środa, 20 kwietnia 2011

Remigiusz: Gej to nie jest ktoś, kto porywa dzieci

Gazeta Wyborcza: Z poszanowaniem różnorodności w PiS-ie jest tak jak z fordem T: możesz wybrać dowolny kolor, pod warunkiem że będzie to czarny - mówi Remek, gej, który miał być żywą książką w Resursie Obywatelskiej

Remigiusz jest radomianinem, mieszka i studiuje w Warszawie. Interesuje się marketingiem internetowym. Jest gejem. Miał być jedną z żywych książek w imprezie Żywa Biblioteka w Resursie Obywatelskiej w Radomiu. Zaprotestował przeciwko temu radny Sławomir Adamiec z PiS-u, wiceprezydent Ryszard Fałek domagał się wyjaśnień od dyrekcji Resursy, dyrekcja na spotkanie z gejem się nie zgodziła. Co sądzi o zamieszaniu, którego mimowolnie stał się głównym bohaterem? Czy często ludzie postrzegają go tylko przez pryzmat jego orientacji seksualnej? Rozmawiamy o tym z Remigiuszem, jedną z żywych książek.

Anna Jurek: Na Facebooku zawiązała się przeciwko tobie grupa.

Remigiusz: Przez chwilę poczułem się bardzo słabo. Te niecenzuralne wpisy, które się pojawiły, trochę mnie przestraszyły, pomyślałem sobie, że ci ludzie są nieobliczalni.

Spodziewałeś się, że twoja obecność w Żywej Bibliotece wywoła tyle kontrowersji?

- Początkowo wszystko wyglądało bardzo przyjaźnie. Nie było żadnych sprzeciwów i to nawet pozytywnie mnie zaskoczyło jako mieszkańca Radomia. Wszystko zaczęło się po tym, jak radny Adamiec wypowiedział się. Czytałem te informacje, które ukazywały się na mój temat, wiem, co mówił o mnie ten radny.

Powiedział, że gej w miejskiej placówce to propagowanie dewiacji, że to promocja homoseksualizmu, skandal edukacyjny.

- Tak, Ryszard Fałek najwyraźniej poparł te słowa. To mój sąsiad. Wychowywałem się obok. Widziałem plakaty wyborcze, jak jeszcze byłem małym chłopcem. Właściwie to był lubiany. Nawet się nie spodziewałem, że spotka mnie taka reakcja z jego strony. Z poszanowaniem różnorodności w PiS-ie jest tak jak z fordem T: możesz wybrać dowolny kolor, pod warunkiem że będzie to czarny. Zastanawiam się, na ile pan Adamiec jest homofobem, a na ile to polityczna gra z jego strony. Wykreował mnie na wroga. Powiedział: patrzcie, to są homoseksualiści, dewianci, trzeba się przed nimi bronić. Tu chyba chodzi bardziej o zbijanie politycznego kapitału, stworzenie fałszywego wroga, przed którym można bronić społeczność Radomia. Takim podejściem można nieźle zagrać, to może dać w Radomiu sukces wyborczy. W Radomiu o gejach się milczy, dlatego można stworzyć ich dowolny wizerunek, który będzie funkcjonował w ludzkiej świadomości.

Dlaczego właściwie zdecydowałeś się wziąć udział w Żywej Bibliotece?

- Bo chyba nikt inny by się nie zdecydował (śmiech ). To, że nie znaleziono żadnej lesbijki z Radomia, wydawało mi się trochę dziwne, dopóki nie zobaczyłem tej grupy na Facebooku, pod którą z nienawiści podpisało się 500 osób, i są to osoby od małego do dużego i nawet niewyglądający jak skinheadzi czy neonaziści, a tyle w nich tego jadu.

Nie przyszło ci do głowy, żeby sobie odpuścić, wycofać się z projektu?

- Nie, to byłby duży krok wstecz. Chciałem pokazać mieszkańcom Radomia, jak mało jest różnic, a jak dużo płaszczyzn porozumienia pomiędzy osobami heteroseksualnymi a homoseksualnymi. Zależy mi, żeby znaleźć wspólny mianownik, wspólny język. Pokazać, że człowiek z człowiekiem może porozmawiać.

Radom nigdy nie słynął zbytnio z tolerancji. Dziwi cię to zamieszanie?

- Z jednej strony dziwi. Bo ludzie tworzą sobie taki wyimaginowany wizerunek homoseksualisty jako kogoś, kto jest zboczeńcem, dewiantem. Mają wizerunek homoseksualisty z piórami w dupie, wymalowanego i przebranego za kobietę. A to przecież zupełnie co innego. Ludzie, którzy tak krytykują homoseksualistów, nawet nie wiedzą, kim taki człowiek jest, a obrzucają go błotem. A to dziwi. Ale z drugiej strony Radom jest specyficzny. Zresztą kiedyś sam byłem homofobem, bo otoczenie tę homofobię wmawia od małego. W szkole w podręczniku mogłem wyczytać, że homoseksualizm to coś podobnego do nekrofilii i pedofilii. To był podręcznik, z którego się uczyłem wiedzy o społeczeństwie.

Często spotykasz się z tym, że jesteś postrzegany przez pryzmat swojej orientacji?

- Mam duże poczucie humoru, wydaje mi się, że roztaczam pozytywną energię. Pasjonuję się marketingiem, a ostatnio marketingiem internetowym. Skupiam się na nauce i na zaliczeniu statystyki, bo mam do niej wielką awersję. Postrzeganie mnie przez innych to suma każdego z czynników, także bycia gejem.

Co chciałbyś powiedzieć jako żywa książka?

- Chciałbym odpowiedzieć na pytania czytelników związane z homoseksualnością, a także porozmawiać o rzeczach, które są istotne dla radomskiej społeczności, niezwiązanych z orientacją seksualną. Bycie gejem to jedna z części osobowości, ale w Radomiu nieakceptowana. Chciałem pokazać, że gej to nie jest ktoś, kto porywa dzieci albo promuje jakieś produkty. Ważne jest też to, że osoby homoseksualne nie chcą być nazywane pedałami, zboczeńcami. Krytyka jest dobra, ale konstruktywna i nie wulgarna. A teksty typu 'pedały do gazu', 'zrobimy z wami to, co Hitler z Żydami' są nie do przyjęcia. Zresztą jako radomianin mogę rozmawiać na wiele tematów, począwszy od komunikacji miejskiej, która nie jest za dobra, a skończywszy na tym, że w biały dzień dochodzi tu do rozbojów. To są realne problemy miasta, nad rozwiązaniem których trzeba się skupić, a nie straszyć gejami.

Tak to odebrałeś, że tobą straszą?

- To tak, jakby rozmowa z kimś, miała zmieniać w geja. To niedorzeczne. Przecież w Radomiu żyją osoby homoseksualne, są na przykład lekarzami. Ale tu jest taka zasada: nie wyróżniaj się, bo jak się wyróżnisz, to cię wytkną palcami. To nie jest dobra zasada.

Masz żal do władz miasta?

- Z jednej strony, z praktycznego punktu widzenia. Moja mama płaci tu podatki, a ja jestem wyrzucany z miejsca, które moi rodzice pośrednio wspierają finansowo. Kiedy przyjechał Paul Cameron i opowiadał, że gejów trzeba tępić, to władze problemu nie widziały. Z drugiej uważam granie na fobiach społecznych za skrajnie nieetyczny sposób uprawiania polityki.

Czy jest jakaś żywa książka, z którą chciałbyś się spotkać?

- Z księdzem z parafii ewangelicko-augsburskiej. Pamiętam, jako dziecko babcia spacerowała ze mną ulicą Reja i ten kościół, który tam stoi, był dla mnie taką wielką tajemnicą. Ciągle stał pusty. Do dziś się zastanawiam, jak on funkcjonuje. O to chciałem zapytać. Żałuję, że ten ksiądz zrezygnował.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz