipca 2019

Marsz równości w Kielcach. "Hejt oblepia jak smoła, obcy ludzie życzą mi śmierci"


Mój pierwszy, zorganizowany przeze mnie (nie samemu of course) pride mam za sobą. I dobrze mi z tym. Tak, zrobiliśmy to. I Marsz Równości w Kielcach - #Queerce przeszedł przez Kielce.

Z reguły nie daję publicznych postów. Ten będzie tym jednym z nielicznych. Tydzień ten przyniósł tyle zwrotów w moim życiu, że nie sposób ich przemilczeć. Szczególnie, że wraz z organizacją marszu, jego prowadzeniem i wszystkim co się zdarzyło wokoło nastąpił mój publiczny comming out.

Ten pierwszy miałem dawno za sobą. Ale to tylko wobec najbliższych mi osób, resztę szczelnie chroniłem, w pracy, wśród znajomych, sąsiadów. I nagle przed marszem pojawia się propozycja wywiadu w Wyborcza.pl Kielce.

Konsternacja: dać czy nie? Czy się bałem – jasne. Każdy człowiek potrzebuje akceptacji, to jedna z potrzeb gdzieś u szczytu piramidy. Obawy o wykluczenie są zbyt duże w człowieku. A ja otworzę na oścież swój szczelnie kontrolowany i chroniony świat. Jednakże sobie pomyślałem, czy naprawdę wszyscy muszą mnie lubić? A jeżeli ktoś chce zmienić opinię lub zdanie o mnie tylko dlatego, że dowie się o mojej orientacji to czy na pewno chcę się przejmować tą osobą? Czy warto? Jeżeli ktoś lubił tylko fasadę jaką stworzyłem a nie mnie samego to chyba nie jest wart być w moim bliskim otoczeniu. Natomiast jeżeli choć część z tego trafi do młodych osób przeżywających dramatyczne myśli kiedy uświadamia sobie swoją orientację, jeżeli choć jednej osobie pozwoli to poczuć się lepiej, to warto było. Tak, 70% nastolatków LGBT ma myśli samobójcze. Tak, pamiętam co czułem i jak mocno się bałem jak zareagują moi najbliżsi gdy się o tym dowiedzą będąc młodym człowiekiem. Oraz jak trudno było o tym milczeć i nie móc nikomu powiedzieć.

A teraz, kiedy przez Kielce przeszło 2,5 tysiąca uśmiechniętych, wesołych osób, gdzie dominowała przede wszystkim młodzież stwierdzam, że warto było. Pamiętam jak rok temu spotkaliśmy się aby zastanowić się czy robić marsz. Pamiętam jak mówiłem, że nawet jak przyjdzie 300 osób to właśnie dla nich warto to zrobić. A jak zdołamy namówić do pójścia z nami 500 to już będzie to wielki sukces. A tu poszło w marszu dwa i pół tysiąca osób. Kiedy widać było radość uczestników pomyślałem tak – warto to robić. Cokolwiek się nie zdarzy później.

Największą siłę dało mi poznanie zaangażowanych osób, szczególnie tych młodych. Nie będzie to post dziękczynny dla wszystkich zaangażowanych w marsz bo brakłoby miejsca (aczkolwiek pokuszę się o taki oddzielny) więc jak będę przytaczać kogoś z imienia i nazwiska to dlatego, że wiązały się z tym silne emocje. Zaangażowanie w ten marsz młodych osób jak Zuzanna Zboś i Olivia Masoja spowodował, że po pewnym zniechęceniu i zwątpieniu spowodowanym wieloma czynnikami (nadal mam nadzieję, że rozbite jajka na oknie i jakaś dziwna gęsta substancja przed drzwiami nie miały nic wspólnego z marszem, a jedynie typowy wybryk znudzonej młodzieży) powiedziałem sobie, skoro ci młodzi chcą to robić to czemu nie zaangażować się jeszcze mocniej. Nie było już wtedy problemem spanie po 3 godziny na dobę, spotkania, maile, telefony do organizacji, firm i instytucji z prośbą o wsparcie. Tym trudniej, że nie mając osobowości prawnej mogliśmy przede wszystkim liczyć na wsparcie rzeczowe, a ponadto czekało 8 godzin etatowej pracy. To wszystko i godziny spędzone na wyszukiwaniu najtańszych ofert przy ograniczonym i tak nadwyrężonym budżecie zrekompensowała mi Zuzanna i Julia filmem o naszym Marszu. To było pierwsze duże wzruszenie. Nie mówiąc już o profesjonalizmie jakim wykazały się dziewczyny.

Pojawiły się też negatywne emocje. Hejt, mocne, anonimowe słowa wręcz mówiące o śmierci zaczynają być na porządku dziennym. Na początku jeszcze próbowałem odpowiadać na te komentarze, potem przestałem czytać i obserwować każdą informację o marszu. Nie było sensu. Jednak gdy publicznie, w sądzie na rozprawie w sprawie zakazu marszu przez prezydenta słyszę, że jestem kontynuacją planu Himmlera na unicestwienie narodu polskiego, nie wytrzymałem psychicznie. I miłe było mieć wokół siebie ludzi, z którymi to przechodziłem, wtedy poczułem, że naprawdę jesteśmy zespołem. Wtedy był moment poczucia bezsilności, a teraz mam naprawdę dziką ochotę iść do sądu o znieważenie.

Końcówka była dla mnie była naprawdę ciężka i stresująca. Pojawienie się ponad 20 młodych osób na wolontariacie rozkleiło mnie do końca i wiedziałem, że będzie dobrze. Nie przypuszczałem, że tkwi w tym mieście taka siła. Dzięki nim plan pikniku był tak perfekcyjny aż szkoda że rzęsisty deszcz uniemożliwił realizacji w 100%.

Jak zobaczyłem młodych, którzy obłędnie bawili się w muszli w paku mimo tego deszczu to cała złość na pogodę przeszła. I naprawdę mocno wzruszające chwile tego dnia. Rodzice, którzy uczestniczyli w tym ze mną od początku do końca, szczególnie reakcja mojego taty, który bez żadnych oporów sam stwierdził do mamy, że trzeba pójść i wesprzeć mnie. Tego dnia dostałem też wzruszający prezent swojego życia. Po pierwsze, że tęczowy szalik, po drugie, że miała to być realizacja szalonego pomysłu a po trzecie, że Joanna Biskup poświęciła na to noce i nie przespała ich tak jak ja. Joanna bardzo a to bardzo dziękuję. Mieć takie osoby wokół siebie to skarb.
Poprowadziłem pierwszy raz w życiu też czoło marszu, wprawdzie nie w słynnych srebrnych spodenkach, czy piżamie w jednorożce, ani tak perfekcyjnie jak dziewczyny na platformie, ale zauważyłem, że ludzie naprawdę są zadowoleni i chcą mnie słuchać i dobrze przy tym się bawią.

I kolejne niespodziewane i zaskakujące wydarzenia tego dnia. Po marszu podeszli osoby z którymi pracuję i pogratulowali. Było to bardzo budujące. Chyba największe obawy trochę się rozpłynęły. Dziękuję. Bardzo pozytywnym akcentem też było, kiedy po marszu pojechałem na ślub mojej koleżanki, na weselu usłyszałem od obcych sobie ludzi gratulacje z powodu dobrze zorganizowanego marszu. Byli to rodzice jednego z wolontariuszy, który był w służbach medycznych. A kiedy już zdałem sobie sprawę, że naprawdę było warto? Kiedy na afterze podszedł jeden z wolontariuszy i podziękował za ten marsz, bo nie sądził, że kiedykolwiek będzie mógł go przeżyć w Kielcach, kiedy usłyszałem podziękowania od dziewczyny za to że choć przez jeden dzień Kielce były tęczowe i mogła poczuć tyle radości. Ilość podziękowań tego dnia dała mi tony pozytywnej energii. W niedzielę dostałem ciepłe słowa w wiadomościach prywatnych na fb od osób których wcześniej nie znałem i ani jednej negatywnej. I właśnie dlatego było warto, bez względu czemu i komu będę musiał stawić czoła, o tego nikt już mi nie zabierze.

Jeżeli ktoś przeczyta ten post i stwierdzi, że nie chce mieć znajomego geja, że marsz był pomyłką i nie powinien się odbyć, to chyba powiem droga wolna, nie musimy być znajomymi na fb ani w życiu. Jest taka ikonka tu "znajomy" i można w nią kliknąć i przestajemy nimi być. Nie jestem kolekcjonerem. Jeżeli ktoś nie zaakceptuje mnie takiego jakim jestem, to faktycznie nie ma sensu się męczyć. Jak się spotkamy czy w sklepie, czy w pracy czy na spędach rodzinnych przywitam się, w pracy będę współpracować jak na profesjonalistę przystało, będę miły i uprzejmy jak kultura nakazuje, natomiast faktycznie nie musimy mieć siebie w znajomych. Wystarczą mi Ci których mam.

Zatem co zobaczymy co przyniesie dzień po coming oucie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz