wtorek, 2 kwietnia 2019
Różnice między dziećmi wychowanymi przez pary jednopłciowe a dziećmi rodziców heteroseksualnych polegają na tym, że ich nie ma
Dzieci wychowywane przez rodziców LGBT mają takie same IQ, zdolności poznawcze czy oceny w szkole. Ich problemy społeczne i relacje z rówieśnikami również są takie same. To my mamy problem z tęczowymi rodzinami, nie dzieci w nich wychowywane
Najbliższa przyjaciółka mojej matki przez lata pracowała w pogotowiu opiekuńczym. Ten odcinek opieki nad dzieciakami bez domów to istne piekło. Jest to pierwsze miejsce, do którego trafia sierota lub dziecko z patologicznej rodziny, więc stężenie nieszczęścia, rozdarcia i strachu jest niemal nie do udźwignięcia. Zdarzyło się w podstawówce, że rodzice wysłali mnie z tą przyszywaną ciotką i jej wychowankami na biwak. Nigdy nie zapomnę tych dzieci, ich bólu, nadziei na to, że może wrócą do domów, bo rodzice się zmienią, może ktoś je zaadoptuje i pokocha. Pamiętam chłopaka, miał na imię Ryś. Znalazł się w pogotowiu zaledwie kilka dni wcześniej, a na biwaku wypadły jego urodziny. Wciąż pamiętam jego buzię, wciąż słyszę, jak dzieciaki życzą mu, żeby mama przestała pić i go zabrała z powrotem albo żeby trafił do dobrej rodziny. Nawet dziś, po tylu latach, gdy to piszę, ściska mnie w gardle.
Dlatego gdy czytam w internecie wypowiedzi ludzi deklarujących, że woleliby rosnąć w bidulu, niż trafić do domu homoseksualnej pary, miałabym ochotę wziąć za frak i zaprowadzić do pogotowia opiekuńczego, do biudula, żeby zobaczyli, jak duże – za uszanowaniem uszu Państwa - pieprzą głupoty
Ale tego typu stwierdzenia pokazują, gdzie jako społeczeństwo jesteśmy i jak silna jest nasza homofobia. Świetnie pokazuje to też popłoch w szeregach Platformy po tym, jak wiceprezydent Paweł Rabiej wyraził możliwość zaistnienia w przyszłości debaty na temat adopcji dzieci przez pary homoseksualne. Szczerze? Życzyłabym sobie takiej debaty już dziś, bo i tak jest o wiele lat spóźniona.
ako matka nie miałabym nic przeciwko temu, żeby w jakichś dramatycznych życiowych okolicznościach powierzyć moje dzieci parze gejów czy lesbijek. Nie mogę za to wyjść ze zdziwienia, że wciąż tak mocno trzymają się u nas przekonania, które nauka dawno odrzuciła. Prawicowe media, a za nimi kohorty internautów, powołują się głównie na badania Marka Regnerusa z 2012 r., które wykazały, że dzieci wychowywane przez homorodziców są mniej szczęśliwe, mają częściej depresję, są częściej molestowane, a w późniejszym, dorosłym życiu częściej łapią choroby weneryczne. Badania Regnerusa zostały sprawdzone i wielokrotnie podważone z uwagi na metodologię. Główny zarzut dotyczył tego, że Amerykanin zbadał niemal wyłącznie dzieci chowane przez pary homoseksualne, dla których ten związek był drugim po wcześniej zakończonym związku heteroseksualnym, z którego pochodziły dzieci. Trudno zatem powiedzieć, na ile różne ich problemy spowodowane były płcią rodziców, a na ile doświadczeniem życia w dysfunkcyjnej rodzinie, która ostatecznie się rozpadła. Taki sam błąd robiono przez lata wobec dzieci rozwodników, dowodząc, że nie umieją one wchodzić w relacje, częściej popełniają samobójstwo czy dokonują przestępstw. Przez lata badacze wiązali to z rozwodem, a nie z wcześniejszym funkcjonowaniem w patologicznym najczęściej domu.
Wcześniejsze i późniejsze niż badanie Regnerusa naukowe dochodzenia zadają kłam tego typu wnioskom, a materiału badawczego trochę jest, bo pierwsze związki partnerskie to lata 80., zatem na świecie żyją tysiące dorosłych już dzieci gejów i lesbijek.
Jeśli ktoś chce, może poszukać badań takich naukowców jak Susan Solombak, Charlotte J. Petterson, Judith Stacey i Timothy J. Biblarz, a w Polsce publikacji Przemysława Tomalskiego czy Doroty Majki-Rostek. Co mówią nauka i wieloletnie obserwacje? Że różnice między dziećmi wychowanymi w związkach jednopłciowych oraz heteroseksualnych są niewielkie i dotyczą tylko ról narzucanych kobietom i mężczyznom przez społeczeństwo i kulturę.
Dzieciaki z obu typów rodzin nie różnią się IQ, zdolnościami poznawczymi, ocenami w szkole
Dzieci gejów i lesbijek nie mają więcej problemów społecznych, nie przejawiają tendencji do niestosowania się do norm społecznych, nie są w większym stopniu dotknięte problemami emocjonalnymi. Mają takiej samej jakości relacje z rówieśnikami, ustawione na podobnym poziomie poczucie własnej wartości i sprawiają podobne problemy wychowawcze. To, co je od rówieśników z heterorodzin odróżnia, to mniejsze przywiązanie do tego, co powszechnie uważa się za chłopięce czy dziewczęce, męskie lub kobiece. Córki homorodziców zatem rzadziej uważają, że różowy to najlepszy kolor, synowie nie tak chętnie grają w piłkę etc. Tyle. Innych różnic nie ma. Prawda jest taka, że osoby homoseksualne są w stanie wychować dziecko tak samo dobrze (a czasem tak samo źle) jak heteroseksualni członkowie naszego społeczeństwa.
Heterorodzice czuli, mądrzy i zaangażowani?
Nie lubię powtarzania, że tylko mama i tata dają dzieciom wszystko, całe spektrum emocji i rozwojowych wspomagaczy, żeby dzieciak wyszedł na ludzi. Naprawdę ktoś uważa, że każde dziecko w heterorodzinie dostaje pełną uwagę matki i ojca, że wszyscy oni są czuli, mądrzy i zaangażowani? A co w takim razie z dziećmi wychowywanymi przez jednego rodzica? Wszak dziecko samodzielnej matki dostaje jedynie kobiecy wzorzec. Będziemy im je odbierać?
Tu płynnie możemy przejść do kolejnej podnoszonej wątpliwości: płeć rodziców a orientacja seksualna dziecka. Dzieci gejów i lesbijek miewają częściej niż rówieśnicy z rodzin dwupłciowych kontakty seksualne z osobami tej samej płci, ale nie wpływają one na ostateczne identyfikowanie się jako osoby homo- czy biseksualne. Większość z nich jest heteroseksualna. Nie lubię jednak tego argumentu, bo używając go, niejako wskazujemy, że homoseksualizm jest czymś nie do końca dobrym, co trzeba za pomocą odpowiednich danych wybronić. Jak dla mnie dzieciaki z homorodzin mogą sobie być w przyszłości homoseksualne. Choć już dziś wiadomo, że na ogół nie będą, bo – warto to pamiętać - większość chodzących po tej ziemi gejów i lesbijek to dzieci heteroseksualnych rodziców.
Problem dzieci z homorodzin
Różne badania, w tym szeroko cytowane dochodzenie Center for Family Research na Uniwersytecie Cambrigde z lat 2009-10, pokazują, że dzieci z homorodzin na wczesnym etapie w ogóle nie zdają sobie sprawy, że ich domy czymkolwiek się różnią od całej reszty. Starsi synowie i córki zapytani o problemy w rodzinach wskazują na to, na co wszystkie nastolatki: matka za bardzo się czepia o bałagan i tym podobne uwagi. Większość z nich nie chciała niczego znacząco w swoich rodzinach zmieniać, wskazywali natomiast na pojawiający się czasem brak tolerancji.
To, co przeszkadza rodzinom jednopłciowym w normalnym funkcjonowaniu, to nie dwóch ojców czy dwie matki, ale otoczenie, które ma z tym problem.
Bardzo mierzi mnie ten rodzaj uprzedzenia wobec osób homoseksualnych, który każe ludziom mówić: „OK, wy, geje i lesbijki, nie przeszkadzacie nam, możecie sobie nawet brać śluby i iść do Sejmu, ale dzieci? Co to, to nie”. To dokładnie ten sam rodzaj uprzedzenia, który pokazuje oscarowy „Green Book”. Główny bohater, czarnoskóry muzyk, jest dość dobry, by słuchać jego muzyki na salonach, nawet dość dobry, by zaprosić go na bankiet i wypić z nim szampana, ale wciąż nie dość rasowo czysty, by pozwolić mu skorzystać z sedesu dla białych. W Polsce homoseksualizm najbardziej przeszkadza deklarującym się jako heteroseksualni prawicowym publicystom i to jest kwintesencja problemów gejów i lesbijek ze swoją seksualnością. Tak samo jest z tą powszechną obawą o „dobro dzieci”: wszystko wskazuje na to, że to my mamy problem z homorodzinami, nie dzieci w nich wychowywane (...) - Wysokie Obcasy
Tweet
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz