Aż do końca II wojny światowej homoseksualiści nie mieli w USA prawie żadnych praw. Byli szykanowani, żyli w strachu, że ujawnienie preferencji seksualnych zniszczy im kariery. Armia dążyła do wyeliminowania ich ze swoich szeregów. Z nastaniem zimnej wojny zaczęły się represje wobec mniejszości seksualnych, a w czasach mccarthyzmu (od nazwiska senatora Josepha McCarthy’ego) przybrały rozmiary zbiorowej histerii.
Homoseksualiści byli pierwszymi ofiarami czystki w administracji, przeprowadzonej pod hasłem zwalczania komunizmu. W 1950 roku McCarthy przedstawił ówczesnemu prezydentowi Harry’emu Trumanowi rzekome dowody na to, że Departament Stanu jest opanowany przez komunistów homoseksualistów. Senator puścił plotkę, że 75 proc. z ok. 5 tys. przedstawicieli mniejszości seksualnych mieszkających w Waszyngtonie pracuje w administracji i przekazuje tajemnice państwowe sowieckiemu wywiadowi. Rozpoczęło się polowanie na gejów, nie tylko w rządzie, ale także w Hollywood.
W kwietniu 1953 roku prezydent Dwight Eisenhower wydał słynne zarządzenie nr 10450 zakazujące zatrudniania homoseksualistów w administracji rządowej. Mattachine Society (nazwa pochodzi od francuskich masek, którymi w tajnych stowarzyszeniach zasłaniano twarze) propagowała homofilię i podobnie jak organizacja lesbijek Daughters of Bilitis początkowo nie walczyła otwarcie o prawa mniejszości. Lobbowała wśród elit rządowych i propagowała pogląd, że bycie gejem nie powinno wpływać na ocenę człowieka. Wczesne ruchy homofilskie wręcz apelowały do swoich członków o samoograniczanie się w imię wyższych celów. Natomiast Daughters of Bilitis zakazywała nawet lesbijkom ubierania się po męsku.
Zainicjowany przez doktora Franka Kameny’ego ruch Mattachine przetrwał czarne czasy mccarthyzmu. – Co więcej, wojenne czystki w armii i zimna wojna uczyniły z amerykańskich gejów i lesbijek wspólnotę – uważa historyk i socjolog Stephen Engel, autor książki „The Unfinished Revolution: Social Movement Theory and the Gay and Lesbian Movement”. Ponadto Mattachine stworzył podwaliny pod współczesny ruch walki o prawa mniejszości seksualnych. Ten nie narodził się jednak wśród elit, ale w barach gromadzących gejów i lesbijki w Nowym Jorku oraz San Francisco. Te dwa portowe miasta od dziesięcioleci przyciągały ludzi niekryjących się ze swoją odmiennością. W latach 50. magazyn „Time” nazwał Nowy Jork największym miastem gejów na świecie.
Datę i miejsce narodzin współczesnego ruchu na rzecz równouprawnienia mniejszości seksualnych dziś określa się z dokładnością do jednego dnia. 28 czerwca 1969 roku na Greenwich Village policja wtargnęła do znanego baru gejowskiego Stonewall Inn. Dziś ten lokal, choć wciąż czynny, jest traktowany jak zabytek – wówczas była to dość obskurna, kontrolowana przez mafię knajpa.
Nie było w tym nic niezwykłego, bo funkcjonariusze NYPD pojawiali się na Christopher Street już wcześniej. Nie bez powodu. Stonewall Inn odwiedzali młodzi ludzie, a część z nich poszukiwała płatnego seksu. Tak przynajmniej twierdziła policja.
Zaskakująca okazała się jednak reakcja ok. 200 gości lokalu – stawili opór. Odmówili przedstawienia dokumentów tożsamości, nie chcieli poddać się rewizji i odpowiedzieli atakiem na atak. Doszło do dwudniowych zamieszek. W ulicznych walkach wzięło udział ok. 400 policjantów i około 2 tys. gejów i lesbijek. 29 czerwca na zabitym sklejką oknie baru pojawił się napis: „Naruszono nasze prawa, zalegalizujmy bary dla gejów, wesprzyjmy ich prawa”. Dla wielu Amerykanów to był szok. – Do tej pory homoseksualistów postrzegano jak głupków, mięczaków i dewiantów. Teraz okazało się, że potrafią odpowiedzieć ciosem na cios – mówi „Newsweekowi” David Eisenbach, wykładowca nowojorskiego Uniwersytetu Columbia i autor książki „Gay Pride. An American Revolution”. Rok później w rocznicę zamieszek ulicami miast przeszły pierwsze pochody Gay Pride (parady gejów).
Bunt na Greenwich Village był efektem wielkiego fermentu pokoleniowego. Czas kontrkultury rozpoczął się w 1969 roku i podważył standardy moralne. Rewolucja dzieci kwiatów i hasła powszechnej miłości zmieniły nastawienie młodego pokolenia do mniejszości seksualnych. – Pojawili się nowi idole. Ideałem mężczyzny nie byli już Gary Cooper czy John Wayne, ale Mick Jagger i John Lennon, prezentujący inny styl – dodaje Eisenbach. W tym samym czasie środowiska liberalne w USA zaczęły otwarcie walczyć o prawa mniejszości.
Na początku lat 70. już nikt nie krył się z orientacją seksualną – powstały dziesiątki organizacji gejów i lesbijek. Historycy szacują, że przed wydarzeniami w Stonewall Inn w USA działało około 100-150 takich grup, a dwa lata później było ich już 1500-2500.
Jednym z największych sukcesów tej dekady był wybór w 1977 r. Harveya Milka do rady miejskiej San Francisco (w 2008 r. Gus Van Sant nakręcił film „Obywatel Milk”). To był przełom, bo kandydat na radnego otwarcie mówił o swoich preferencjach seksualnych. Rok później Milk został zamordowany przez byłego radnego, co tylko przysporzyło ruchowi zwolenników. Z roku na rok przybywało polityków, którzy mimo ujawnionej orientacji wygrywali wybory. Historycy przypominają jednak, że każdemu zwycięstwu towarzyszyła ostra reakcja homofobów.
W latach 80. wraz z epidemią AIDS szykany wobec mniejszości seksualnych się nasiliły. Popularni teleewangeliści – kaznodzieje prowadzący programy oglądane przez miliony ludzi – utożsamiali „zarazę” AIDS z grzechem homoseksualizmu. W sondażach opinii publicznej spadło przyzwolenie dla odmienności zachowań seksualnych. Republikanie rozmawiali o przymusowej kwarantannie grup wysokiego ryzyka: gejów, narkomanów wstrzykujących sobie substancje dożylnie oraz Afroamerykanów i Latynosów. Zamykano łaźnie, bary i miejsca związane z gejowską subkulturą. Teleewangeliści i politycy powoływali się na konkretne liczby. W latach 1981-1999 ok. 300 tys. osób zmarło w USA na AIDS. Ofiarą epidemii padli ludzie będący symbolami walki o prawa gejów: Bob Martin, Marty Robinson czy Jim Owles.
Legislacyjnym sukcesem konserwatystów było przegłosowanie w 1987 r. tzw. poprawki Helmsa. Zabraniała ona finansowania z funduszy federalnych edukacji publicznej poświęconej AIDS. Reakcją ruchu LGBT była kolejna fala protestów przeciwko firmom farmaceutycznym i ubezpieczeniowym. Rolę Gay Activists Alliance przejęła organizacja ACT-UP. Dzięki ich walce o objęcie AIDS programami ubezpieczeniowymi dostrzeżono, że ludzi o innej orientacji seksualnej jest dużo więcej, niż przypuszczano. Przybywało heteroseksualistów, którzy mieli przyjaciół o odmiennej orientacji. To zaczęło zdejmować z ruchu odium lewackości.
Jako że po każdym sukcesie mniejszości seksualnych musiał nastąpić regres, w 1994 roku republikanie, którzy objęli kontrolę nad Kongresem, uchwalili ustawę Defense of Marriage Act (DOMA), definiującą małżeństwo jako legalny związek mężczyzny i kobiety. Podpisał ją prezydent Bill Clinton 21 września 1996 roku i mimo prób unieważnienia obowiązuje do dziś. W rezultacie walka o prawa gejów do zawierania związków małżeńskich i partnerskich przeniosła się na szczebel stanowy – aż 31 stanowych konstytucji dopuszcza tylko związki heteroseksualne. Małżeństwa osób jednej płci są legalne w sześciu stanach i w stolicy USA.
Dziś ponad połowa społeczeństwa akceptuje zawieranie małżeństw przez gejów i lesbijki, a 48 proc. jest przeciwnego zdania – wynika z sondaży. W 1996 r., kiedy Gallup zadał to pytanie po raz pierwszy, za było tylko 27 proc. badanych, a 68 proc. przeciw. To oddaje skalę zmian w mentalności Amerykanów, która dokonała się także dzięki Hollywood. Filmy poruszające problemy mniejszości seksualnych, takie jak „Filadelfia” czy „Brokeback Mountain”, obejrzało dziesiątki milionów widzów. – Po niedawnej deklaracji prezydenta Baracka Obamy o poparciu dla małżeństw gejowskich żaden kandydat z Partii Demokratycznej nie może się już wycofać z tego stanowiska – mówi David Eisenbach. Uznanie legalności małżeństw gejowskich wydaje się kwestią czasu.
Całość na Newsweek.pl
Tweet
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz