Prz 3, 27-35
Artykuł "Ukrywają swoją orientację, by nie być napiętnowane" wzbudził duże zainteresowanie czytelników Gazety Wyborczej.
Witam, na potrzeby odpowiedzi niech zostanę statystycznym Wiktorem mieszkającym w mały miasteczku, nie chcę tak jak chyba większość osób homoseksualnych być rozpoznanym.
W otoczeniu nastolatków ciężko o osoby oficjalnie przyznające się do homoseksualizmu. Nie można odstawać od grupy. Trzeba zawsze być w szarym szeregu. Znaczna większość ukrywa się ze względu na bezpieczeństwo i chociaż odrobinę komfortu psychicznego. Tutaj najbardziej chyba chodzi o to, jak zostaliśmy wychowani, wszystko to jest jak tradycja, to, co zostało nam wpojone w dzieciństwie, ciągnie się za nami przez całe życie, dlatego wiele osób po prostu nie toleruje osób homoseksualnych tylko dlatego, że tak zachowują się ich ojcowie lub matki. Ataki i szykanowania wyzwiskami typu "ciota", "pedał" to nic nowego. Nie tylko w stronę gejów, ale również zwykłych uczniów. Nie można oficjalnie powiedzieć: jestem lesbijką, jestem gejem, bo taka osoba zostałaby zniszczona psychicznie. Nie miałaby normalnego życia. Ukrywanie się jest na porządku dziennym. Mamy swoich zaufanych znajomych, którzy o nas wiedzą. Rozmawiamy na portalach skierowanych do homo. Poznajemy nowe osoby z "branży". Jeździmy do dużych miast, aby zaczerpnąć trochę spokoju, odpocząć lub pobawić się we własnym towarzystwie, ponieważ tam nie stanowi to dużego problemu. Natomiast w małych miastach każdy żyje życiem innych, tylko nie swoim.
Postęp jest zauważalny, widać, że społeczeństwo się zmienia powoli, ale jednak zawsze idzie do przodu. Może za kilka lat nie będzie problemem to, że dwie kobiety lub para mężczyzn będą trzymać się za rękę na ulicy lub przytulać do siebie. No ale jak na razie pozostaje nam tylko własne towarzystwo. Domowe zacisze, gejowskie kluby lub spotkania w tolerancyjnym gronie.
Inny list:
Witam. Mam 18 lat, na imię mi Marcin, mieszkam w Poznaniu. Jestem homoseksualny. Przez swoją orientację nieraz słyszałem obelgi, groźby czy inne tego typu wypowiedzi. Najgorzej miałem w technikum 1,5 roku temu. To wtedy zaczął się mój największy koszmar. Uczęszczałem do tej samej klasy z czwórką znajomych z gimnazjum. Znałem ich około 12 lat, był tam też taki jeden chłopak, który przykuł moją uwagę. Z uwagi na to, że nie miałem za sobą związku, nie traktowałem go jako "cel". Postanowiłem się z nim zaprzyjaźnić. Często razem wychodziliśmy, spotykaliśmy się w gronie 4-5-osobowym, chodziliśmy razem praktycznie wszędzie. On przychodził do mnie, ja do niego. W końcu coś się zaczęło dziać. Przestał do mnie przychodzić, odzywać się. W klasie także szło wyczuć na sobie spojrzenia innych. Oczywiście nie zdradziłem mu swojej orientacji oraz nie dałem jakiegokolwiek powodu, by coś podejrzewał, jednak... dowiedziałem się w końcu, dlaczego ludzie się tak zachowują.
Był piątek, tydzień przed feriami. Zaczęło mnie irytować to całe zachowanie. Nie mogłem się do nikogo odezwać prócz dwóch osób w klasie, bo momentalnie szły w moim kierunku gardzące spojrzenia. Wychowawca także nie był dla mnie miły. Nawet osoby, które znałem tyle czasu, się ode mnie odwróciły. Podszedłem do Norberta, gdy wracałem do domu i spytałem wprost.
- Dlaczego mnie unikasz? Zrobiłem coś?
- Ty już wiesz co i nie umiesz się do tego przyznać.
- Nie wiem. Powiesz mi o co chodzi? - Traktujesz mnie jak dziewczynę, jesteś jebanym pedałem. Zszokowała mnie jego wypowiedź. Ani razu o nic go nie prosiłem, nie podrywałem ani nic. Traktowałem go jak zwykłego przyjaciela.
- Jak dziewczynę? Oszalałeś?
- Nie.
- To, że traktuję Cię jak przyjaciela, robi ze mnie homo?
- Przyjaciela?
Nie można się zaprzyjaźnić w ciągu 5 miesięcy - odparł i odszedł, odwróciwszy się na pięcie. Nie wiedziałem, co myśleć. Najbardziej zastanawiała mnie wypowiedź "Nie można się zaprzyjaźnić w ciągu 5 miesięcy". To prawda czy nie? Myśląc racjonalnie, raczej nie miał racji. Mógł czuć, że go tak traktuję tylko wtedy, gdy była wielka przepaść w naszej relacji. On mnie traktował jak pierwszą lepszą osobę, a ja go prawie jak brata. Od tego zdarzenia się wszystko zaczęło, SMS-y obraźliwe, groźby i inne cuda. Sytuacja w klasie się troszkę wyciszyła, jednak tak czy siak mieli do mnie tzw. "rezerwę". Piotrek, Judyta, Marta, Celina i Magda oczywiście się do mnie nie odzywali.
Z dnia na dzień musiałem poszukać sobie nowego miejsca w klasie. Przebolałem jakoś następne cztery miesiące i tutaj zaskoczenie. Mimo że ludzie zaczęli mnie akceptować, wychowawca nie miał takiego zamiaru. Bardzo często chorowałem, a p. Lubomirski zawsze dostawał ode mnie usprawiedliwienia. Było to jakoś trzy tygodnie przed zakończeniem roku szkolnego. Definitywne wystawianie ocen. Oczywiście ja dostałem bezpodstawnie ocenę niedostateczną, co zaważyło na ocenie końcowej. Porównałem "pracę semestralną" z pracą koleżanki z ławki. Były identyczne, z tym że ona otrzymała ocenę dobrą. Podszedłem do biurka nauczyciela i pokazałem oba sprawdziany. Jego odpowiedź dosłownie ścięła mnie z nóg "Homo nie przepuszczę". Momentalnie ocena na zakończenie była oceną zabierającą mi promocję.
Mimo tego nie poddałem się, poszedłem do dyrektora, który jeszcze nic nie wiedział o mojej sytuacji. Przedstawiłem całą sprawę i wywalczyłem (chociaż i tak niską) ocenę dopuszczającą. Z ulgą opuściłem gabinet. Minęły kolejne dwa tygodnie i tutaj ponownie niespodzianka. Podczas godziny wychowawczej podszedł do mnie "kochany" pan wychowawca. Wyleciał z tekstem przy całej klasie, że mam sobie szukać nowej szkoły. Nie wiedziałem, czy to żart, więc nie robiłem z tego afery. Nadszedł koniec roku. Rozdanie świadectw w klasach. Wszyscy odbierali swoje dokumenty, gdy doszło do mnie, podszedłem. Nauczyciel o dziwo podał mi rękę i powiedział "gratuluję", myślę, że to bardziej z powodu wychowania niż przyjemności. Wszyscy moi wcześniejsi koledzy, którzy odbierali świadectwo, otrzymywali brawa, a ja?... Usłyszałem tylko "buu", "Patrz, ciota przechodzi" i wygwizdanie. Usiadłem w ławce i mimo wszystko się uśmiechnąłem, widząc promocję.
Nastąpiły wakacje. Jedyny wolny czas od kłopotów... tak myślałem. Był dzień 28.08, wróciłem właśnie do domu z miasta. Zajrzałem do skrzynki i zauważyłem list do moich rodziców z mojej szkoły. Zaciekawiony otworzyłem, skoro szkoła, chodzi także o mnie. Była to decyzja o skreśleniu z listy uczniów i to trzy dni przed rozpoczęciem roku szkolnego. Z marszu razem z mamą poszedłem do dyrektora. Nie przyjął nas nawet w gabinecie, tylko na korytarzu. Oczywiście moją mamę spławił, że nie będzie z nami rozmawiał. Decyzja nieodwracalna i takie tak bzdury. Kazałem mamie wyjść ze szkoły, a sam wszedłem do gabinetu. Był tam mój nauczyciel od PO, którego bardzo lubiłem, a on lubił mnie. Poprosiłem dyrektora, by wytłumaczył mi całą sytuację. Usiedliśmy w poczekalni przy szklanym stole. Stwierdził tak jak było napisane w piśmie, że zostałem wydalony z powodu nieusprawiedliwionych godzin, byłem jednak przekonany, że wszystkie uspr. wychowawca posiadał. Poprosiłem więc o pokazanie dziennika z roku szkolnego. Tak też się stało. Sekretarka przyniosła dokument i zaczęliśmy przeglądać. Na mojej twarzy malował się szok, wszystko usprawiedliwione godziny miałem przekreślone na czerwone "N". Dyrektor z szydzącym wyrazem twarzy powiedział: "No facet, to teraz masz wilczy bilet". Powiedziałem, że musiała zajść pomyłka. A on odparł, że p. Lubomirski nie myli się w tych rzeczach oraz wyprosił z gabinetu.
Zacząłem szukać więc nowej szkoły, lecz trudno znaleźć cokolwiek w tym terminie. Nie poddałem się aż do grudnia, dopiero wtedy dałem sobie spokój. Aktualnie uczęszczam do LO dla dorosłych na profilu ekonomicznym z programem przyśpieszonym. Nauczyłem się, że nie ma co zaprzeczać i się bronić, bo jeżeli ludzie Cię widzą jak chcą i dopowiadają co chcą, to i tak z nimi nie wygrasz. Jedynym atakiem jest przyjmowanie wszystkich ciosów i śmianie się z ich naiwności.
Tweet
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz