środa, 16 marca 2011

Słowo Boże na dziś. Homoseksualista czy człowiek?

 Dlatego powiadam ci: Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała. A ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje. 
- Łk 7, 47


Tezeusz.pl: Czego właściwie homoseksualiści chcą od Kościoła katolickiego? Przecież ten Kościół nazywa grzechem ich homoseksualne czyny, zaledwie toleruje homoseksualne skłonności i w ogóle nie ma zrozumienia dla sposobu życia, jakie geje prowadzą. Odmawia im sakramentów, nie zapewnia duszpasterskiej opieki, wymienia w jednym szeregu złoczyńców ze zwolennikami aborcji czy eutanazji… A oni mimo to przychodzą i ośmielają się oczekiwać życzliwości, poszanowania, miłosierdzia. Uparcie wierzą, że Kościół, w którym większość z nich została ochrzczona i wychowana, nie odtrąci ich, jak Jezus nie odtrącał cudzołożnicy, celników, trędowatych.

Tak, to wcale nie są wielkie reformatorskie żądania. Polscy geje wypowiadają się bardzo nieśmiało, jakby przyciszonym i stłumionym głosem, jakby już z góry oczekiwali agresywnych i wrogich reakcji. Nie domagają się homoseksualnych katolickich małżeństw czy prawa do adopcji. Nic takiego nie wynika przynajmniej z opublikowanego niedawno w „Gazecie Wyborczej” artykułu Gej twoim bratem w Kościele. Nie ma też takich głosów w dyskusji, którą zaproponowaliśmy naszym czytelnikom na Facebooku, a w której wyraźnie starły się ze sobą dwa stanowiska: jedno tradycyjnie katolickie, takie, co nawet „Gazety Wyborczej” nie chce wziąć do ręki jako zbioru tekstów źródłowych do socjologicznych obserwacji i drugie, reprezentowane głównie przez osoby z grupy Wiara i Tęcza, zaprzyjaźnionej już zresztą trochę z Tezeuszem.

Stosunek wierzących gejów do Kościoła przypomina rozpaczliwą miłość bez wzajemności. Obiekt ich westchnień, w którym chcieliby widzieć idealną braterską wspólnotę, okazuje się bezwzględną instytucją z mocno sformalizowanymi „regulaminami”. „Dostosujesz się – OK; nie dostosujesz się – spadaj!” – mówią im przedstawiciele ich ukochanego Kościoła, zarówno duchowni jak i niewykazujący się wcale większym zrozumieniem świeccy. Tymczasem dla gejów to właśnie nieprzystosowanie, inność stanowią podstawowy problem, z którym sami często nie potrafią sobie poradzić.

Nie rozumieją, dlaczego Kościół ich tak traktuje. Nie rozumieją tym bardziej, że jak mówi jeden z bohaterów wspomnianego artykułu, można sobie przecież „załatwić rozgrzeszenie”. Brzmi w tych słowach pewna nuta cynizmu, ale przede wszystkim kryje się za nimi prawda o podwójnej moralności Kościoła, która tutaj ujawnia całą swoją grozę. Bohater artykułu mówi: „Geje, którzy znajdują się w środowisku kościelnym, wiedzą, do jakiego księdza pójść. Nie jest tajemnicą, że niektórzy księża mają orientację homoseksualną…” Tak, geje to wiedzą, ponieważ właśnie w środowisku odpychającego ich teraz Kościoła, na rekolekcjach oazowych czy w bardziej prywatnych kontaktach z duchownymi przyjaciółmi rodziny przeżywali swoje seksualne inicjacje (warto przeczytać na ten temat w „Znaku” z lutego 2011, w tekście Jacka Podsiadły „Pokrewne dusze i duszpasterze”).

Czy wybierają swoje homoseksualne skłonności? Czy mogą je leczyć? Co do tego wciąż toczą się spory, w których chyba tylko Kościół katolicki w tak bardzo jednoznaczny sposób ma odwagę odpowiadać na te pytania twierdząco. Wielu gejów ma jednak poczucie, że nie wybierają swojej orientacji. Nie wybierali też na ogół Kościoła katolickiego, do którego zostali po prostu wprowadzeni przez swoich katolickich rodziców lub dziadków. Zakorzenieni w katolickiej duchowości, pamiętają słowa Jezusa: „Nie wyście mnie wybrali, ale ja was wybrałem”. I słyszą słowa swojego katolickiego bliźniego: „Nie każdy może być w Kościele, bo tak mu się podoba i już wolno mu. Chce być w Kościele Chrystusa, więc niech przestrzega jego nauki. Nie podoba się ta nauka, to po co mu Kościół?” (to cytat z facebookowej dyskusji).

Homoseksualiści oczekują od Kościoła rozgrzeszenia i dopuszczenia do sakramentu Eucharystii, ale nie przychodzą z pustymi rękoma. Powołują się na to, że ze swoimi partnerami budują związki oparte na przyjaźni, wzajemnej odpowiedzialności, wierności i że te związki wnoszą ostatecznie do świata wiele dobra. Trudno odmówić im pod tym względem racji, gdy wokół nas coraz powszechniej dochodzi do głosu indywidualizm i atomizacja społeczeństwa. Może Kościół powinien zastanowić się, czy w naszym zmaterializowanym świecie takie duchowe wartości nie są jednak ważniejsze od sposobu zaspokajania seksualnych potrzeb…

„Gdyby jeszcze nie obnosili się ze swoim czynnym homoseksualizmem” – wzdycha jeden z facebookowych dyskutantów. Tymczasem współcześni młodzi geje przyznają otwarcie, że dla nich niemożność dokonania coming outu i konieczność życia w zakłamaniu są większym problemem niż same homoseksualne skłonności. Moim zdaniem to bardzo dobry objaw zdrowienia społecznych zachowań. Prawda nie tylko wyzwala samych gejów z zaklętego kręgu lęków, ale także pomaga innym osobom lepiej zrozumieć ich sytuację i mówiąc po prostu – zobaczyć w nich ludzi.

Katolikom heteroseksualnym (albo przynajmniej popierających nauczanie Kościoła na temat homoseksualizmu) nie można odmówić pewnej racji. Bronią oni obowiązującego w Kościele poglądu, który ma za sobą wielowiekową tradycję i chociaż nie jest dogmatem, dla wielu stanowi tak ważny element katolickiej tożsamości, że dyscyplinowanie bliźnich w jego imię uważają za wysoce uzasadnione. Lecz jak pisze Artur Sporniak w eseju Niezdany test Turinga: „Urząd Nauczycielski Kościoła w pewnym sensie poświęcił dla doktryny trudną drogę homoseksualistów. Przyjął postawę walki z homoseksualistami i z ich orientacją seksualną, zamiast walki o homoseksualistów”.

Ujęłabym to jeszcze inaczej. Św. Paweł, u którego skądinąd katolicy szczególnie chętnie poszukują argumentów przeciwko homoseksualizmowi, powiada również: „Jeden drugiego brzemiona noście”. Biorąc pod uwagę katolickie komentarze z omawianych tutaj dyskusji, a także niektóre wcześniejsze wypowiedzi w Tezeuszu, mam wrażenie, że osoby zbyt literalnie wierne nauczaniu Kościoła w sprawie homoseksualizmu skłonne byłyby raczej nakładać brzemię na cudze barki, niż pomagać w jego niesieniu. Bo czymże innym jest powtarzanie w kółko dość aroganckiego komunału, że geje powinni nieść pokornie krzyż swojej seksualnej orientacji albo opuścić Kościół, jeżeli nie mają na to ochoty?

„Miejmy szacunek dla teologii, ale przede wszystkim dla człowieka” – zachęca słusznie jeden z dyskutantów. Ja natomiast chciałabym zaprosić wszystkich oburzonych moim tekstem do małego terapeutycznego ćwiczenia. Spróbujcie zmienić nieco tytuł omawianego tutaj artykułu „Gej twoim bratem w Kościele”. I niech to będzie na przykład: „twój brat gej w kościele”, „twój syn gej w kościele”, „twój student gej w kościele, „twój przyjaciel gej w kościele”… Nie żaden abstrakcyjny homoseksualista wobec potężnej instytucji, tylko ten człowiek tak ci drogi i bliski, ten człowiek, z którym łączy cię silna emocjonalna więź, siedzi teraz w tej samej kościelnej ławce, a ty wiesz już na pewno, że jest gejem. I co teraz zrobisz z tym fantem?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz