środa, 14 lipca 2010

Przedstawicielka ratusza: Na paradę się nie wybieram; Lewica składa związki partnerskie


Nie słyszałam, by moi znajomi homoseksualiści mieli trudności w życiu w Warszawie - mówi Karolina Malczyk-Rokicińska, pełnomocniczka ratusza ds. równego traktowania.

„Gazeta”: Idzie pani na paradę?

Karolina Malczyk-Rokicińska: Nie wybieram się. Wezmę udział w debacie okołoparadowej: "Czy Warszawa jest homo-friendly" i konferencji OPZZ dotyczącej praw pracowniczych, pozytywnych relacji w pracy w kontekście osób homoseksualnych. Za poprzedniej kadencji nie byłoby to możliwe.

A Warszawa jest homo-friendly?

- Uważam, że tak. Nie słyszałam, by moi znajomi homoseksualiści mieli trudności w życiu w Warszawie. Przeciwnie, powiedzieli, że przyjechali z mniejszych miejscowości właśnie dlatego, że tu czują się dobrze.

Nie myśli pani, że pełnomocniczce ds. równego traktowania wypadałoby pójść na paradę, zwłaszcza że nie będzie na niej pani prezydent?

- Jest u nas taka zasada, że pracownicy urzędu - jako przedstawiciele miasta - nie uczestniczą w marszach czy paradach. Wyjątkiem są uroczystości związane z ważnymi dla kraju datami.

Prywatnie mogłaby pani pójść?

- Wolę inne formy działania niż paradowanie. Jestem za tym, by wszyscy byli równo traktowani, mieli równe prawa, które są zagwarantowane w konstytucji. Jednak rozmawiając z organizacjami, zachęcałam je nie do parad, ale do innych działań. Takich, które pozwalają poznać drugiego człowieka. Mam też swoje osobiste plany na ten dzień.

A była pani kiedyś w Polsce albo za granicą na takiej Paradzie Równości?

- Nie byłam, nie czuję potrzeby.

W ogóle coś się pani podoba w tych paradach?

- Wielobarwność i pozytywne nastawienie uczestników.

A promocyjne hasło: „Nie lękajcie się”?

- Nietrafione. Ktoś stwierdził, także w kontekście plakatu: "niejajcarskie". Podpisuję się po tym. Sądząc po liczbie listów, które wpływają do ratusza, wzbudza to kontrowersje nawet w środowisku.

Co ludzie piszą w protestach, czego się boją?

- To są prośby, żeby pani prezydent nie dopuściła do parady, która "grozi demoralizacją", "że to prowokacja".

Czy rozumie pani te obawy?

- Takie parady się odbywały, a słyszeli państwo o jakiś obscenicznych zachowaniach?

Nie.

- No właśnie. Ja też nie. Ja myślę, że te obawy to efekt pokazywania w mediach materiałów z parad z Europy Zachodniej, które rzeczywiście inaczej wyglądają.

Wie pani, o co walczą geje i lesbijki? Jakie są cele EuroPride?

- Walczą o związki partnerskie, o zmianę w prawie, tak by partnerzy tej samej płci mogli po sobie np. dziedziczyć, poprosić w szpitalu o informację na temat zdrowia swojego partnera.

Jest pani za tym, by w Polsce możliwe było zawarcie związku jednopłciowego?

- Ani ja, ani samorząd warszawski nie jest władny decydować o takich kwestiach. Wolę rozmawiać o tym, na co mam wpływ.

Jest pani pełnomocniczką ds. równego traktowania.

- To nie ja zmieniam prawo w Polsce.

Według pani to, że pary homoseksualne nie mogą zawierać związków na takich samych zasadach jak pary heteroseksualne, jest dyskryminacją czy nie jest?

- Każdy ma prawo do tego, by być w związku. Jeśli ktoś czuje się dyskryminowany, ma prawo walczyć o zmianę prawa.

A dlaczego tak trudno to zmienić w Polsce? Dlaczego politycy nie chcą poprzeć tych postulatów?

- To już pytanie do polityków. Ja jestem tylko urzędnikiem.

Ale festiwal to walka o prawa człowieka, to pani sfera działania. Obok parady jest mnóstwo różnych imprez: naukowe debaty, spektakle, pokazy filmów.

- Ale o tym nikt nie mówi. Wybija się kontrowersyjność. Nie wszyscy geje chcą, by pokazywali ich wyłącznie jako gości ubranych w minispódniczki.

Pani prezydent nie zgodziła się na patronat nad imprezami okołoparadowymi. A może gdyby się zgodziła, to wybiłaby się nie tylko parada?

- Pani prezydent dano dziewięć dni na decyzję. A w dziesiątym dniu organizatorzy zadzwonili i zagrozili, że jeśli pani prezydent nie da patronatu, to wypuszczą oświadczenie do prasy, do jury konkursu Europejska Stolica Kultury 2016, do prezydentów miast w Europie, że miasto z nimi nie współpracuje.

A może to był akt desperacji po kilku miesiącach próby kontaktu z panią prezydent?

- Kiedy zostałam pełnomocnikiem, spotkałam się z różnymi organizacjami, także mniejszości seksualnych. Zaprosiłam je do tworzenia Komisji Dialogu Społecznego. Fundacja Równości, organizator EuroPride, była tylko na pierwszym spotkaniu, a odbyło się pięć. Wiem, że organizacja parady pochłania czas, ale dla mnie drogą współpracy jest między innymi Komisja.

Co miasto konkretnie zrobiło dla EuroPride?

- Odbyła się debata o EuroPride zorganizowana przez Warszawskie Centrum Innowacji Edukacyjno-Społecznych i Szkoleń, jednostkę miejską. Po naszej stronie leży logistyka, np. wyznaczenie objazdów, wstrzymanie ruchu, zapewnienie bezpieczeństwa. Myślę, że miasto jest dobrze przygotowane.

Zapewnienie bezpieczeństwa to wasz obowiązek. Na organizację festiwalu miasto nie dało ani złotówki.

- Istnieje procedura pozyskiwania środków od miasta, czyli otwarty konkurs ofert. Lambda Warszawa, inna organizacja walcząca o prawa mniejszości seksualnych, wystartowała w konkursie i dostała dofinansowanie na angielską wersję przewodnika "HomoWarszawa".

A był jakiś konkurs na EuroPride?

- Nie, ale był konkurs interdyscyplinarny ogłoszony przez Centrum Komunikacji Społecznej. Można było złożyć wniosek na imprezy okołofestiwalowe. Ale nikt tego nie zrobił.

Studenci dostają pieniądze na Juwenalia bez konkursu. To około miliona złotych rocznie.

- Te pieniądze przekazywane są uczelniom wyższym w ramach porozumień między miastem a tymi jednostkami.

Ratusz mówi, że nie angażuje się w EuroPride, bo nie wchodzi w spory światopoglądowo-ideologiczne.

- To prawda.

Ale tu nie chodzi o manifestowanie światopoglądu, tylko o ograniczanie praw obywatelskich pewnej grupie. Gdyby nagle z jakichś przyczyn zabroniono zawierania małżeństw osobom np. z niepełnosprawnością ruchową i zorganizowałyby one demonstrację w sprawie przywrócenia tego prawa...

- Też byśmy nie poszli na takie zgromadzenie.

A co by się takiego stało, gdyby pani prezydent jednak otworzyła tę paradę?

- Potem każda inna organizacja, np. ONR, oczekiwałaby tego samego. Dlaczego odmawiać wszystkim z wyjątkiem jednej?

Ale członkowie ONR nie są dyskryminowani przez polskie prawo, mogą zawierać związki małżeńskie.

- Ale mogą się czuć dyskryminowani, mogą stwierdzić, że są np. źle postrzegani przez polskie społeczeństwo. Na warsztatach antydyskryminacyjnych dowiedziałam się, że to nie ja mam oceniać, czy jakaś osoba jest dyskryminowana. To ona czuje się dyskryminowana albo nie.

Burmistrz Berlina otwiera EuroPride, ale nie bierze udziału w manifestacjach skrajnie nacjonalistycznych. Pani prezydent miałaby prawo odmówić.

- Pani prezydent nie chodzi na żadną demonstrację. To jest taka sama decyzja jak burmistrza, który otwiera EuroPride.
Gazeta Wyborcza Stołeczna
----------------------------------------------
Postulaty lewicy - refundacja in vitro i parytety dla kobiet - były tematem dyskusji przed drugą turą wyborów prezydenckich. Lewica idzie za ciosem - chce złożyć w Sejmie projekt ustawy o związkach partnerskich

To nasz wspólny projekt przygotowany z organizacjami gejowskimi - powiedziała "Gazecie" Katarzyna Piekarska, wiceprzewodnicząca SLD. - Opiniowała go także Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Jest wzorowany na umowie francuskiej, bo zależało nam na tym, by nie mówił tylko o prawach osób homoseksualnych, ale dotyczył także konkubinatów.

Lewica chce złożyć ten projekt w Sejmie, by wywołać debatę. - Gdy kilka lat temu prof. Szyszkowska przygotowała pierwszy taki projekt, wydawało się, że nie ma szans na uchwalenie. Od tamtej pory sporo się jednak wydarzyło, były akcje społeczne, np. "Niech nas zobaczą", wiele publicznych osób przestało się ukrywać - powiedziała nam Piekarska.

Projekt SLD zakłada, że osoby będące towarzyszami życiowymi - partnerami, zawierają u notariusza umowę o związku partnerskim. By była ważna, trzeba ją zarejestrować w urzędzie stanu cywilnego.

Nie mogą zawrzeć takiej umowy krewni i powinowaci; osoby, które pozostają w związku małżeńskim lub zawarły taką umowę z kimś innym. Umowa nie powoduje zmiany stanu cywilnego, partnerzy mogą jednak przyjąć wspólne nazwisko jednego z nich.

Umowa wygasa po śmierci jednego z partnerów czy "rozwodzie", czyli wspólnym oświadczeniu obu partnerów lub wypowiedzeniu umowy przez jednego z partnerów (po sześciu miesiącach). O tym również trzeba powiadomić urząd stanu cywilnego. Po rozstaniu partnerzy dogadują się w sprawie podziału majątku albo decyduje sąd.

Partnerzy w związkach partnerskich mieliby prawo m.in. do wspólnego opodatkowania, dziedziczenia czy adopcji dziecka po zmarłym partnerze (patrz ramka).

Zdaniem Piekarskiej projekt - mimo że nie przewiduje najbardziej kontrowersyjnego prawa do adopcji dzieci obcych - i tak pewnie nie zostanie uchwalony w tej kadencji Sejmu: - Widzimy przecież, co w tym Sejmie dzieje się z ustawą o in vitro. Jednak jestem przekonana, że następny parlament to uchwali.

Kaczyński przeciw, Komorowski kluczy

Podczas pierwszej debaty Komorowski-Kaczyński padło pytanie: "tak" czy "nie" dla związków partnerskich osób tej samej płci, ale bez nazywania ich małżeństwem i bez prawa do adopcji?

- Według konstytucji związek małżeński to związek kobiety i mężczyzny. Próba obchodzenia tego byłaby łamaniem prawa - nie pozostawił złudzeń Jarosław Kaczyński.

Bronisław Komorowski kluczył. Mówił, że już dzisiaj takie pary mogą np. po sobie dziedziczyć (mogą, ale "prawowite" rodziny domagać się zachowku, no i muszą zapłacić wysoki podatek jak po spadku od osoby spoza rodziny). Ale - mówił Komorowski - można by o pomyśleć o jakiejś regulacji prawnej, gdyby się okazało, że tacy partnerzy mają problemy np. z odwiedzaniem siebie w szpitalu w razie choroby jednego z nich. Jednym słowem: unik.

- Trzeba te kwestie uregulować. I podjąć w Sejmie poważną dyskusję na ten temat - powiedziała nam Małgorzata Kidawa-Błońska (PO). - Ludzie mają prawo do zawierania takich związków. Nie można przechodzić obojętnie wobec tragedii ludzkich, kiedy to bliskie sobie osoby nie mogą dowiadywać się o swoje zdrowie w szpitalu, troszczyć się o siebie.

Czy Sejm będzie w stanie przekroczyć barierę obyczajową i psychologiczną i uchwalić taki projekt? - Stajemy się coraz lepsi, poglądy ewoluują. Myślę, że już wkrótce Sejm będzie gotowy mentalnie na taką zmianę - twierdzi posłanka PO.

Jej zdaniem posłowie na pewno będą chcieli wykluczyć wszystkie przepisy dotyczące adopcji dziecka zmarłego partnera. Jedynym akceptowalnym rozwiązaniem byłoby, gdyby w każdym przypadku decyzję podejmował sąd, kierując się dobrem dziecka.

Chcą za dużo?

Adam Bodnar z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka ma jeszcze inne wątpliwości. Jego zdaniem trzeba wybrać plan minimum, czyli przygotować projekt o związkach partnerskich zawieranych przed urzędnikiem stanu cywilnego, który będzie rodził jak najmniej komplikacji prawnych i zmian w kodeksie rodzinnym i cywilnym.

"Prawa osób będących w takim związku wynikają z mocy ustawy i mają taki sam zakres w stosunku do wszystkich osób, które go zawarły. To model popularny w wielu państwach (np. Niemcy, Wielka Brytania, Węgry)" - napisał w "Krytyce Politycznej"

- Tymczasem autorzy założeń idą w stronę umowy cywilnoprawnej. To zbyt skomplikowana formuła - powiedział "Gazecie" Bodnar. - Poza tym przyjęli ambitne założenie, że związek może być zakładany przez osoby różnej płci. Tym samym wkroczyli w sferę konkubinatu, a to bardzo komplikuje pracę nad projektem. Może też wywołać więcej zastrzeżeń niektórych polityków, którzy zinterpretują to jako próbę porównywania związku partnerskiego z małżeństwem.

Bodnar podsumowuje: - Rozumiem intencje autorów tej konpcecji, ale doradzam bardziej realistyczne podejście do problemu i forsowanie takich rozwiązań, które mają szansę na uchwalenie w Sejmie.

Prawa w związkach partnerskich

Projekt przyznaje prawa parom - w tym homoseksualnym - które wstąpiły w związek partnerski:

• do współwłasności dóbr nabywanych podczas trwania związku oraz solidarnego odpowiadania za zobowiązania partnera;

(do zaliczania partnera - po roku od zawarcia umowy - do pierwszej grupy spadkowej. Gdy nie ma testamentu - partnerzy dziedziczą po sobie na takich samych zasadach jak małżonkowie. Gdy jest testament - mają prawo do zachowku;

• do „dziedziczenia" prawa do lokalu komunalnego;

• do ubiegania się o członkostwo w spółdzielni i ustanowienia spółdzielczego lokatorskiego prawa do lokalu mieszkalnego po zmarłym;

• do wspólnego opodatkowania;

• do wzięcia urlopu opiekuńczego nad chorym partnerem lub jego dzieckiem;

• do objęcia bezrobotnego partnera ubezpieczeniem zdrowotnym;

• do renty rodzinnej po zmarłym partnerze;

• do dysponowania wkładem pieniężnym na rachunku bankowym zmarłego (tak jak małżonkowie: kwota do 20-krotnego przeciętnego wynagrodzenia może być wypłacona i nie wchodzi do masy spadkowej);

• do odmowy składania zeznań w procesie karnym i postępowaniu podatkowym, administracyjnym i cywilnym, gdyby mogły one obciążyć partnera;

• do pochowania zmarłego partnera (zmarłej partnerki);

• do informacji o stanie zdrowia, odwiedzin w szpitalu;

• prawo do pochowania zmarłego partnera;

• do adopcji dziecka po zmarłym partnerze (gdy dziecko ma ponad 13 lat, wymagana jest jego zgoda na adopcję, wymagana jest także zgoda rodzica, któremu przysługuje władza rodzicielska).

Gazeta Wyborcza

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz