niedziela, 7 lipca 2019
Grzegorz Kramer SJ: często mylnie rozumie się pojęcie Kościoła wojującego
Wielu rozumie je jako walkę z systemem politycznym, społecznym, z ludźmi nastawionymi antychrześcijańsko, aż do skrajnych przypadków, w których chrześcijanie uważają, że niektórym ludziom należy się śmierć (heretykom, Żydom, homoseksualistom - to pogląd młodego człowieka, z którym niedawno rozmawiałem).
Wcielenie Boga pokazuje perspektywę, w której Bóg postanowił być słabym i jako słaby objawił się ludziom. Cała Ewangelia nie jest skierowana do ludzi jako super program duchowo - biznesowy, On przyszedł do słabych i tych, którzy źle się mają. Jasne, że nie przyszedł utwierdzać biednych i zagubionych w ich sytuacji, Ewangelia jest pro-rozwojowa, ale nie jest manifestem siły i sukcesu.
Syn Boży wchodząc w ludzkie ciało, upokorzył się tak mocno, że odstawił swoje bóstwo na bok. Droga, którą idzie, to słabość. Nie chodzi oczywiście, by z chrześcijaństwa zrobić tylko przyczółek dla ludzi niezaradnych życiowo, by chrześcijaństwo było azylem dla słabych i chorych. Chodzi o to, że chrześcijaństwo nie może być ochrzczoną kalką z tego świata. To właśnie świat podkreśla wartość ludzi mocnych, bogatych, zdrowych i zaradnych. Tylko człowiek uznający swoją słabość potrzebuje Boga jako Boga, a nie jako motywacji do rozwoju. Bóg przychodzi nas zbawić i ocalić, dać nam Życie, nie program samorozwoju. Teologia sukcesu jest dobrym punktem wyjścia, ale punkt dojścia osiąga się poprzez doświadczenie cierpienia, słabości, strachu, a ostatecznie śmierci.
Często mylnie ukazuje się rozumienie pojęcia Ecclesia militans (Kościoła wojującego), które przypomniał Benedykt XVI. Wielu rozumie je jako walkę z systemem politycznym, społecznym, z ludźmi nastawionymi antychrześcijańsko, aż do skrajnych przypadków, w których chrześcijanie uważają, że niektórym ludziom należy się śmierć (heretykom, Żydom, homoseksualistom - to pogląd młodego człowieka, z którym niedawno rozmawiałem). Jest taka pokusa, by sztandar krzyża wykorzystać jako symbol zwycięstwa nad (złym) człowiekiem. Benedykt cytował kiedyś Augustyna: "cała historia jest walką dwóch miłości: miłości własnej, aż do pogardzania Bogiem, i miłości Boga, aż do pogardzania sobą w męczeństwie." Prawdziwa walka Kościoła wyraża się w umieraniu starego człowieka w każdym z chrześcijan. Właśnie na przyjęciu ludzkiej porażki, w skrajnych wypadkach - męczeństwa.
Jedyny sukces, którego mam pożądać jako chrześcijanin, to przyjęcie darmowego zbawienia. Wszystko inne jest "gromadzeniem skarbów dla siebie". Nie neguję sposobu działania osób, które Ewangelię traktują jako podręcznik do pomnażania pieniędzy, bardzo jest mi bliska Ewangelia o talentach, jednak uważam, że to jeden z wycinków całości, jeden z akcentów. Biblia pokazuje nam sposób działania Boga, który zawsze posługuje się słabością. To nie my jesteśmy mocą i siłą, ale Bóg, i tylko w osobie słabej jest szansa na to, by zobaczyć moc Boga, nie człowieka. Jasne, że my - ludzie Chrystusa - mamy motywować innych do pracy i rozwoju, mamy kopać w cztery litery wszystkich tych, którzy siedzą i jęczą i rozczulają się nad sobą. Jasne jest, że Jezus mówi o wzięciu krzyża, a więc o życiu z pasją, ale oczywiste jest też to, że zbawienie dokonało się przez akt największej słabości, jaką ten świat widział - Syn Boży umarł.
Tekst pochodzi z prywatnego bloga o. Kramera SJ: grzegorzkramer.pl
Tweet
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz