Tylko hieny PISowskie mogą to wymyślić oni mają obsesję na punkcie homoseksualizmu, żywa biblioteka, zakaz małżenstw homoseksualny, cały czas tylko poniżać osoby homoseksualne, chcą doprowadzić do pozbawienia człowieczeństwa osób homoseksualny osób. Mają frajdę widzą cierpienie lesbijek i gejów. PIS to zakały polskości to co jest najgorsze u polaków.Niszczą polskę, kto jest inny dla nich takie osoby trzeba zamykać w obozach. Wmawiają Polakom że homoseksualizm jest zboczenie, chorobą i molestują dzieci.
Widzą problem w nas, a nie u siebie mówią tylko rodziny mogą być i są spaniałe heteroseksualne, pokazuje dane to że nie są nawet wśród zastępczy rodzin są kanalie rodziny które wykorzystują dzieci jak media kilka miesięcy temu huczyło jak dziewczynka była bita, przypalana ogniem w rodzinie zastępczej heteroseksualnej, czy wczoraj matce odebrano dziecko po jest biedna nie może nawet karmić swoje dziecko piersią, zamiast kobiecie pomóc, a sąd i MOPS odpiera dziecko i daję do domu dziecka to haniebna decyzja. To jest pomoc odpieranie dzieci zamiast pomóc, witać nie myślą i idą na łatwiznę i nie chce się im pomagać, witać ta kobieta na porządną zadbane mieszkanie nie dostaje pomocy, ale rodziny piją alkohol do mają pieniądze dla nich na wódkę pod przykrywką że te pieniądze dają na dzieci, aha aha. Znam to z otoczenia pijusy dostają kasę na jabole, a na rodzinę nie ma pieniedzy. Nie zajmą się problemami, a nie promować nienawiść do inny.
Fot: The Arizona Republic |
Zgodnie z przegłosowaną w dniu wczorajszym przez Senat poprawką do art. 41 ust. 1 ww. ustawy pełnienie funkcji rodziny zastępczej oraz prowadzenie rodzinnego domu dziecka może być powierzone osobom, które nie są osobami o orientacji homoseksualnej.
Proponowana poprawka jest niezgodna z konstytucyjną zasadą równości wyrażoną w art. 32 Konstytucji, zapewniającą osobom o orientacji homoseksualnej prawo do równego traktowania we wszystkich dziedzinach życia politycznego, społecznego, gospodarczego, m. in. w życiu rodzinnym.
Ponadto, przyjęta poprawka stoi w sprzeczności z aktami prawa międzynarodowego oraz międzynarodowym dorobkiem orzecznictwa w zakresie ochrony praw człowieka. Europejski Trybunał Praw Człowieka wielokrotnie przyznawał (także w sprawie z udziałem polskich obywateli, np. sprawa Kozak przeciwko Polsce), iż rodziny tworzone przez osoby homoseksualne są równe w prawach z rodzinami tworzonymi przez osoby heteroseksualne.
Pełnienie funkcji rodziny zastępczej oraz prowadzenie rodzinnego domu dziecka w żadnym wypadku nie może być uzależnione od orientacji seksualnej osób zainteresowanych, lecz motywowane powinno być jedynie dobrem małoletnich.
Sformułowanie nie są osobami o orientacji homoseksualnej jest przykładem pełnej uprzedzeń homofobicznej mowy nienawiści prowadzącej do bezpośredniej dyskryminacji osób LGB. Przyjęta poprawka narusza godność osób o orientacji homoseksualnej oraz jedno z podstawowych praw człowieka, tj. prawo do życia rodzinnego.
Nasze organizacje wyrażają tym samym nadzieję, iż Sejm odrzuci motywowaną stereotypami i uprzedzeniami poprawkę do art. 41 ustawy wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej!
Tomasz Szypuła, Kampania Przeciw Homofobii
Anna Taszycka, Fundacja Kultura dla Tolerancji
Paweł Fischer-Kotowski, Stowarzyszenie Lambda Bydgoszcz
Dorota Bregin, Stowarzyszenie Lambda Warszawa
Przemysław Szczepłocki, Stowarzyszenie Pracownia Różnorodności
Anna Grodzka, Fundacja Trans-Fuzja
Tok FM: KOSZMAR DOMÓW DZIECKA. 'Wychowawcy oczekują dzieci czystych, spokojnych, bez problemów w nauce i gotowych sprawiać przyjemność im, wychowawcom. W razie problemów się je usuwa, przenosi - transfery między placówkami to taka gra. To nie są święte dzieciaki, sierotki. Bywają zbójami. Ale nie wybrały sobie takiego życia. Ktoś je w to wrobił' - pisze do nas psycholog o swojej pracy w domu dziecka.
Po publikacji rozmowy z Andrzejem, dorosłym dziś wychowankiem warszawskich domów dziecka oraz z Michałem, pedagogiem z placówki na Pomorzu, zgłaszają się do nas kolejne osoby pracujące w domach dziecka. Relacjonują, jak działa ten system, którego ofiarami są dzieci. Poniżej publikujemy list Roberta, psychologa (skróty i śródtytuły pochodzą od redakcji):
'Jestem psychologiem w powiatowym domu dziecka. To ma znaczenie, bo różni się od miejskiego kulturą społeczności, jej składem. Ale w obydwu procesy są te same.
Wiele dzieci, w szczególności ofiary skrajnej przemocy domowej, trafia do placówki z własnej woli. Najczęściej z najbardziej podstawowego strachu. Wyczerpane, same zgłaszają się na policję, albo wyznają jakiemuś dorosłemu w szkole, że już do domu nie wrócą. Mówią, co im robiono i w takiej sytuacji interwencyjnie trafiają do domu dziecka. Tego samego dnia, tak jak stoją. I wpadają do dziury. Bo szybko się przekonują, że tu lepiej nie będzie. Jeśli fantazjowały o miejscu, gdzie będą bezpieczne i dorośli będą się o nie troszczyć, to dowiadują się, że to nie jest takie miejsce.
Wychowawca oczekuje dzieci czystych i spokojnych
Trzeba pamiętać, że dzieci, które postanawia się umieścić w domu dziecka, są dziećmi z ogromnymi problemami. Pochodzą z rodzin i środowisk, w których normy, sposoby traktowania dziecka i doświadczenia są silnie zaburzające. One rodzą się i wzrastają w takich środowiskach. To jest ich rzeczywistość. Jeśli zatem takie dziecko trafia do domu dziecka, to zachowuje się w jedyny sobie znany sposób. To pierwszy błąd. Wychowawcy oczekują dzieci czystych, spokojnych, bez problemów w nauce i gotowych sprawiać przyjemność im, tj. wychowawcom, wtedy, kiedy ci mają na to ochotę.
Pewien wstępny kapitał mają dzieci małe i takie, po których widać w momencie przybycia do placówki dotkliwe ślady ich przeżyć. Jeśli jednak dziecko moczy się w nocy, nie wie do czego służy toaleta, albo boi się wyjść z pokoju i robi kupę w majtki; jeśli nie je, albo odmawia pójścia do nowej szkoły - szybko traci wstępne fałszywe współczucie i staje się problemem.
'Jaka ona bierna..', 'jaka ona agresywna..', 'z nią już się nic nie da zrobić'
Problemy rozwiązuje się od początku opisywaną metodą: 'ja ci pokażę kto tu ma władzę'. Możesz fikać, ale pokażę ci, że to tylko gorzej dla ciebie, im szybciej zaczniesz robić to, czego ja chcę, tym szybciej dam ci spokój.
Niektórym wydaje się, że to jest właśnie wychowanie: dyscyplinowanie polegające na łamaniu woli wychowanka. Ale to nie jest takie jasne: w moim miejscu pracy, wychowawcy zwykle sami nie wiedzą, czego oczekują od dzieci, bo nie rozumieją sami siebie. W jednym miesiącu uległość dziewczynki jest objawem 'adaptacji' i gratulują sobie sukcesu, w kolejnym miesiącu - to samo zachowanie staje się problemem, bo 'ona jest bierna', albo 'pasywnie agresywna'.
Zmienność oczekiwań, ich nieprzewidywalność powoduje u dzieci brak aktywności, a związek pomiędzy inicjatywą własną i działaniem - zostaje zerwany. Jakiekolwiek podejmą działania może się okazać, że czeka je za nie przykrość. I stają się osowiałe - malowniczy widok dziecka wycierającego ściany, tzn. chodzącego po korytarzu w tę i z powrotem opierając się o ścianę, nie robiąc nic, nie reagując na nic. Wtedy okazuje się - w przekonaniu wychowawców - że z tym już nic nie da się zrobić. Wychowanek stawia opór, nie można z nim nawiązać kontaktu, trudno... Jedyne, co można jeszcze zrobić, to podejmować za niego decyzje bez jego udziału i prowadzić jak konia z zasłoniętymi oczami.
Złamane dziecko jest uległe. Jak pies
Pacyfikowanie wolnej woli dziecka, inicjatywy i aktywności jest podstawowym działaniem wychowawców wobec wychowanków. Złamane dziecko jest uległe. Jak pies. Niekiedy dzieci złamane reagują agresją. Wtedy się je usuwa. Przenosi do ośrodków wychowawczych, przenosi do innej placówki, by zmienił środowisko i być może tam 'zaskoczy'. Istnieje swoisty transfer pomiędzy placówkami. I jest to gra, której zasady są znane i nieujawnione. Motyw przeniesienia jest formułowany jako służący dziecku, a faktycznie jest to kara i kolejne doświadczenie pozbawiania poczucia wpływu i kontroli nad życiem.
Oby nie na moim dyżurze...
Niechęć do posiadania problemu wynikającego z zachowania dziecka jest spowodowana kulturą wewnętrzną, której ukrytym założeniem jest: przychodzę do pracy, spotkam się z koleżankami, kolegami, wypiję kawkę, zjem ciastko, jakoś do końca dyżuru dotrwam. Oby się nic nie stało, bo dziś mi się nie chce nic robić. Oby kłopot pojawił się na następnym dyżurze, nie moim, jakoś sobie poradzą. Z drugiej strony, kiedy już jest problem, dobrze żeby był duży. Wtedy wychowawca nic nie może zrobić i też ma spokój. 'Bo co ja mogą zrobić? No proszę, powiedz mi!'
W wielu przypadkach, wychowawcy i inni pracownicy placówek sami nie mają ani wpływu na swoje życie ani poczucia kontroli nad nim. Swoje frustracje i nieumiejętności przenoszą na relacje z dziećmi. Tu dają ujść napięciu gromadzonemu poza miejscem pracy i temu, które zbierają w pracy. Bo i tu przecież nie ze wszystkimi się lubią. Każdy ma gorsze i lepsze dni, ale oni nie mają świadomości z czego ich złość, wybuchy i przykre komunikaty wynikają. Zawsze winne jest dziecko. W swoim przekonaniu i później, podczas rozmów pomiędzy sobą stwierdzają, że wychowawca nie mógł zrobić inaczej, albo że zrobił to, co powinno się było zrobić.
Kolejna sprawa, to doświadczenia wyniesione z własnego dzieciństwa i akceptacja przemocy jako sposobu wychowania. Często stosowane w domu, wobec własnych dzieci. O tym wszystkim się mówi w formie anegdot przy kawie.
Muszę przypodobać się wszystkim, by móc pracować z dzieckiem
W każdej instytucji zachodzą opisywane przez socjologów procesy. Tworzą się grupy, mają między sobą konflikty, interesy. Napięcia między pracownikami i grupami, do jakich należą, są kierowane ku dzieciom. To poprzez nie i przy ich pomocy są załatwiane konflikty, często obrzydliwe. Obrzydliwe, bo puste, głupie po prostu, na poziomie kiepskiej telenoweli. Źle jest nie należeć do żadnej frakcji. Ja tak robię. Ale wymaga to wielkiego wysiłku w dążeniu do przypodobania się wszystkim.
Po co to przypodobanie?
Jeśli pracuję z dzieckiem i potrzebuję dla niego pewnej przychylności lub jakichś działań muszę 'kupić' tę przychylność, zbudować chwilową koalicję, i pilnować tej konstrukcji. Różnie się to robi: komplementami, przysługami, groźbami. Jakkolwiek, byle się udało. Bez takiej polityki można robić swoje, ale ta praca nie będzie miała żadnego efektu, bo kiedy się odwrócisz, ktoś i tak zrobi inaczej niż powinien: z niewiedzy, głupoty, albo intencjonalnie, bo tak chce, albo bo chce w ten sposób pokazać coś mi albo innemu wrogowi.
Trzeba szczególnie uważać, by swoją sympatią nie przysporzyć dziecku kłopotów ze strony niechętnej osoby. Przy czym ta niechęć zazwyczaj wynika z błahostek: nie zaproszono kogoś na urodzinową kawę, albo niezrozumiany żart został potraktowany jako wrogość, która już pozostaje w relacji pomiędzy 'dorosłymi'. Większość energii w placówce idzie na te społeczne gry.
Jak uczyć dzieci ich praw, skoro to dla nich szkodliwe
Dziećmi też się gra: odpowiedzialność zbiorowa; donosiciele, którzy są nagradzani, ale których los nigdy nie jest do końca pewny; przymykanie oka lub wręcz inspirowanie do samosądów i brutalnych porachunków.
Wychowawcy już wiedzą, że otwarcie dzieci bić nie wolno. Nie dlatego, że to szkodliwe dla nich, ale dlatego, że ktoś zobaczy i 'będę się musiał/ musiała tłumaczyć'. Co prawda nic im się nie stanie, bo sprawę rozmyją, bo związki zawodowe udzielą wsparcia pedagogowi - soli naszej ziemi, bo jak nie, to wszystko opowie o tym, jak tu jest. Stosuje się przemoc psychiczną, emocjonalną, finansową (decydowanie o zakupach odzieży) - te trudniej wykryć.
A najważniejsze, że dzieci nie wiedzą, że może być inaczej. W rodzinie nie poznały lepszego świata, a w placówce jest to samo - trzeba sobie radzić. Zatem nic i nigdzie nie zgłaszają. Dla nich taki jest świat. Uczyć dzieci ich praw, czego próbowałem, jest szkodliwe, ponieważ nie mogą być one stosowane w systemie, który je odrzuca, neguje, zaprzecza ich istnieniu. Wychowankowie mają swoje obowiązki, zazwyczaj dwa: posłuszeństwo (nazywane szacunkiem) i porządkowanie pokoju i budynku, bo porządek to cnota.
Wychowawczyni tłumaczy: mężczyzna jeśli chce, to bierze i że trzeba się z tym pogodzić
Najważniejsze żeby się zgadzało wszystko w papierach. Tworzymy fikcję, czasem przy wtórze śmiechów. Kontrole, nawet te najwnikliwsze, są przeprowadzane przez urzędników, którzy pojęcia nie mają o rozwoju, wychowaniu, przemocy, problematyce zaburzonego zachowania, osobowości i wszystkim tym, co jest treścią domu dziecka. Oni się znają na dokumentach. I jak im się w tabelkach zgadza, to jest dobrze. Ich praca jest rzetelna na pewno. I bezużyteczna. Marzę czasem o nie tyle o kontroli, co o interwencji konstruktywnej prowadzącej do polepszenia i tak już zepsutego życia tych dzieciaków. I by ta interwencja została przeprowadzona przez ludzi, którzy rozumieją ww. problemy.
W mojej placówce i w innych, w których bywam, wychowawcy są niedouczeni. Brak wiedzy jest zwykle połączony z niedojrzałością tych osób. Z kolei niedojrzałość wyraża się w braku refleksji i przekonaniu, że posiadana wizja rzeczywistości jest jedyną możliwą i nie podlega dyskusji. Groteskowe są czasem sytuacje, kiedy np. wychowawczyni, sama ofiara przemocy, tłumaczy wychowance: 'taki jest świat, że mężczyzna jeśli chce, to bierze i trzeba się z tym pogodzić.
'To moje dziecko!'... na sześć godzin
Kolejnym zaburzeniem jakie obserwuję, jest chęć realizacji swoich sfrustrowanych 'potrzeb macierzyńskich'. Pewne dzieci stają się obiektem szczególnej uwagi i troski ze strony pewnych dorosłych. Przy czym ta relacja służy jedynie temu ostatniemu. Dziecko na niej traci, np. w sytuacji kiedy pojawia się rodzina zastępcza, to kontakty z tą rodziną, jej obraz są w dziecku psute, żeby dziecka nie wypuścić, bo 'to jest moje dziecko'. Przy czym taki wychowawca po sześciu godzinach dyżuru idzie do domu, a dziecko tu zostaje.
Niestety nie sam brak edukacji jest źródłem kłopotów. W mojej placówce pracuje wiele osób, które nie mają gotowości, by swoją wiedzę zwiększać. Te osoby, same kiepsko sobie radzące i nie mające pojęcia o tym, że sobie nie radzą, mają za zadanie kształtować pokiereszowane dzieci. To chyba najgorsze. W tej pracy potrzeba szczególnego profesjonalizmu i zespołowej pracy. Ja sam mam deficyty, które ujawniają się w moim wypaleniu. Brak wsparcia powoduje, że wypalenie jest kwestią czasu. Praca w nieustającym stresie i obawie, czy dziecku nie stanie się krzywda w tak nieprzychylnym środowisku (w którym trzeba zachować szczególną czujność, by utrzymać życzliwość wobec siebie i dla dzieci), szybko wyczerpuje.
To nie są aniołki, ale nie wybrały sobie takiego życia. Ktoś je w to wrobił
Ta wypowiedź nie wyczerpuje ani moich obserwacji i doświadczeń, ani problemu w ogóle. To skomplikowany system, dlatego jednolity opis jest trudny. Niech moje słowa będą jednym z głosów w tej dyskusji. Chciałbym, żeby przełożyła się ona na prawdziwe zmiany w sytuacji dzieci. One nie potrzebują akademickich debat, ale dorosłych, którzy potrafią i chcą zmienić ich życie w szczęśliwsze.
To nie są święte dzieciaki, sierotki. Bywają zbójami. Ale nie wybrały sobie takiego życia. Ktoś je w to wrobił. Dlaczego mają ponosić wszystkie konsekwencje nie swoich czynów. Warto im pokazać inny świat, i przekonać, że mogą wybrać.'
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz