Dziś warto wspomnieć też o Jerzym Waldorffie który co rok organizował z przyjaciółmi, walka o Warszawskie Powązki, wiele media dziś mówią Powązka.
W kwestach uczestniczyło w sumie około 700 osób, z czego 616 przynajmniej dwa razy. Najwięcej zebrali w 2011 r. - 257,8 tys. zł. Założony przez Jerzego Waldorffa Komitet Powązkowski doprowadził do odrestaurowania ponad 1,3 tys. zabytkowych pomników i kaplic na Starych Powązkach. W tym roku jak co roku ludzie sztuki wyjdą tam z puszkami.
Na początku lat 70. Stare Powązki były w ruinie. Rozpadających się wiekowych pomników i kaplic nikt nie remontował. "Niech pan założy komitet odnowy cmentarza" - zaproponował Jerzemu Waldorffowi prof. Stanisław Lorentz, dyrektor Muzeum Narodowego w Warszawie.
Waldorff pisał po latach ("Nasza pamięć... 25 lat odnowy Starych Powązek"): "Ktokolwiek znalazł się na Powązkach około 1970 r., zwłaszcza w ich części najdawniejszej, między kościołem, ul. Okopową i Katakumbami, miał przed oczyma widok ponurego rozkładu. Dawni właściciele cennych grobowców (...) w większości już to pomarli śmiercią gwałtowną, już to wyemigrowali daleko, wreszcie popadli w nędzę uniemożliwiającą ponoszenie wydatków na konserwację pomników cmentarnych, których niszczenie przyspieszały kwaśne deszcze z zatrutej atmosfery. Należało więc dawnych właścicieli zastąpić nowymi opiekunami narodowego zabytku" - Gazeta Wyborcza.
Tygodnik Polityka: W ostatnim w życiu wywiadzie, którego udzielił Bohdanowi Gadomskiemu, na pytanie, kim jest mężczyzna, z którym mieszka, powiedział, że to cioteczny brat. Przyjechał do Polski w 1939 r., uciekając przed wywiezieniem na Sybir. „Tak jak stał, przyszedł do naszego domu i został uznany przez moją matkę za drugiego syna. Matka umarła, a my obaj dalej toczymy ten bardzo głęboko kawalerski żywot” – mówił.
Prawda była inna. Mieczysław Jankowski nie był ani ciotecznym bratem Waldorffa, ani dalekim kuzynem. Był jego partnerem, kochankiem i opiekunem, bez którego pod koniec życia, kiedy poruszał się już wyłącznie o kulach, nie poradziłby sobie.
Uzupełniał testament, dobrze wiedząc, że polski system prawny nie zna pojęcia związków partnerskich. Osoby homoseksualne, mimo przeżytych razem lat, nie miały żadnych wynikających z tego uprawnień. Bał się, że kiedy go zabraknie, Mieczysław Jankowski zostanie pozbawiony wszystkiego.
W testamencie było jeszcze post scriptum. Waldorff prosił wykonawców testamentu, by wyjednali u władz Kurii Warszawskiej zgodę na pochowanie go na Powązkach. „Niechaj też wraz ze mną spocznie Mieczysław Jankowski” – napisał.
Jerzy Kisielewski: – Nie wszyscy to od razu zaakceptowali. Mietek opowiadał mi o gehennie, jaką przeżył po przyjeździe do Warszawy. Większość rodziny Waldorffa albo nie zauważała go w ogóle, albo demonstracyjnie nie podawała mu ręki. Cierpiał, ale znosił to, bo Waldorffa kochał. Oprócz matki jeszcze tylko pani Kurmanowa, twórczyni szkoły dla panien, miała na tyle otwarty umysł, że Mietka zaakceptowała od razu.
Po śmierci Waldorffa byli ludzie, którzy pytali Jerzego Kisielewskiego: A co z jego żoną? To Jankowski pełnił w ich związku rolę przypisywaną zwykle kobietom. Sprzątał, gotował i dbał, żeby Waldorff miał wyprasowany garnitur i odpowiednio dobrany krawat. Jerzy Kisielewski: – Robił to bez żadnej ostentacji, ale było wiadomo, jaka jest jego rola. W domu moich rodziców mówiło się: Trzeba sprawdzić, co dzieje się u Waldorffów.
Waldorff obdarowywał Mieczysława Jankowskiego z okazji kolejnych rocznic ich związku. Trzydziestej, czterdziestej, pięćdziesiątej. Na sześćdziesięciolecie chciał zamówić mszę i zorganizować przyjęcie. Było już przygotowane menu i lista gości. Nie zdążył. Zachorował i uroczystość trzeba było odłożyć. Okazało się, że na zawsze.
Byli bardzo wzruszający w takiej wzajemnej trosce o siebie – wspomina Wiesław Uchański. – Pod koniec życia, kiedy Waldorff nie mógł już chodzić, Mietek, choć miał początki Parkinsona i trzęsły mu się ręce, przynosił dzwoniąc filiżankami herbatę i stawiał ją na stole. Ale później to Jerzy, siedząc przy stole, rozstawiał filiżanki i słodził herbatę. Mietka i swoją.
Waldorff bał się, co stanie się z Mieczysławem Jankowskim po jego śmierci. Prosił Kisielewskich, żeby zaopiekowali się nim.
Jerzy Kisielewski: – To była przez ostatnie lata jego obsesja. Uważał, że Mietek nie poradzi sobie sam. Bał się, że ktoś może go skrzywdzić. Niepokoił się, czy zostanie uwzględniony jego testament. Czy zaopiekujemy się Mietkiem. Czuł, że odejdzie szybciej, choć obaj zachowywali się przez te ostatnie lata jak mickiewiczowscy dziad i baba, licytując się, kto umrze pierwszy. Kiedy Waldorff zmarł, Mietek chciał jak najszybciej pójść za nim. Mówił, że życie bez Jerzego nie ma sensu, nie chciał nawet wychodzić z domu. Dopiero po jakimś czasie zaczął porządkować rzeczy po Waldorffie. Znów zaczął czytać, wrócił jeszcze na parę lat do życia.
Po śmierci Jerzego Mietek nie chciał kontaktować się z ludźmi. Zachowywał się tak, jakby miał wyrzuty sumienia, że Jerzego nie ma, a on żyje nie wiadomo po co i musi patrzeć na to wszystko, co przedtem oglądał i przeżywał z Waldorffem – opowiada Zofia Kucówna.
Jerzy Kisielewski: – Mietek też najpierw mówił: Muszę być pochowany obok Jerzego, ale potem, jakby przeczuwając kłopoty, powiedział: Spalcie mnie i rozsypcie prochy przy jego grobie.
Ostatecznie jednak urna z popiołami Mieczysława Jankowskiego spoczęła w grobie Waldorffa. Ksiądz opiekujący się Powązkami chciał tylko wiedzieć, czy rodzina nie będzie miała nic przeciwko temu.
Jerzy Kisielewski: – Pokazałem mu testament, w którym Waldorff prosił, żeby pochować Mietka razem z nim. I budował tę skomplikowaną konstrukcję prawną, żeby mieć pewność, że po jego śmierci nikt Mietkowi nie zrobi krzywdy. (...)
Wywiad archiwalny Canal+ „7 Niebo", „8 Niebo" przeprowadził ten wywiad Tomasz Raczek.
Tweet
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz