Łk 1,26-38
Wiara i Tęcza: Jestem transseksualistą. Wierzącym w Boga transseksualistą. W momencie gdy zdałem sobie sprawę z tego jaki jest mój życiowy problem już byłem człowiekiem wierzącym. Oczywiście moja wiara była w powijakach, ale wydaje mi się, że i tak była silniejsza niż ta, którą może mieć przeciętny człowiek, który przychodzi na niedzielną Mszę Świętą bo tak trzeba…
Oczywiście zacząłem od buntu. Totalnego buntu, wyzywałem Boga, krzyczałem do Niego: „Dlaczego ja ?!”, „DLACZEGO MI TO ROBISZ ?!”. Wygrażałem Mu pięścią… Gdy sobie o tym teraz pomyślę to aż mi wstyd za takie zachowanie, aż siebie w tym nie poznaję…
Zwątpiłem… Nie mogłem zrozumieć dlaczego mnie to spotkało… Czy jestem złym człowiekiem? Czy zrobiłem coś co „sprowadziło” na mnie taką „karę”? Co mam teraz robić ze sobą, ze swoim życiem? Co będzie dalej ze mną? I tak trwałem jakiś czas w rozgoryczeniu i rozczarowaniu… Jednak ani bunt i żal do Boga, ani zwątpienie w Jego istnienie, zwątpienie w Jego sprawiedliwość na tym świecie do niczego nie prowadziły… Może jedynie do samozagłady… Czego kilka razy byłem bliski…
Stwierdziłem, że to niemożliwe aby to co mnie spotkało było bez sensu, aby to była zabawa w rękach Boga, taki żart… Spojrzałem na swój problem nie przez pryzmat tego czego ja oczekiwałem od życia i co to życie mi dało, ale zacząłem się zastanawiać czego Bóg oczekuje ode mnie? Czego On tak naprawdę ode mnie chce? Co chciał mi powiedzieć obdarzając mnie takim problemem? Jakie jest moje przeznaczenie, z czym się mam zmierzyć? Czy moim wyzwaniem jest zdusić w sobie swoje jestestwo i w imię Jego nieść ten krzyż będąc do końca życia człowiekiem być może i heroicznym ale jednocześnie nieszczęśliwym? Czy też może jednak Bóg oczekuje ode mnie abym podjął to wyzwanie i z Jego pomocą zmierzył się z problemem, spróbował uszczęśliwić siebie a przez to i ludzi dookoła mnie?. Nie wiedziałem która opcja jest właściwa, która jest Jemu miła? A nie chciałem też robić nic wbrew Bogu… Decyzję zatem pozostawiłem Jemu… I czekałem…
Czekałem dość długo… I długo szukałem odpowiedzi na te pytania… Aż któregoś dnia na myśl przyszła mi przypowieść o gospodarzu, który wyjeżdżał w daleką podróż i zostawiał swoje dobra trzem swoim sługom. Jednemu zostawił 5 talentów, drugiemu 2, a ostatniemu jeden talent. Gdy powrócił przywołał do siebie swoje sługi i rozliczył ich z tego co zrobili z powierzonym im mieniem. Ten, któremu zostawił 5 talentów przyniósł mu kolejne 5, zyskał też kolejne 2 od tego, któremu 2 zostawił… a ten, któremu zostawił jeden talent przyniósł mu jego własność z „dobrą” wiadomością, że przecież nie stracił tego co Pan u niego pozostawił. Tego człowieka Pan nazwał sługą złym i gnuśnym… I nagle przypowieść, którą znałem od dziecka bardzo do mnie przemówiła w kontekście mojego życia i mojego problemu. Pomyślałem, że owszem - mogę pozostawić bez zmian to co dał mi Pan i znosić dzielnie (choć z tą dzielnością mogłoby być różnie) swoje cierpienia, ale wówczas byłbym jak ten sługa gnuśny, który przyjął pokornie na przechowanie skarb i nie zrobił z niego użytku - zakopał dane mu przez Boga możliwości… Pytanie czy chcę być taki jak on? Nie! Wolę postąpić jak ci dobrzy i wierni słudzy, którzy może i zaryzykowali utratę powierzonych im dóbr, ale jednak podjęli walkę i tą walkę wygrali… Na pewno także z Jego pomocą…
Stwierdziłem, że chcę zaryzykować i wykorzystać dane mi przez Boga możliwości bo Bóg dając mi mój problem dał mi także rozum i wolną wolę, dał mi możliwość „wykazania się”, sprawdzenia ile jestem wart, czy można na mnie liczyć gdy przygniotą mnie problemy… Czy się położę i będę nad sobą użalać czy też coś z tym zrobię… I co najważniejsze - dał mi siebie, obdarzył mnie darem wiary i możliwością zaufania Jemu…
Postanowiłem, że znów oddam decyzję w ręce Boga… Wykonam jeden krok w kierunku mojej zmiany i zobaczę jak sprawy będą się toczyć… Czy okaże się, że życie znów rzuca mi kłody pod nogi czy zaczyna się to wszystko jakoś układać? Tak też zrobiłem… Chociaż przyznam, że moje obawy były wielkie… Paraliżowało mnie widmo utraty pracy, bałem się o stan zdrowia moich rodziców po usłyszeniu tej „rewelacji” o mnie, bałem się, że odsuną się ode mnie ludzie, na których mi zależy, a nawet o to czy obudzę się po pierwszej operacji… Przerażał mnie ogrom badań jakie trzeba wykonać, aby rozpocząć proces przemiany, a także wszelkie formalności sądowo – administracyjne… Ale nagle okazało się, że w Poznaniu powstała grupa wsparcia dla osób transseksualnych, że tych lekarzy, których trzeba odwiedzić nie jest aż tak wiele, że cały proces nie trwa aż tak długo jak mi się wydawało… Po operacji jednak się obudziłem, a moi rodzice jakoś przyjęli fakt, że zamiast córki będą mieć drugiego syna… Nagle wśród moich współpracowników pojawiła się inna osoba transseksualna, która przetarła mi szlaki, a mój szef stwierdził, że ma do mnie jeszcze większy szacunek niż przedtem bo lubi i ceni ludzi, którzy walczą o siebie… Na koniec - moi przyjaciele zostali przy mnie.
I w ten sposób każdy kolejny krok, który wykonałem mówił mi o tym, że idę w dobrym kierunku, utwierdzał mnie w przekonaniu, że dobrze wybrałem… Dziś jestem w połowie tej drogi. Jestem totalnie pogodzony z tym, że jestem osobą transseksualną. Nie stanowi to już dla mnie problemu. Wiem, że Bóg chce abym dokonywał tej zmiany, wiem, że jest ze mną, że pomaga mi w tym co robię, że prostuje mi ścieżki… Wiem, że jest zadowolony, że się nie załamałem, że zrozumiałem, że każde cierpienie, którego człowiek doświadcza ma go czegoś nauczyć, że ma go przede wszystkim nauczyć pokory i cierpliwości. Jestem teraz bogatszy o wiedzę, że problemy, jakie człowiek napotyka na swej drodze mają go zmusić do myślenia i do rozmów z Bogiem, że nie ma sytuacji bez wyjścia, tylko trzeba chcieć coś ze swoim życiem zrobić, że trzeba Mu zaufać… bo Bóg zamykając drzwi otwiera przecież okno…
Michał Tatarski
Nie zapominaj tylko jednego Michale,
OdpowiedzUsuńtransseksualizm to tylko stan przejściowy. Po zmianie dokumentów jesteś tylko i wyłącznie mężczyzną a nie jakimś "t".
Przeszłość nie ma znaczenia, a w dowodzie będziesz miał upragnione M.
Powodzenia na dalszej drodze :)