poniedziałek, 7 listopada 2011

Dlaczego nie demonstrować przeciwko neofaszystom

 Gazeta Wyborcza Opole: Najlepiej by było sprowadzić "marsz niepodległości" do tego, czym jest. Do przemarszu kilkuset zagubionych, sfrustrowanych skrajnych narodowców, którym schlebia kilku przegranych, sfrustrowanych polityków - pisze Klaus Bachmann, niemiecki dziennikarz mieszkający w Polsce.

11 listopada odbędzie się kolejny "marsz niepodległości" w Warszawie - i w mniejszym rozmiarze w innych polskich miastach. I dlatego też jak co roku odbędą się odpowiednie kontrmanifestacje. Scenariusz dobrze znam z Niemiec, gdzie takie manifestacje i kontrmanifestacje głównie służą do tego, aby skrajne marginesy sceny politycznej - neonaziści i anarchiści - mogli sobie ulżyć i "pokazać flagę."

Ja nie muszę tego robić, moja flaga wisi na każdym publicznym budynku. Ja nie mam potrzeby, aby sobie ulżyć, "bić faszystów" (albo komunistów), bo ja ich nie nienawidzę. W dużych manifestacjach - obojętnie czy są one słuszne, czy nie - odczuwam autentyczną klaustrofobię.

Był okres w Niemczech, kiedy kontrmanifestacje przeciwko skrajnej prawicy miały sens. Wtedy, kiedy dostawała w wyborach w niektórych okręgach wschodnioniemieckich od kilkunastu do nawet kilkudziesięciu procent i weszła do niektórych parlamentów regionalnych. Wtedy pozostałe partie umówiły się na "kordon sanitarny" - izolowały posłów skrajnej prawicy, nie rozmawiano z nimi, podczas przemówień posłów skrajnej prawicy wychodzono z sali obrad albo demonstracyjnie się odwracano. A publiczna telewizja nie zapraszała ich do audycji.

Po kilku miesiącach kluby skrajnie prawicowych posłów się rozpadały. Problem jednak pozostał - bo wciąż są okręgi wyborcze, gdzie NPD notuje dwucyfrowe wyniki, gdzie ludzie za normalne uważają to, że łysi młodzieńcy w paramilitarnych mundurach maszerują na ulicy i wrzeszczą, by bić "obcych." To zahacza o zorganizowaną przestępczość i jest problemem głównie dla policji i służb specjalnych. W sytuacji, kiedy znaczna część normalnych obywateli nie widzi w tym nic nagannego, kontrmanifestacje mogą mieć sens. Nie po to, aby demokraci mogli się czuć lepiej, nie po to, aby "bić faszystów" albo sobie ulżyć, lecz po to, aby pokazać normalnym obywatelom, gdzie jest prawdziwa większość: po stronie tolerancji, demokracji i praworządności. Po to, aby pokazać normalnym obywatelom, że to, co uważają za normalne, normalne nie jest. To się może udać, jeśli kontrmanifestacja stanie się ponadpartyjną demonstracją, w której uczestniczą demokratyczni politycy, znani ludzie, którzy dla normalnych obywateli są autorytetami.

W Polsce nie ma to sensu. W Polsce kilkuset krzykaczy z gołymi głowami nie ma szans dostać się ani do parlamentu, ani do samorządów. Jeśli rozrabiają, to stanowią problem dla policji - i dobrze by było, gdyby policja wtedy mogła się nimi zająć, a nie musiała jeszcze dodatkowo powstrzymywać kontrmanifestantów od naruszenia prawa.

Wielka kontrmanifestacja składająca się ze znanych polityków jest w Polsce i niemożliwa, i niepotrzebna. Niemożliwa, bo nigdy nie będzie ponadpartyjna. Nie zobaczymy w jednym szeregu potępiających faszyzm liderów PiS, PO, PSL, SLD i Ruchu Palikota, bo liderzy PiS wolą puścić oko do skrajnej prawicy, niż odciąć się od niej publicznie.

Z drugiej strony taki sojusz antyfaszystowski nie jest wcale konieczny - bo wszyscy w kraju wiedzą, że to margines polityczny, którego nie wolno dowartościować. Najlepiej by było, gdyby się udało sprowadzić "marsz niepodległości" do tego, czym jest. Do przemarszu kilkuset zagubionych, sfrustrowanych skrajnych narodowców, którym schlebia kilku przegranych, sfrustrowanych polityków. Marzy mi się taki marsz, który zamiast krewkich kontrmanifestantów napotyka całkowitą obojętność pozostałych obywateli, którzy albo zostają w domu, albo odwracają się na ulicy, zostawiając policji pilnowanie, czy manifestanci przestrzegają prawa. Żadnej zadymy, żadnych reportaży w telewizji, żadnego oburzenia, wszystko tak, jakby tego marszu w ogóle nie było. W końcu nie trzeba nikomu w Polsce udowadniać, "że faszyzm nie przejdzie", bo wszyscy to wiedzą. A taka milcząca obojętność pokazałaby to też samym faszystom.

Problem z polską skrajną prawicą nie wymaga dawania jej odporu na ulicy przez demokratów. On polega na tym, że w polskich instytucjach nie ma antyfaszystowskiego kordonu sanitarnego, że demokratyczni politycy zbyt często w imię doraźnych interesów tolerują hasła antysemickie, antygejowskie, propagowanie zamordyzmu. Dlatego człowiek, który z powodu swoich poglądów i politycznej przeszłości nie zostałby zaproszony do żadnej audycji w niemieckiej telewizji, w Polsce mógł zostać jej szefem.

W Polsce nie ma tego problemu, że normalni obywatele tolerują faszystów. W Polsce problem polega na tym, że demokratyczni politycy ich tolerują. Ale tego problemu nie da się rozwiązać za pomocą widowiskowych kontrmanifestacji i demonstracyjnego dawania odporu. Po czymś takim wszyscy, być może, czują się nieco lepiej, ale przez to wcale lepiej nie jest.

**
Ma rację lepiej tym roku siedzieć domu, oraz media nie informowały o taki faszystowski marsza, im chodzi o rozgłos gdy media ich bojkotują, będzie lepiej dla wszytki. Tylko media polskie lubią pokazywać skrajną prawice i zapraszać do studia swego. Np jak pokazują relacje z parady równości obrzydliwe polskie media, więcej o idiotach faszystowski grupach niż o paradzie, to co u nas pokazują do kłamstwo, nasze media marzą żeby była bijatyka i ofiary po dzięki tragedią im oglądalność rośnie.

Tam bym roku było faszyści wygrali ich marsz, bijatyki itp, aresztowanie Biedronia i po co do wszystko mieli promocję skrajna prawica. Tym roku zachęcam zero informacji tym dniu o nich, nie media nawet nie wspomną o nich tego dnia, to byłby najlepszy protest zero promocji faszystów w media.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz