Tygodnik Polityka: Biała falbanka pod szyją, wyżej szczupła, poważna twarz, ułożone schludnie włosy. Mało jest w ostatnich dekadach naszej historii tak pięknych kobiecych portretów-ikon jak fotografie Danuty Wałęsowej, odbierającej Nagrodę Nobla.
34-letnia kobieta – której codziennym doświadczeniem jest nie tylko wychowywanie gromadki dzieci, ale wytrzymywanie kolejnych zatrzymań, rewizji i nalotów, słowem: drobnych i większych złośliwości, które wymyśla niestrudzona Służba Bezpieczeństwa – zostaje przeniesiona w zupełnie inną rzeczywistość. W zastępstwie swojego męża, któremu władze nie dały paszportu, jedzie do kapitalistycznego Oslo. I tam w zasobnym wnętrzu, na tle monumentalnych fresków, między ważnymi panami w garniturach wygląda, taka drobna w ciemnym kostiumie z białą bluzką (rozczulająca jest ta falbanka pod szyją!), jak grzeczna uczennica, która przyszła po świadectwo z czerwonym paskiem.
Z wszystkich tych fotografii promieniuje godność, biorąca się z codziennej harówy, z wytrzymywania przeciwności losu, z walki o wolność. Powiedziała sobie, że jedzie tam jako „reprezentantka polskich kobiet”, co oznaczało dla niej „nie żony panów komunistów, żyjące w luksusowych warunkach, lecz te zwykłe Polki wychowujące dzieci, pomagające mężom, próbujące poradzić sobie w trudnym czasie, w jakim wtedy znajdowała się Polska”.
Blisko 30 lat później ta sama kobieta, zapytana w radiu TOK FM o związki partnerskie, mówi tak oto: „O, mój Boże, dokąd my zmierzamy? Żadnych zasad. Skoro są razem, to po co to nagłaśniać? Chodzą po ulicach, nikt ich nie zaczepia. Daj im Boże jak najlepiej”.
Zamurowało mnie. Skoro są razem, to po co to nagłaśniać? – mówi kobieta, która przez całe swoje życie odmienia przez wszystkie przypadki: mój mąż, mojego męża, z moim mężem, o moim mężu. Danuta Wałęsowa, która w obszernych wywiadach dla kolorowych czasopism rozkłada na czynniki pierwsze swoje małżeństwo, która razem z mężem funduje całej Polsce rozpisaną na głosy i odcinki dramę małżeńską, pyta się, po co to nagłaśniać? – przy czym „nagłośnieniem” miałoby tu być nie dyrdanie po czasopismach z historią swego małżeństwa, ale już samo zawarcie związku w urzędzie.
Ale to jeszcze nic. „Chodzą po ulicach, nikt ich nie zaczepia”.
Mdli mnie, proszę Państwa. Mdli mnie od czytania po raz setny rozmaitych łaskawców, którzy wypominają mi, że otrzymałem od wspaniałego społeczeństwa polskiego taki oto przywilej, że wolno mi chodzić po ulicy. Nie wiem, ile już to razy uświadamiano mi, jakie szczęście mnie z tego tytułu spotyka. Że, najwyraźniej, powinienem być wdzięczny słynnej „katolickiej większości” w ogóle i Danucie Wałęsowej w szczególe za to, że nie muszę spędzić życia w więzieniu albo przynajmniej w areszcie domowym. Że nie jestem zamknięty w getcie, że mogę siadać na tych samych ławkach w parku, jeździć tym samym tramwajem (a nie cofać się przed tabliczką „tylko dla heteroseksualistów”). Że chodnik jest mi udostępniony przez dobrych heteroseksualistów. A może nawet jezdnia. I torowisko tramwajowe (zbytek łaski, naprawdę!).
Ale bardziej jeszcze mnie mdli od powtarzania tego kłamstwa. W Polsce bowiem, proszę Państwa, gej czy lesbijka mogą spokojnie chodzić po ulicy, jeśli ukrywają się z tym, że są gejem czy lesbijką. Jeśli wezmą się za ręce, przytulą, pocałują, to ryzykują w najlepszym razie wyzwiska, w gorszym – ciężkie pobicie. To jest bowiem „afiszowanie się” i „nagłaśnianie”. I powinno zostać przykładnie ukarane. Nie mamy wprawdzie ZOMO i ORMO, które kiedyś dbały o dyscyplinę na ulicy, ale mamy za to zdrowe kadry polskiej młodzieży w dres odzianej.
Pani Danucie Wałęsowej, która twierdzi z taką pewnością, że nikt ich nie zaczepia, proponowałbym lekturę któregoś raportu KPH o homofobii w Polsce. O dręczeniu w szkołach, w domach, na ulicach. O wyzwiskach, o pobiciach, o groźbach. Z takimi cytatami: „Gdy wsiadłem do samochodu rodziców, zostałem zamknięty w nim. Po pewnym czasie, gdy jechaliśmy już do domu, na opustoszałej drodze rodzice zatrzymali samochód, a następnie zostałem przez nich brutalnie pobity i związany. Odwieziony do domu i zamknięty na klucz”. Albo: „Nienormalny, pie...lony, dziwadło jeb...e.
Takich jak ty to powinno się zabijać, Bóg stworzył nas a ty jesteś pomyłką” albo: „Wykastrujemy cię, urwiemy ci jaja, wsadzimy drut kolczasty do sraki”. Albo: „Ty k...o zdychaj, nie chcemy tu pederastów”. Albo: „Jestem lesbijką powiedziałam o tym rodzicom od tego czasu mój ojciec i brat mnie gwałcą bo chcą zrobić ze mnie normalną kobietę”.
Mam nadzieję, że Pani Danuta Wałęsowa się opamięta i zrozumie, że mówiąc te słowa – obraża. Nie tylko tych wszystkich, dla których brak związków partnerskich stanowi rzeczywisty problem (sama w tym wywiadzie skarżyła się na sytuację kobiet, które wybrały nie karierę, lecz rodzinę: „Ja nie pracuję i gdybym chciała zarejestrować telewizor, to nie mogę, bo jestem nikim”); nie tylko tych wszystkich, którzy z powodu swojej orientacji są poniżani, katowani, dręczeni, którym społeczeństwo funduje mnóstwo drobnych i większych złośliwości i cierpień. Otóż proszę przyjąć do wiadomości, że dla wielu gejów i lesbijek, zwłaszcza starszych, brak możliwości zalegalizowania związku powoduje daleko większe kłopoty życiowe.
Obraża także tę młodą, szczupłą kobietę w wielkiej sali w Oslo, która wiedziała, co to znaczy upomnieć się o wolność. Której nie wystarczała wolność chodzenia po ulicy, powiedzmy, Marchlewskiego.
Jacek Dehnel (ur. 1980 w Gdańsku), pisarz (ostatnio wydał powieść „Saturn”), poeta, tłumacz (Larkin, Verdins) i malarz. Zajmuje się zbieractwem i łowiectwem (gratów), prowadzi blog poświęcony międzywojennemu tabloidowi kryminalnemu „Tajny Detektyw”, nie prowadzi samochodu. Decyzją Rady Języka Polskiego został Młodym Ambasadorem Polszczyzny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz