czwartek, 8 lipca 2010

Mam dwie mamy, a ty dwóch tatów

Zdecydowałyśmy się adoptować białe dziecko. Dziecko adoptowane, w rodzinie homoseksualnej i jeszcze kolorowe mogłoby czuć się zbyt odmienne

Europejski Trybunał Praw Człowieka zwrócił się do władz lokalnych we francuskim mieście Besançon o przyznanie Emmanuelle B. zgody na adopcję. Przedstawiciele władz Besançon od dziesięciu lat odrzucali jej prośby, bo Emmanuelle nie ukrywała, że żyje w związku homoseksualnym, choć we wniosku o adopcję występowała jako samotna matka. Europejski Trybunał uznał, że 'warunki, jakie oferuje Emmanuelle w wymiarze rodzinnym, edukacyjnym i psychicznym, odpowiadają potrzebom dziecka'. Emmanuelle jest nauczycielką, a jej partnerka - psychologiem. Odmowa prawa do adopcji jest więc w tym wypadku dyskryminacją osoby o odmiennej orientacji seksualnej. Wyrok Trybunału jest o tyle zaskakujący dla władz, że wiadomo, iż we Francji prawo zabrania parom homoseksualnym adoptować dzieci. Natomiast prawo do adopcji mają osoby samotne. Wiele osób z par homoseksualnych występuje więc o adopcję jako samotni rodzice, ukrywając to, że żyją z partnerem tej samej płci. Dlatego nie ma żadnych oficjalnych danych, ile dzieci jest wychowywanych przez francuskie pary homoseksualne. Dwie pary - Marie i Céline oraz Yannick i Jean - zgodziły się na rozmowę, prosząc jednak o zachowanie anonimowości.

To album Kostii. Pierwsze zdjęcie, luty 2003, miał 18 miesięcy. Jasne włosy, niebieskie oczy. Widać, jak każdego miesiąca buzia się zmienia. Początkowo okrągła, pulchna, powoli staje się pociągła, drobna. A tu ostatnie zdjęcie Kostii, z ubiegłego roku. Ma osiem i pół roku, poważny wyraz twarzy, oczy schowane za drucianymi okularami. Album Witii, pierwsze zdjęcie - czerwiec 2006, Witia ma 20 miesięcy. Maj 2007, na czole krwawa szrama, ślad po zszyciu. Upadł na metalowy występ. Na ostatnim zdjęciu, z listopada 2009, żadnego śladu po szramie. Witia ma pięć i pół roku. Yannick na białej skórzanej kanapie opowiada historię rodziny.

Spotkałem Jeana w 1991 r. i kiedy zamieszkaliśmy razem, zwierzył mi się, że chciałby mieć dziecko. Dużo podróżowaliśmy, zwiedziliśmy prawie cały świat. Jean kierował swoim pismem, ja grałem w teatrze. I pewnego dnia, po siedmiu latach wspólnego życia, to ja zapragnąłem zostać ojcem. Okazało się, że Jean czekał cierpliwie, aż dojrzeję do tej decyzji. Zaczęły się nasze niekończące się dyskusje, czy i jak to będzie możliwe, czy jesteśmy dojrzali psychicznie do roli ojca. Potem przez wiele tygodni rozmawialiśmy o tym z naszymi przyjaciółmi, na koniec - z psychologami. Początkowo rozważaliśmy możliwość ojcostwa w porozumieniu z naszymi dwiema przyjaciółkami, które też marzyły o dziecku, ale doszliśmy z Jeanem do wniosku, że chcemy mieć nasze własne dziecko, nieuwikłane w historię dwóch par homoseksualnych, które dla zaspokojenia pragnienia tworzą doraźną rodzinę. Z tych samych względów nie chcieliśmy angażować kobiety, która dałaby życie naszemu dziecku. Nie wyobrażałem sobie sytuacji, w której pewnego dnia musiałbym mu tłumaczyć, że urodziło się dzięki nieznanej, przypadkowej kobiecie, opowiadać o sztucznym zapłodnieniu, tak jakbym mówił o wypreparowanym laboratoryjnie nowym produkcie.

Adopcja wydawała się nam naturalną drogą. Jest porzucone dziecko, któremu mogę ofiarować uwagę, troskę, miłość, wszystko, co mam, i któremu mogę towarzyszyć przez całe moje życie. Jean jako samotny potencjalny ojciec wystąpił o przyznanie zgody na adopcję w 2001 r. Procedura trwała dziewięć miesięcy. Setki dokumentów, spotkań z pracownikiem socjalnym, który chciał znać jego dokładną sytuację materialną, zdrowotną, a szczególnie psychiczną. W końcu uzyskał pozwolenie i po kilku miesiącach odwiedził sierociniec w Doniecku. Przedstawiono mu Kostię, który już chodził, biegał, ale sprawiał wrażenie nieobecnego. Nie patrzył nikomu w oczy. Uciekał wzrokiem, trudno było z nim nawiązać kontakt. Żył w swoim świecie.

Céline i Marie zaadoptowały dwie dziewczynki Julię i Milę, obie niebieskookie, o słomianych blond włosach. Całują Marie na pożegnanie i znikają umówione z koleżankami. - Byłyśmy ze sobą od dziesięciu lat, kiedy Céline zapragnęła mieć dziecko - opowiada Marie. - Nie byłam specjalnie przekonana, nasze rozmowy trwały półtora roku. I kiedy Céline otrzymała zgodę na adopcję, byłam już gotowa zostać matką. Żadna z nas nie marzyła o byciu w ciąży. Naszym pragnieniem było wspólnie wychowywać dziecko. Nie skorzystałyśmy więc z banku spermy w Belgii (we Francji jest on zabroniony dla samotnych) i Céline złożyła wniosek o adopcję.

Zdecydowałyśmy się adoptować białe dziecko. Dziecko adoptowane, w rodzinie homoseksualnej i jeszcze kolorowe mogłoby czuć się zbyt odmienne. Zaproponowano nam adopcję dziecka z Ukrainy. Po roku Céline pojechała do Kijowa, gdzie przedstawiono jej 11-miesięczną Julię. Był rok 1999. Rok później zachwycone macierzyństwem zdecydowałyśmy się adoptować drugie dziecko. Céline marzyła o chłopcu, ale ja uznałam, że wychowanie chłopca w rodzinie trzech kobiet byłoby zbyt trudne do zbudowania jego tożsamości, niewiele wiemy o wychowywaniu małych mężczyzn. I tak dziewięciomiesięczna Mila zawitała do nas w 2000 r. Mamy więc dwie córki - dziewięcioletnią Milę i 11-letnią Julię.

Miłość rodzi się powoli, najpierw jest ogromne przywiązanie. Matka czeka na swoje dziecko dziewięć miesięcy. Matka adopcyjna czeka rok, półtora roku, czasem nawet dłużej. Obie marzą, niepokoją się. Tak się rodzi więź. Uważam, że jest coś cudownego w wychowywaniu dziecka z kimś, w możliwości wspierania się w trudnych chwilach, ale przede wszystkim wspólnego przeżywania, obserwowania dorastania dzieci. Łatwiej wychowywać we dwoje. A dla dziecka równie ważne jest mieć dwoje rodziców.

Przyjazd Kostii pamiętam, jakby to było wczoraj - mówi Yannick. - Czytałem w teatrze tekst nowej sztuki, ale byłem tak przejęty, że za chwilę zobaczę Jeana z naszym dzieckiem, że opuściłem teatr przed końcem próby. Pojechałem na lotnisko w towarzystwie mojego ojca. W samochodzie trzymałem Kostię na kolanach, a on rozglądał się na prawo i lewo, oglądając wieczorne światła Paryża, i wciąż powtarzał: 'Daj, daj'. Potem przyszły pierwsze trudne dni, kiedy uczyliśmy się opiekować naszym synem, a on uczył się żyć z dwiema osobami, które były tylko dla niego. Kostia pragnął przede wszystkim czułości, dotyku - równie łapczywie jak jedzenia. Kiedy przyjechał do nas, był 20 cm poniżej normy i ważył 7 kg. Lekarz powiedział mi, że dzieci pochodzące z adopcji po przyjściu do domu, gdzie są kochane, rosną dwa razy szybciej niż normalnie. I tak się stało. Kostia urósł 20 cm w dziewięć miesięcy.

Rok po przybyciu Kostii powiedzieliśmy sobie, że dobrze by było, gdyby miał brata lub siostrę. I Jean wystąpił po raz drugi o adopcję. Był chyba ostatnim, który otrzymał dziecko, bo chwilę potem Ukraina wprowadziła zakaz adopcji dla samotnych mężczyzn. Tym razem w drodze na lotnisko towarzyszył mi czteroipółletni Kostia, bardzo podekscytowany, że będzie miał brata. Biegał po lotnisku jak szalony. Witia pochodzi z Odessy, był zupełnie inny. Najpierw nie pozwalał się dotknąć, a potem nie dawał zostawić się nawet na moment.

Pamiętam swoje pierwsze wakacje z nimi. Jean został w Paryżu. Zabrałem Kostię, Witię i razem z przyjaciółką pojechaliśmy nad morze. Nie mogłem Witii wypuścić z ramion. Cały czas trzymałem go na rękach. Kiedy w końcu poszedłem na chwilę popływać, a moja przyjaciółka wzięła go na ręce, Witia tak krzyczał, że musiałem natychmiast wyjść z morza. Tak powoli pletliśmy naszą więź, naszą rodzinę. Życie codzienne wyznaczyło role. Jean dużo pracuje i rzadko bywa w domu, ale to on zaprowadza dzieci do szkoły i on jest z nimi wieczorem. Staram się jednak dwa razy w tygodniu towarzyszyć chłopcom do szkoły. Popołudniami zabieram ich do kina, na zajęcia pozalekcyjne - sport, zajęcia artystyczne, spotkania z kolegami, odrabiam z nimi lekcje. Opiekunka przychodzi raz w tygodniu, w dzień wolny od szkoły.

Kiedy Julia była mała, dużo pracowałam - opowiada Marie. - To głównie Céline zajmowała się domem. Dziś role się zamieniły. Céline, szefowa przedsiębiorstwa, pracuje jak szalona, a ja zwolniłam tempo i pracując w domu, mam więcej czasu dla dzieci. Gdyby mi ktoś kiedyś powiedział, że zostanę gospodynią domową, nigdy bym w to nie uwierzyła. Okazało się, że charakterologicznie również się uzupełniamy. Céline początkowo była bardzo czuła, bardzo opiekuńcza. Z czasem okazało się, że jest dość surowa i wymagająca, a jednocześnie z głową w chmurach. Ja twardo stąpam po ziemi, to do mnie należy pilnowanie wszystkich wizyt lekarskich, zapisywanie dzieci na zajęcia, odrabianie z nimi lekcji; a jednocześnie jestem matką 'cool', z którą o wiele więcej można wynegocjować niż z Céline. Dla Mili siostra jest centrum świata, nie lubi, kiedy Julii nie ma w domu, wciąż pyta, kiedy wróci. Julia traktuje siostrę tak, jak traktuje się młodsze rodzeństwo - protekcjonalnie, z dystansem. Czasami bywają o siebie zazdrosne, niedawno Mila stwierdziła, że Julia dostaje więcej czułości.

Nagle potrafią zaskoczyć niebywale trudnym pytaniem. Kilka lat temu te pytania wzbudzały we mnie panikę, teraz już nauczyłam się z nimi rozmawiać o ich biologicznych rodzicach, o domu dziecka. One od maleńkości wiedzą, że są adoptowane. Wczoraj wieczorem podczas mycia zębów Julia przypomniała, że Céline kończy za kilka dni 50 lat, i chwilę potem dorzuciła: 'Tak jak moja biologiczna matka. Marie, czy pamiętasz, że mam brata i siostrę starszych ode mnie?'. W ubiegłym roku poprosiły o pokazanie im ich prawdziwych dokumentów, znają więc dane swoich biologicznych rodziców, wiedzą, że jedna urodziła się w Kijowie, a druga w Wołgogradzie. W tym roku wyraziły chęć nauki rosyjskiego, zaangażowałyśmy więc młodą Rosjankę. Zawsze kibicują rosyjskiej drużynie, kiedy oglądają zawody sportowe. Od psychologa wiemy, że na wizyty w Rosji są jeszcze za małe.

Kostia zadawał o wiele więcej pytań, kiedy był młodszy - wspomina Yannick. - Były zawsze bardzo precyzyjne i oczekiwał równie precyzyjnych odpowiedzi. Na pytanie, jak rodzą się dzieci, odpowiedziałem mu, prezentując album z rysunkami. Kiedy widział kobietę w ciąży, pokazywał, że on też był w brzuchu mamy. Opowiedzieliśmy chłopcom ich prawdziwą historię. Kostia pytał, jaki był sierociniec, jak długo tam przebywał, jak nazywa się jego mama, dlaczego oddała go do adopcji. Niedawno Witia zaczął stawiać pytania. Prawdopodobnie dlatego, że w klasie koledzy uznali, że to niemożliwe, żeby nie miał mamy. Przyszedł więc do mnie i poprosił, żebym wytłumaczył jego kolegom, że on mówi prawdę, że ma dwóch tatów. Wyjaśniłem mu, że on ma mamę, ale żyje w rodzinie adopcyjnej z dwoma ojcami.

Najbliżsi koledzy Kostii wiedzą, że ma dwóch ojców, i nie stanowi to żadnego problemu, także dla ich rodziców, którzy przychodzą do nas na imprezy dziecięce. Ale niedawno, podczas jednego ze spotkań szkolnych, Kostia zwrócił mi uwagę, że nie chce, żebym mówił o jego adopcji, sam woli o tym opowiadać. Przypuszczam więc, że nie ma ochoty tłumaczyć swojej historii wszystkim kolegom. Tylko raz zdarzył się problem. Wytłumaczyłem nauczycielce w przedszkolu, w jakiej rodzinie żyją chłopcy, a mimo to któregoś dnia zwróciła się do płaczącego Kostii: 'Nie płacz. Mama niedługo przyjdzie cię odebrać'.

Pytania o brak ojca się pojawiały - przyznaje Marie. - Chciałyby mieć taką rodzinę jak większość, dzieci nie lubią być inne. Dwa lata temu to był dla dziewczynek ogromny problem. Mila wprost wyznała: 'Chciałabym mieć ojca, brakuje mi go'. Tłumaczymy im konsekwentnie z Céline, że ich pragnienia niczego nie zmienią, bo nawet jeśli któraś z nas zdecydowałaby się zamieszkać z jakimś mężczyzną, to on i tak nie zostanie ich ojcem. My dwie jesteśmy ich rodziną i zostaniemy przy nich na zawsze. Te pytania są oczywiście związane z tym, co je spotyka poza domem. Julia rozpoczęła w tym roku naukę w gimnazjum. Bardzo przeżywała, co powie nowym koleżankom, jak wytłumaczy swoją sytuację rodzinną. Mimo obaw nawiązała szybko bliską znajomość z trzema dziewczynkami i opowiedziała im swoją historię, pokazała nasze zdjęcia, wreszcie zaprosiła do domu. I okazało się, że koleżanki bardzo chciałyby mieć dwie mamy zamiast trzech braci i sióstr dwóch albo i trzech ojczymów.

Dzisiaj rodziny są tak różnie skomponowane, że coraz trudniej jest zdefiniować tradycyjny model. Z pewnością nasz model będzie stanowił problem dla naszych dzieci w jeszcze kilku okresach życia. Tym bardziej że postanowiłyśmy z Céline się rozstać. I od dwóch lat dziewczynki jeden tydzień mieszkają u mnie, jeden tydzień u Céline. Nadal jednak spędzamy razem wszystkie święta, wakacje i sporo weekendów. Na pewno przeżyły nasze rozstanie, ale wiedzą, że separacja w niczym nie zmieniła naszych uczuć do nich, wiedzą, jak bardzo są kochane. Mila czasem się buntuje, tłumacząc, że skoro zdecydowałyśmy się na separację, to nie powinnyśmy spędzać tyle czasu razem.

Raz Witia powiedział mi: 'Chciałbym, żeby w domu była mama' - mówi Yannick. - Nie mam wątpliwości, że chłopcy są szczęśliwi, ale wiem, że chcieliby żyć jak inni. Nie ma dla mnie znaczenia, czy moi synowie będą hetero-, czy homoseksualni. Ja urodziłem się w rodzinie heteroseksualnej, a jestem homoseksualistą. Kto odważy się odpowiedzialnie powiedzieć, że dziecko wychowane przez parę homoseksualistów będzie miało tę samą orientację seksualną?

Niepokoję się - jak wielu rodziców rodzin homoseksualnych - że nie mam żadnych praw rodzicielskich wobec moich córek - mówi Marie. - To, że nie mogłyśmy legalnie zaadoptować dzieci jako para, jako rodzina, sprawiło, że jedynym prawnym opiekunem Julii i Mili jest Céline, według prawa samotnie wychowująca matka. Bałam się, że po naszej separacji Céline powie mi, że już nie zobaczę dzieci. Na szczęście tak się nie stało. Jeśli jednak Céline kiedyś coś się stanie, ja nie będę mogła przejąć prawnej opieki nad dziećmi i bardzo możliwe, że wówczas ich naprawdę nigdy więcej nie zobaczę.

Latem zeszłego roku spędzaliśmy wakacje z dwiema parami homoseksualistów, którzy tak jak my mają dwoje dzieci - wspomina Yannick. - Razem było nas sześcioro dorosłych i sześcioro dzieci. Pewnego dnia do naszego pensjonatu zawitała heteroseksualna para też z dwojgiem dzieci. Zabawy wokół basenu i boiska szybko zintegrowały nasze dzieci. Po kilku dniach zawarliśmy znajomość z rodzicami hetero. Powiedzieli nam, że dwa dni zajęło im zrozumienie, czemu jedne dzieci wołają 'tato' do dwóch różnych mężczyzn, a inne dzieci jedynie 'mamo' do dwóch różnych kobiet. Nie ukrywali zdumienia, że nasze dzieci niczym się nie różnią od ich, a my jesteśmy jak wszyscy inni rodzice.

gazeta wyborcza-Wysokie Obcasy:








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz