Wprost: Przyjmuje się, że około 50 tys. dzieci jest wychowywanych przez rodziców tej samej płci. Zgroza?
W
czasie gdy wszyscy emocjonowali się raportem MAK, środowiska gejowskie,
i nie tylko, czytały „tęczowy raport, czyli socjologiczną, prawną i
kulturową analizę sytuacji rodzin lesbijskich i gejowskich w Polsce.
Myślałby kto: rzecz marginalna. Tylko z pozoru. „Tęczowy raport” – z
zachowaniem wszelkich proporcji – przedstawia nam wiedzę o
społeczeństwie równie istotną, jak reakcje na raport w sprawie
katastrofy. W jednym i drugim przypadku nie jest to wiedza radosna.
Przez porównanie z innymi krajami przyjmuje się, że około 50 tys. dzieci
jest wychowywanych przez rodziców tej samej płci (najczęściej dzieci
pochodzą z dawnych związków heteroseksualnych). Zgroza? Według wielu
osób – tak. Trudno nawet powiedzieć, że rodziny takie są dyskryminowane,
bo – do niedawna – starały się być niewidoczne. Teraz chcą to zmienić,
bo nie są chronione przez prawo i nie mają pełni praw rodzicielskich. Do
Kampanii przeciw Homofobii, która raport wydała, co roku wpływa
kilkadziesiąt spraw związanych z próbą ograniczenia lub pozbawienia
władzy rodzicielskiej homoseksualnego rodzica. Ich heteroseksualni
partnerzy lub nawet rodzice starają się odebrać dziecko. I robią to
skutecznie, choć jak dowodzą badania przytaczane w raporcie,
homoseksualni rodzice nie są gorsi od heteroseksualnych.
Pary
homoseksualne nie różnią się niczym specjalnym od heteroseksualnych,
jeśli chodzi o zmienność i trwałość związków. W Polsce rozpada się jedno
na cztery małżeństwa heteroseksualne. W związkach homoseksualnych
podobnie. Co i tak jest wielkim sukcesem, bo przecież związki
heteroseksualne cieszą się wsparciem państwa, opieką prawa i powszechną
akceptacją. Wielokrotny rozwodnik, zbój niepłacący alimentów czy domowy
agresor są bardziej społecznie akceptowalni niż wierny i opiekuńczy
partner w związku gejowskim.
Boimy się, że dzieci wychowane w
związkach homoseksualnych nie będą normalne, nie będą szczęśliwe i nie
będą reprodukowały wzorców zachowań, które pozwolą przetrwać
tradycyjnemu społeczeństwu. Jeśli przyjrzeć się tym lękom, to są one
słabe i z reguły oparte na ignorancji i przesądach. Kwestia normalności,
zwłaszcza w sprawach seksualnych, jest więcej niż względna. Dlaczego
celibat lub promiskuityzm mają być bardziej normalne niż homoseksualizm?
Korzystając z nauk katolickich, można powiedzieć, że bardziej naturalne
z seksualnego punktu widzenia są te zachowania, które prowadzą do
prokreacji. Ale przecież gwałt i kazirodztwo mają charakter
prokreatywny, a celibat i dajmy na to masturbacja – nie, czy to więc
znaczy, że gwałt jest bardziej zgodny z prawem naturalnym niż
masturbacja? Dziecko, które z reguły nie przygląda się relacjom
seksualnym własnych rodziców, musi uznawać, że bardziej naturalna i
pożądana jest ich miłość niż nienawiść, i to niezależnie od konfiguracji
płci.
Czym innym jest problem szczęśliwości. W społeczeństwie
nietolerancyjnym i homofobicznym dzieci wychowywane przez parę
homoseksualną są napiętnowane. Ale problem tych dzieci jest jedynie
odblaskiem prawdziwego problemu – społecznej nietolerancji; jest więc
raczej problemem społeczeństwa niż ofiar jego homofobii.
Jeśli
chodzi natomiast o argument, że homoseksualizm doprowadzi do destrukcji
rodziny i społeczności, to jest on niepoważny. Nie jest tak, że dzieci
wychowane w rodzinach gejowskich będą gejami, wszak znacząca większość
gejów pochodzi z rodzin heteroseksualnych. Poza tym niesłuszne są obawy,
że w przypadku regulacji prawnych dozwalających na małżeństwa i adopcje
homoseksualizm rozpanoszy się tak, że zniszczy heteroseksualną rodzinę.
Ilość homoseksualistów w społeczeństwie od wieków jest constans i tak,
jak nie da się wyleczyć homoseksualisty z jego seksualnej tożsamości,
tak nie da się przekształcić heteroseksualisty w geja (choć wielu
członków, głównie skrajnie prawicowych ugrupowań, doświadcza takich
obaw).
A tradycyjne społeczeństwo? Jeśli ma być ono nietolerancyjne, to może lepiej, by się rozpadło? Może narodzi się jakieś lepsze?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz