niedziela, 1 września 2019

Były ksiądz. Kiedyś witał się "Szczęść Boże", dziś tylko - "Dzień dobry"


- Rosło we mnie poczucie, że nie mogę słuchać takich słów jak te o "tęczowej zarazie", będąc samemu bezpiecznie schowanym w Kościele. Wiedziałem, że tu też są osoby LGBT i że jest im coraz trudniej. Dlatego nie mogłem dłużej udawać, że nic nie słyszę i nic nie widzę - mówi w rozmowie z TOK FM Łukasz Kachnowicz, do niedawna lubelski ksiądz.

Dziś z formalnego punktu widzenia dalej jest księdzem - lubelski arcybiskup nałożył na niego jedynie specjalną karę. Ale on sam mówi, że księdzem nie jest, bo zrzucił sutannę, poinformował o tym Kościół i do stanu kapłańskiego już nie wróci. Ma dość nie Kościoła jako instytucji, nie samej wiary i duchowości, ale słów, które w tym Kościele słyszy. Choćby z ust arcybiskupa Marka Jędraszewskiego o "tęczowej zarazie".

Co pomyślał, gdy one padły? - Były we mnie wtedy dwie emocje - smutek i złość. I chyba najpierw przyszła złość, że jak to, jak można tak powiedzieć? Potem to hasło "tęczowa zaraza" zostało wykorzystane do nazywania nim konkretnych ludzi, w sposób bardzo agresywny - tłumaczy.

Od dawna, jako ksiądz, wspierał środowisko LGBT. - Uaktywniłem się przed pierwszym Marszem Równości w Lublinie. Niektórzy chcieli w to zaangażować wiarę, Kościół, by stanął w kontrze do marszu. I ja wtedy mocno na FB napisałem, że nie można wykorzystywać różańca do tego, by stawać przeciwko drugiemu człowiekowi. Apelowałem, by nie angażować Kościoła do takiej walki, do stawania na barykadzie - tłumaczy.

Już po przekazaniu Kurii informacji, że odchodzi, był na trzech marszach równości: w Kielcach, Białymstoku i Płocku. Widział ludzką nienawiść i agresję. Słyszał argumenty o walce z ideologią. - Słowo "ideologia" jest dosyć wygodne. Można za nim ukryć "tęczową zarazę" czy słowa o tym, że trzeba walczyć, że nie można pozwolić na to, by straszna ideologia przeszła przez nasze miasto. Taki sygnał ze strony hierarchów Kościoła dla określonych grup jest jak wiatr w żagle. Czują się niemal jak współcześni rycerze - mówi były ksiądz.



Polscy biskupi na ostatnim zebraniu Episkopatu wyrazili swoje poparcie dla abp Jędraszewskiego. To w sumie tak, jakby gremialnie podpisali się pod słowami o „tęczowej zarazie”. Uznali abp Jędraszewskiego za ofiarę. Tak, za ofiarę, nie za agresora. Da się? Da! Bo biedny spotkał się z odzewem krytyki za swoje słowa. Bo ludzie protestowali przeciwko jego słowom. Nie, nie powiedzieli, że to złe słowa były. Nie mówię o tym głupim performansie, który został słusznie potępiony mocno przez środowiska LGBT. Choć idąc tokiem myślenia abp Jędraszewskiego, który mówi, że to nie o ludzi a o ideologie chodzi, można by powiedzieć, że to nie o niego, a o jego wypowiedź chodziło. Ale nie, tu nie ma usprawiedliwienia i trzeba to potępić. Tak samo jak wypowiedź o tęczowej zarazie nie ma usprawiedliwienia i należałoby ją potępić. Jednak biskupi nie wyrazili ubolewania, że słowa wypowiedziane przez abp Jędraszewskiego weszły do słownika homofobii w Polsce i są powielane w mowie nienawiści. Nie, nie w kontekście żadnej ideologii. Są odnoszone do ludzi. No ale biedny abp Jędraszewski, to on jest ofiarą. Ofiarą nietolerancji. Co z tego, że ostatnio polscy biskupi brylują w podgrzewaniu atmosfery strachu i uprzedzeń do społeczności LGBT w Polsce. Nie, to abp Jędraszewski jest ofiarą nietolerancji. Niech rzecznik Episkopatu wpisze sobie na Twitterze „tęczowa zaraza” i sprawdzi wyniki. Niech powie księżom biskupom, jak wypowiedz abp Jędraszewskiego przysłużyła się tolerancji w Polsce i realizacji zdania z Katechizmu mówiącego o szacunku należącym się każdej osobie, także tym nieheteronormatywnym. Naprawdę nie trzeba wiele, żeby zobaczyć jakie są owoce tej wypowiedzi. Biskupi uznali, że to abp Jędraszewski jest ofiarą. No przecież jak w Polsce ktoś protestuje przeciwko biskupowi to wiadomo, że stoi za nim siła piekielna wymierzona w Kościół Chrystusowy albo jakaś inna ideologia. Więc biskupi postanowili dalej umacniać mur, którym odgradzają się od osób LGBT, także osób, które ciagle są w Kościele. O dziwo nie przejmują się ich uczuciami, choć tak bardzo lubią ubolewać nad urażonymi uczuciami religijnymi. Biskupi postanowili iść w zaparte w tej wojnie, którą wywołała partia rządząca. Postanowili umocnić zasieki, w których bronią... no właśnie czego bronią? Bo przecież nie Ewangelii. Ewangelia z taką postawą nie ma nic wspólnego. Zreszta i biskupi coraz mniej mówią w swoich publicznych wystąpieniach i kazaniach o Ewangelii. Coraz więcej za to o zagrożeniu ze strony LGBT. Ewangelia, którą znam nie boi się LGBT. Jezus, którego znam nie boi się LGBT i nie poszedłby na wojnę z osobami LGBT. Poszedłby do nich do domu jak do Zacheusza, a nie zamykał się w budynku episkopatu, żeby wydać oświadczenie, czy stanowisko na temat. Może biskupi chcieliby zaprosić kogoś z „Wiary i Tęczy”, żeby posłuchać doświadczenia wierzących osób LGBT. Nie, po co. Przecież to by groziło spotkaniem z konkretnymi ludźmi. Jeszcze by się okazało, że to nie ideologia, a ludzie. Także wierzący ludzie. Łatwiej jest wydać oświadczenie z sali obrad episkopatu. Szkoda, że biskupi mówiący o zgorszeniu społecznym nie są w stanie zobaczyć, że ich postawa jest także zgorszeniem dla wielu wierzących ludzi.