piątek, 12 sierpnia 2011

Janusz A. Majcherek: Albo mąż, albo sąsiadka

Newsweek: Procesy formalizacji związków partnerskich w krajach zachodniej Europy są przedstawiane jako wyraz liberalizacji społeczeństw. Stąd krytycy zastosowania analogicznych procedur w naszym kraju traktowani są jak obyczajowi fundamentaliści i homofobi. Tymczasem wobec formalizacji związków międzyludzkich można mieć zastrzeżenia formułowane z pozycji liberalnych.

Paul Scheffer, znany w Polsce holenderski publicysta i badacz stosunków międzykulturowych, przekonywał mnie niedawno (i przekonał), że świat opacznie interpretuje stosunki panujące w Holandii, patrząc na nie przez pryzmat coffee shopów, dzielnic czerwonych latarni i prawa do eutanazji, mających rzekomo świadczyć o szczególnym obyczajowym liberalizmie Holendrów. Tymczasem jest przeciwnie: w holenderskiej mentalności, ukształtowanej przez protestanckie zamiłowanie do rygorystycznego ładu, tkwi skłonność do regulowania wszystkich aspektów życia wspólnoty. Jeśli więc niektórzy obywatele zażywają narkotyki, trzeba uregulować sposób, w jaki to robią. Inni korzystają z usług płatnych kobiet, zatem należy ten proceder poddać regulacji i kontroli. Lekarze niekiedy rezygnują z uporczywej terapii wobec pacjentów nierokujących przeżycia – trzeba to unormować prawnie. Są tacy, którzy żyją ze sobą bez ślubu, więc to musi być administracyjnie uporządkowane.

Formalizacja związków nieformalnych to w sensie logicznym i prawnym niedorzeczność: albo coś jest formalne, albo nie. Jeśli ktoś chce żyć w związku sformalizowanym, to bierze ślub. Jeśli żyje w związku nieformalnym, to jego sprawa. Owszem, jeszcze dwie generacje wstecz nie było to w Polsce zwyczajne i tolerowane. Miarą rzeczywistych przemian obyczajowych jest powszechna dziś akceptacja związków nieformalnych i dzieci przychodzących w nich na świat, których już nikt nie wyzywa od bękartów, a ich matek od dziwek. Pojęcie konkubinatu weszło do potocznego języka jako wolne od poniżających konotacji. Polskie społeczeństwo przestaje się interesować, kto z kim sypia i czy ze współlokatorem (lub współlokatorką) łączą go związki zalegalizowane w kościele lub urzędzie.

W niektórych krajach, mających tradycje purytańskie (Holandia, Dania czy Szwecja) albo etatystyczne (np. Francja), taka swawola kłuje w oczy nie ze względu na łamanie norm obyczajowych, lecz wymykanie się administracyjnym regulacjom. To stąd bierze się tendencja do formalizowania związków nieformalnych, czyli poddania ich urzędowej rejestracji i kurateli.

Dla osób żyjących w związkach homoseksualnych to jednak szansa na zrównanie, a przynajmniej zbliżenie statusu takich związków do małżeńskich. Dlatego są ich wprowadzeniem zainteresowane. Aby jednak nie powstało wrażenie, że o to chodzi, przekonuje się opinię publiczną, jakoby celem było umożliwienie wzajemnej pomocy dwóm starszym sąsiadkom i innym bliskim sobie osobom. Jacek Żakowski upomniał się o takież prawa dla rodzeństw. W ten bulwersujący sposób wywołany został aspekt, który usiłowano ukrywać: seksualny. Pojawiła się niejasność, czy chodzi o wspólne życie, pożycie czy współżycie.

Tradycyjny związek małżeński rozumiany był jako społeczne i prawne zezwolenie na współżycie seksualne, poza takim związkiem niedopuszczalne i karalne. Postęp obyczajowy polega jednak na tym, że dziś ani prawo, ani otoczenie nie wymaga od dorosłych ludzi stanu wolnego uzyskania czyjejkolwiek (poza partnerem) zgody na współżycie seksualne. Lecz jeśli któreś z nich funkcjonuje w związku formalnym (małżeńskim), nie jest to już ani społecznie, ani prawnie obojętne. Prawo rodzinne jest wypełnione regulacjami chroniącymi zarówno instytucje małżeństwa i rodziny, jak i ich uczestników. Wówczas możliwe staje się dociekanie (na sali sądowej) seksualnych aspektów wzajemnych relacji. To samo dotyczy związków kazirodczych. Formalny związek rodzi formalne zobowiązania i formalną odpowiedzialność.

Społeczeństwo polskie przywykło już nie dociekać, co robią w nocy niespokrewnieni ze sobą dorośli ludzie mieszkający pod jednym dachem, nawet tej samej płci. Wyrazem obyczajowych przemian jest to, że państwo nie żąda od nich sformalizowania związku, a nie to, że taką formalizację im proponuje. To właśnie próba sformalizowania ich relacji nieuchronnie prowokuje drażliwe pytania, bowiem oznacza domaganie się legalizacji, a nie jest obojętne, co w ten sposób miałoby zostać zalegalizowane. Sugestia, że także partnerskie stosunki łączące rodzeństwo, sprowadza cały pomysł do absurdu.

Czy nie lepiej więc pozostawić obywatelom swobodę kształtowania nieformalnych relacji między sobą, a państwo trzymać od nich z daleka? I czy uczciwe jest piętnowanie jako zacofańców i homofobów wszystkich mających takie wątpliwości? Chyba że idzie faktycznie o legalizację związków homoseksualnych i nadanie im statusu zbliżonego do małżeństwa. Ale wówczas trzeba to postawić jasno, jak ostatnio władze Nowego Jorku legalizujące małżeństwa jednopłciowe, bez wikłania się w kuriozalne przykłady partnerskich związków dwóch sąsiadek.

Janusz A. Majcherek jest profesorem w Instytucie Filozofii i Socjologii krakowskiego Uniwersytetu Pedagogicznego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz