wtorek, 29 marca 2016

Holenderski działacz LGBT "Holandia to nie jest tęczowy kraj"


35-letni Kris van der Veen jest działaczem najstarszej organizacji LGBT na świecie - holenderskiej COC założonej w 1946 r.

Był radnym miasta Groningen, nakręcił również film dokumentalny o młodych ludziach LGBT w rosyjskim Murmańsku po wprowadzeniu zakazu tzw. propagandy homoseksualnej (nosi tytuł "5000 rubli" - tyle, ile mandat za publiczne całowanie się jednopłciowej pary.)

Kris pochodzi z Harkemy, 5-tysięcznej osady. W wywiadzie Mariusza Kurca w najnowszej "Replice" przekonuje, że nie zawsze i nie wszędzie jego ojczyzna Holandia jest tęczowym rajem:
"W szkole byłem samotnym, nielubianym dzieckiem. Według kolegów zachowywałem się jak dziewczyna. Samochody mnie nie fascynowały. Piłka nożna również nie. Wołali za mną „Kristina” – to w najlepszym wypadku. Gorsze wyzwiska i szyderstwa były na porządku dziennym. Jak dziś myślę o sobie w tamtym czasie, to widzę smutnego chłopaka na szkolnym korytarzu – nie patrzy nikomu w oczy, by nie przyciągnąć uwagi, stara się iść „jak chłopak”, a nie „jak ciota”, choć nie ma pojęcia, jak miałoby to wyglądać. Bo przecież jestem chłopakiem! Jak należy chodzić? Popychali mnie niby przypadkiem, wpadali na mnie, zrzucali z roweru, kopali.

Namiętnie oglądałem „Beverly Hills” i marzyłem, by mieć kiedyś takie fajne grono przyjaciół, jak w tym serialu. Rodzicom ani nikomu nie byłem w stanie nic powiedzieć, bo musiałbym wyjawić przyczynę, której najpierw się domyślałem, a potem już byłem jej pewny: jestem gejem."
Opowiada też o swojej pierwszej miłości:

"To nie jest szczęśliwa historia. Ja miałem 18 lat, on 19. Byliśmy razem prawie rok, a potem Thijs zmarł. Gdy go poznałem, był bardzo radosny - zaraz pochwalił się, że właśnie zwalczył raka mózgu. Zakochaliśmy się najpiękniejszą, szczenięcą miłością. Sześć miesięcy później strasznie rozbolała go głowa. W szpitalu powiedzieli, że są przerzuty, trzeba operować. Potem jeszcze raz i jeszcze raz. Po niemal trzech miesiącach stwierdzili, że już więcej nic nie mogą zrobić. Odesłali go do domu. Zmarł 10 dni później, byłem przy nim.

Do dziś jestem w bliskim kontakcie z jego mamą, ona jest dla mnie jak druga mama.

Nie miałem już kandydata na męża - a małżeństwa jednopłciowe zalegalizowano u nas niedługo po jego śmierci (1 kwietnia 2001 r. - właśnie mija 15 lat - przyp. "Replika"). Moje życie się skończyło. O Thijsie myślałem jak o świętym. Byłem w dołku psychicznym kilka lat. Jednak to doświadczenie miłości i śmierci otworzyło mnie na ludzi.

Jak latami słyszysz, że jesteś beznadziejny, nic nie wart, bezużyteczny, żałosny, to zaczynasz mimochodem w to wierzyć. Przecież ci wszyscy ludzie nie mogą się mylić. Wielokrotnie rozważałem samobójstwo, a Thijs mnie odmienił. Po jego odejściu stwierdziłem, że muszę się na coś przydać. Nastolatki LGBT, uchodźcy, kobiety samotnie wychowujące dzieci - pomaganie innym stało się moją własną terapią." Cały wywiad z Krisem van der Veenem - do przeczytania w najnowszej "Replice".



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz