niedziela, 8 kwietnia 2018

Kościół Luterański, wiara, homoseksualizm


Homoseksualizm a Kościół Luterański

Między innymi w Norwegii, Danii, Szwecji i w Stanach Zjednoczonych osoby homoseksualne mogą sprawować tzw. funkcje kapłańskie. Błogosławi się związki partnerskie osób tej samej płci, jednak podkreśla się, że nie są to małżeństwa. Kościół ewangelicki w Polsce ordynuje na duchownych tylko mężczyzn. W innych Kościołach tradycji ewangelickiej w Europie, a jest ich ponad sto, osobami duchownymi mogą być także kobiety. Wyświęcając kogoś na duchownego nie wnika się w jego orientację seksualną. – Mogę tylko przypuszczać, że Kościół ewangelicki [w Polsce – przyp.autora] nie ordynuje osób, które otwarcie mówią o swojej homoseksualnej orientacji seksualnej – stwierdza ksiądz Chwastek. Osoby homoseksualne są członkami m.in. Kościoła luterańskiego, jak i wielu innych. – Jeżeli świadomie biorą czynny udział w życiu kościelnym, to dlaczego należałoby ich nawracać? Z dużą dozą prawdopodobieństwa można zakładać, że one są nawrócone – uważa ksiądz Chwastek. Szwecja jest krajem bardzo otwartym i liberalnym, jeśli chodzi o osoby orientacji homoseksualnej. Jako duchowni mogą tam pracować ludzie, deklarujący się jako homoseksualiści – i to zarówno kobiety, jak i mężczyźni. Orientacja seksualna nie jest barierą do realizowania siebie – również pełniąc służbę duchownego lub duchownej.Ważne jest, by być dobrze przygotowanym do pełnienia tej funkcji: skończone studia, odbyte praktyki, otwartość na innych ludzi, zdolność do nawiązywania i pielęgnowania kontaktów międzyludzkich, wrażliwość na innych, empatia itp. Kwestia seksualności należy do sfery prywatnego życia. – Chodzi o to, aby fundamentem w intymnych relacjach międzyludzkich, homoseksualnych czy heteroseksualnych, była miłość – podkreśla ksiądz Chwastek. Kościół luterański kładzie nacisk na akt wiary, szczerą modlitwę i dawanie przykładu innym. Jest idealnie, gdy rodzina pastora jest wzorem dla parafian. Jednak jak się ma to do tego, kiedy tę „rodzinę” tworzy para homoseksualna? Na gruncie protestanckim bardzo mocno się podkreśla dojrzałość i odpowiedzialność człowieka. – Jeśli ktoś chce wstąpić w związek małżeński i spotyka się z duchownym, który żyje w stałym związku homoseksualnym lub partnerskim, to gdyby wiedza na temat życia intymnego księdza miała mieć wpływ na decyzję narzeczonych, to mogłoby to znaczyć, że ludzie chcący się pobrać chyba nie do końca są na tyle dojrzali, by wstępować w związek małżeński – opowiada ksiądz Chwastek – Wzorem do naśladowania powinna być raczej kwestia autentyczności osoby duchownego. Jeśli dany pastor jest homoseksualistą czy pani pastor jest lesbijką, a są przy tym autentyczni oraz uczciwi wobec siebie samych i innych ludzi, to takie [rodziny – przyp.autora]można by uznać za normalne. Ludzie uczą się szacunku dla odmienności. Nie ma tutaj miejsca na fałsz. Jest natomiast szansa na normalne relacje z otoczeniem.

Homoseksualizm wobec tradycji Kościoła

Osoba homoseksualna musi się zdecydować: czy lepiej żyć otwarcie w prawdzie o sobie czy też odwrotnie – spełniać oczekiwania, które się wiążą z oddziaływaniem danej tradycji kościelnej. – Owszem, człowiek żyjąc w prawdzie ze swoją orientacją homoseksualną potencjalnie naraża się na nieprzechylne reakcje ludzi mniej tolerancyjnych dla odmienności. Osoby homoseksualne, które decydują się na drogę duchownego, są w trudniejszej sytuacji niż osoby heteroseksualne. Takich ludzi należy zapewne wspierać! A może nawet stawiać sobie za wzór ich determinację i konsekwencję! Bo mimo trudności, wykonują taką, a nie inną służbę użyteczną społecznie – mówi ksiądz Chwastek. W Kościele luterańskim uznawane są różne modele rodziny. Trzeba wziąć jednak po uwagę, że osoby homoseksualne, zajmujące urząd duchownego, należą do mniejszości. Nabożeństwo, a więc odpowiednik mszy świętej w Kościele rzymskokatolickim, nie jest obowiązkiem.W ewangelickich Kościołach nie ma przykazań kościelnych. Możliwość bycia na nabożeństwie jest przywilejem. Jego istotą w pierwszym rzędzie nie jest spotkanie z księdzem czy innymi ludźmi – chociaż to też jest niezmiernie ważne – ale oddawanie chwały Bogu. Nie może być mowy w takim wypadku o obwarowaniu tego przykazaniami. – W przeciwnym razie człowiek mógłby się czuć przymuszany do czegoś. Wtedy w swojej religijności nie byłby już do końca wolny. Poza tym wiary nie da się zadekretować. To jest coś tak nieuchwytnego, że można stworzyć tylko warunki dla życia wiarą. Natomiast nie da się powiedzieć w trybie rozkazującym: no, wierz człowiecze! – opowiada ksiądz Chwastek - luteranie.wordpress.com

Niektóre z Zachodu i Skandynawii dopuściły ordynację dla osób homoseksualnych oraz błogosławienie par jednej płci. – Jednak nawet tam, gdzie to dopuszczono, jak w Kościele Berlina i Brandenburgii, decyzję, czy chce błogosławić parom homoseksualnym, pozostawiono sumieniu duchownego – mówi "Rz" luterański zwierzchnik diecezji wrocławskiej bp Ryszard Bogusz. Sam jest zdeklarowanym przeciwnikiem ordynowania homoseksualistów i błogosławieństw dla związków gejów i lesbijek. – Dla luteranów źródłem wiary jest Biblia. A zarówno Stary, jak i Nowy Testament nie pozostawiają wątpliwości, że aktywność homoseksualna jest grzechem i jako taki nie może być przez chrześcijan aprobowany – zaznacza. Opowiada się za tym, by polscy luteranie zajęli stanowisko podobne jak ewangelickie Kościoły z krajów bałtyckich, które odmówiły akceptacji dla homoseksualizmu. Innego zdania jest świecki teolog luterański dr hab. Jakub Slawik, wykładowca Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej. W ubiegłym roku wraz z żoną Iwoną, która jest również teologiem, opublikowali obszerny artykuł, w którym opowiedzieli się za przyznaniem w Kościele wszystkich praw, jakie mają osoby heteroseksualne, również gejom i lesbijkom. – Tylko wyznawcom naiwnego biblicyzmu może się wydawać, że wszystkie staro- czy nowotestamentowe przepisy mogą i powinny być dzisiaj stosowane – mówi Slawik. – Stanowisko Biblii w kwesti homoseksualizmu ma charakter kulturowy. Wiele z podobnych zakazów zarówno ze Starego, jak i Nowego Testamentu straciło na aktualności. Chrześcijanie nie przestrzegają zakazu spożywania krwi, nikt nie każe kobietom też nakrywać głowy podczas nabożeństwa, jak żądał tego apostoł Paweł – argumentuje. Uważa, że orientacja seksualna nie może mieć wpływu na prawa członków Kościoła. – Jeżeli afirmatywne podejście do homoseksualnego bliźniego, który chce odpowiedzialnie kształtować swoje życie (także seksualne), jest dla niego najkorzystniejsze, to chrześcijańskim obowiązkiem jest pełne akceptacji wspieranie w tym swojego bliźniego, a nie wykorzystywanie Biblii do głoszenia własnych lęków i uprzedzeń – dodaje. Jak się jednak wydaje, szanse, by polscy luteranie zaakceptowali homoseksualizm, są znikome. Uchodzą oni za jednych z najbardziej konserwatywnych na świecie. W ubiegłym roku odmówili zgody na ordynowanie kobiet, co w innych Kościołach luterańskich jest już powszechną praktyką. Rzeczpospolita

Niestety – jak to się dość często w historii zdarzało – religijni fundamentaliści nie akceptują konsensusu środowisk naukowych. Zdaje się, że o wiele łatwiej jest im zdać się bezrefleksyjnie na teorie spiskowe. Mogę się tylko domyślać, że przyczyną tego jest silny związek z pewnym wyobrażeniem chrześcijaństwa, jaki te osoby mają.

Jeśli zatem ktoś wierzy w literalną nieomylność Biblii, a wiara jest dla tej osoby rzeczą najważniejszą, to prawdopodobnie bez wahania odrzuci „ludzkie słowo”. Warto więc w pierwszej kolejności zastanowić się nad tym, co Pismo Święte i tradycja teologiczna mogą nam na temat homoseksualizmu powiedzieć.

Podczas dyskusji na ten temat używa się najwyżej sześciu z ponad trzydziestu pięciu tysięcy wersetów Pisma Świętego. Pierwszym z nich jest historia kończąca się zniszczeniem Sodomy i Gomory z 1 Mż 19,1-29. Sam tekst nie dotyczy zachowań homoseksualnych, ale upadku moralnego mieszkańców owych miast. W biblijnej przypowieści pojawia się co prawda aluzja do seksualnego wykorzystania mężczyzn przez innych mężczyzn, lecz chodzi w tym przede wszystkim o poniżenie gości.

Warto nadmienić, iż żadne znane nam starożytne interpretacje żydowskie tego fragmentu nie odnoszą „grzechu Sodomy” do aktów homoseksualnych, a raczej do wystąpienia przeciwko prawu gościnności. Samo Pismo Święte jasno wyjaśnia znaczenie tego pojęcia tak: „Oto winą Sodomy, twojej siostry, było to: wzbiła się w pychę, miała dostatek chleba i beztroski spokój wraz ze swoimi córkami, lecz nie wspomagała ubogiego i biednego” (Ez 16,49). Ten fragment z Księgi Rodzaju obecnie przestał być wykorzystywany w dyskusji nawet przez konserwatywne środowiska kościelne.

Kolejne wersety – 3 Mż 18,22 i 20,13 są częścią kodeksu świętości, czyli zbioru przepisów prawnych prezentujących wymogi ortodoksji antycznego judaizmu. Warto zauważyć, że 3 Mż 18,22 potępia jedynie „aktywną” stronę stosunku homoseksualnego, a 3 Mż 20,13 już obie strony. Można zadać sobie pytanie o tę różnicę. Czy zatem zwyczajnie mamy do czynienia z zaostrzeniem lub rozluźnieniem przepisu w jakimś odstępie czasu, czy może oba teksty odnoszą się do innych sytuacji?

Wiemy na pewno, że popularną metodą poniżania pokonanych wrogów w starożytnym Bliskim Wschodzie było seksualne wykorzystywanie mężczyzn poprzez umieszczenie ich w pozycji biernej, w pozycji kobiety – miało to być ogromnym upokorzeniem. Możemy być relatywnie pewni, że Pismo Święte potępia właśnie taki sposób rozprawiania się z wrogiem. Z drugiej strony wiemy też, że dla starożytnych Żydów nasienie stanowiło źródło życia. Być może dobrym przykładem jest tutaj historia Onana z 1 Mż 38,8-10, który został ukarany przez Boga śmiercią za niechęć zapłodnienia Tamar i – według interpretacji promowanych przez kościelnych konserwatystów (moim zdaniem w tym wypadku błędnych) – za wylewanie swojego nasienia.

W świecie konserwatywnej etyki judeochrześcijańskiej wszystkie stosunki seksualne nieprowadzące do poczęcia (więc także homoseksualne) są grzeszne. Marnowanie nasienia jest uważane za jeden z większych grzechów przez kabalistyczny judaizm (1). Warto jednak zastanowić się nad aktualnością tych przepisów w dzisiejszym świecie, w którym nasze Kościoły zaakceptowały pozytywną rolę antykoncepcji.

Nowotestamentowe teksty, które mogą dotyczyć homoseksualizmu, pochodzą z literatury Pawłowej (a w przypadku 1 Tm – deuteropawłowej). Trzeba wskazać, że część etycznych poglądów apostoła Pawła przestała być uważana za aktualną (jak np. stosunek do państwa, rola kobiet), a on sam sprzeciwiał się jednemu z najbardziej fundamentalnych przepisów Prawa – obrzezaniu (Ga 2,3; 5,2-3; 6,12-15). W 1 Kor 7,1-40 Paweł wskazuje, iż małżeństwo jest rodzajem „zła koniecznego”, które pomaga powstrzymywać nierząd, choć według niego najlepiej jest się nie pobierać.

Z kolei wersety z Rz 1,26-27 zazwyczaj są siłą wyrywane z kontekstu. Ten wskazuje na to, że pierwszy rozdział tego listu nie jest wykładem Pawłowej etyki, a raczej opisaniem zepsutego świata – tj. opisaniem stanu faktycznego. Możemy być pewni, że odnosi się on do zastanej przez apostoła kultury świata rzymskiego, a w przypadku tych dwóch wersetów do stosunków homoseksualnych będących popularną praktyką heteroseksualistów w tamtym miejscu i czasie.

Filologicznie należy zwrócić szczególną uwagę na fakt, że Rz 1,1-17 to wstęp kończący się stwierdzeniem, iż usprawiedliwienie jest dostępne dla wszystkich sprawiedliwych. Fragment Rz 1,18-32 jest wyżej wymienionym opisem upadłości świata i odstępstwa od Bożego prawa.

Część egzegetów zauważa, że szczególnie ciekawym jest wystąpienie wołacza w Rz 2,1. Może on świadczyć o podjęciu dialogu z poprzednim fragmentem. Co ciekawe, werset ten wskazuje na to, że osoba stawiająca się w roli sędziego (por. poprzedni fragment) zostaje potępiona tak samo, jak osoby przez nią potępione. Znane były formy literackie dialogu, w którym przedstawiane były różne opinie wypowiadane przez niedookreślonych mówców – czy słowa z Rz 1,26-27 są częścią takiej formy i w dodatku zostają potępione w Rz 2,1?

Dwa ostatnie fragmenty: 1 Kor 6,9-10 i 1 Tm 1,9-10 należy rozważać razem i wskazać na to, że kluczowe w tej dyskusji słowo arsenokoitai występuje w całej dostępnej nam literaturze starożytnej tylko w tych dwóch miejscach, stąd niejasne jest jego znaczenie. Biblia warszawska tłumaczy je jako „mężołożnicy”.

Arsenokoitai jest zlepkiem wyrazów oznaczających „mężczyznę” i „łóżko”. Tłumaczyć je można dosłownie jako „leżący z mężczyznami”. Pozostaje jednak całkowicie nierozwiązanym, czy jest to neologizm Pawła stworzony przez dosłowne przetłumaczenie hebrajskiego sformułowania odnoszącego się do jednorazowych stosunków homoseksualnych, czy też dotyczy (co bardziej prawdopodobne w świecie helleńskim) męskiej prostytucji. A przecież podobne zlepki nie zawsze mają jakikolwiek związek z wyrazami, które się na daną całość składają. Na przykład angielskie słowo to understand (rozumieć) nie ma nic wspólnego z byciem „pod” (under), ani ze staniem (to stand). Jest to więc poważny problem egzegetyczny.

Widzimy więc, że autorytatywne i jasne stwierdzenie tego, co Biblia mówi na temat homoseksualizmu nie jest takie proste. Pewni możemy być jedynie tego, że wyżej wskazane wersety nie dotyczą orientacji homoseksualnej, a raczej określonych aktów płciowych wykonywanych w konkretnych sytuacjach. Ciężko jest przecież oczekiwać, że ludzie sprzed kilku tysięcy lat mieliby zbieżne z naszym rozumienie seksualności człowieka. Możemy jednak z pewną dozą pewności powiedzieć, że owe jednorazowe akty zostają potępione w kodeksie świętości i być może w 1 Kor/1 Tm, choć nie wiemy, jaka może być geneza potępienia tych stosunków.

Na marginesie dodam tylko, że warto pochylić się nad spojrzeniem wzbogaconym przez perspektywę psychologii genderowej. Potrafi ona naświetlić motywacje stojące za niektórymi potępianymi przez Biblię stosunkami homoseksualnymi z punktu widzenia współczesnej wiedzy.

Oczywiście pojawia się pytanie o to, na ile te konkretne przepisy etyczne dotyczą nas dziś. Jeśli chcemy literalnie trzymać się biblijnej etyki, musielibyśmy także zabijać czarownice (2 Mż 22,17) i nieposłuszne dzieci (5 Mż 21,18-21 i in.), a małżeństwo spłycić do transakcji handlowej. Także w przypadku gwałtów i wówczas skazywać kobietę na życie z gwałcicielem (2 Mż 22,16-17; 5 Mż 22,28-29).

Oczywiście nikt, mam przynajmniej taką nadzieję, owych przepisów nie ma zamiaru wprowadzać w życie – czasem ze względu na wytłumaczenie egzegetyczne, czasem ze względu na postęp cywilizacyjny. Pismo Święte nie jest podręcznikiem do nauk przyrodniczych, choć niekiedy usiłuje się mu nadać taką wartość. Wydaje mi się, że fundamentalizm skrypturalny (podejście reprezentowane przez m.in. faryzeuszy i uczonych w Piśmie) opiera się na absurdalnym przekonaniu o ludzkiej możliwości zrozumienia woli Bożej i fałszywym wrażeniu świętości. Stoi to w sprzeczności do faktycznej sytuacji braku jakiejkolwiek nadziei na „dobre” życie, w której wszyscy się znajdujemy. Wymusza ona całkowite zdanie się na Bożą łaskę.

Przecież Prawo człowieka zmusza, podczas gdy miłość pozyskuje! Chrystus zdecydowanie wychodził poza bariery nakładane przez martwe Prawo, kładąc szczególny nacisk na miłość, braterstwo, niesienie pomocy i skupienie na bliźnim jako równej – na tak wielu poziomach – osobie.

Musimy pamiętać, że „nie masz Żyda ani Greka, nie masz niewolnika ani wolnego, nie masz mężczyzny ani kobiety; albowiem wy wszyscy jedno jesteście w Jezusie Chrystusie. A jeśli jesteście Chrystusowi, tedy jesteście potomkami Abrahama, dziedzicami według obietnicy” (Ga 3,28-29) – wszyscy zatem jesteśmy równi, żyjemy w czasach ostatecznych, a Chrystus powołał nas do ducha łagodności i pokory (Mt 11,29) w braterstwie. Czemu więc wykluczamy miłujących Boga chrześcijan?

Musimy pamiętać, że wszystkie nakazy i zakazy winny być wyjaśniane z perspektywy przykazania centralnego – królewskiego przykazania miłości bliźniego. Zapominamy też często, że etyka ma znaczenie przede wszystkim wewnętrzne – ma kształtować każdego z osobna, a nie być powodem potępienia i nietolerancji.

Mimo tego część literatury tematu, np. bodaj jedyna dostępna na polskim rynku chrześcijańska książka na ten temat (D. Glesne, „Homoseksualizm”) oprócz podania przekłamań i fałszów dotyczących biologicznej i psychologicznej strony homoseksualizmu, nazywa zachowania homoseksualne wprost grzechem. Jednak pobieżne rozumienie grzechu prezentowane przez autorów takich publikacji ucieka od jego rozumienia teologicznego.

Grzech w kategoriach religioznawczych odnosi się do wykroczeń przeciwko normom danej religii. Podobnie grzech rozumie Stary Testament: to odejście od ortodoksji i sprzeciwienie się Bożej woli. Nowy Testament pogłębia takie rozumienie grzechu i podkreśla oskarżycielską rolę Zakonu i beznadziejną sytuację człowieka, który żyje poza obszarem Bożej łaski.

Tomasz z Akwinu grzech rozumiał jako odwrócenie się od niezmiennego dobra, którym jest Bóg. Luter natomiast dokonał wielkiego zaostrzenia pojmowania grzechu w teologii. Każdy grzech jest śmiertelny (za każdy zasługujemy na śmierć). Grzech jest we wszystkim, co robi człowiek, także w „dobrych uczynkach”, w których przecież znajduje się egoistyczny pierwiastek.

Trzeba też powiedzieć wprost: małżeństwo dla protestantów nie jest sakramentem, a stan małżeński nie jest szczególnie wywyższony. Ceremonia ślubu także nie jest dla nas istotna do określenia ważności takiego związku. Wynika ona raczej z tradycji społecznych – w celu podjęcia odpowiedzialnej decyzji o zawarciu takiego związku para powinna jeszcze przed ślubem żyć ze sobą w wierności i miłości. I de facto – na poziomie emocjonalnym – być małżeństwem. Ślub kościelny ma jedynie potwierdzać stan faktyczny.

Kryteria oceny tego, czy dany związek jest małżeństwem, są stricte wewnętrzne. Weźmiemy pod uwagę miłość, wierność, oddanie i życie chrześcijańskie, niekoniecznie zaś ceremonię, wynikającą z ludzkiego, a nie Boskiego ustanowienia. Ze względu na grzech Kościoły ewangelickie dopuszczają rozwody. W świetle Nowego Testamentu małżeństwo wynika tylko i wyłącznie z ludzkich potrzeb, które nie mają przełożenia na życie wieczne (Mk 12, 25).

Samo rozumienie małżeństwa ewoluowało w tradycji judeochrześcijańskiej. W Starym Testamencie zawieranie małżeństwa wynikało z Bożego ustanowienia (1 Mż 1,28), w praktyce zaś (w bardzo dużym uproszczeniu) było połączeniem transakcji handlowej między panem młodym a teściem. Panna młoda stanowiła przedmiot umowy, a akt defloracji decydował o zawarciu związku. Początkowo nie towarzyszyły temu specjalne ceremonie publiczne.

Chrześcijaństwo pierwszych wieków nie zna szerszej teologii małżeństwa, ani tym bardziej żadnych ceremonii. Dopiero w Rzymie, ok. IV wieku bardziej pod przymusem niż z własnej woli chrześcijanie przejęli pogańskie ryty zawierania ślubów (stąd np. pochodzi tradycja welonu), które dostosowywali do swojej wiary. Do tamtego momentu chrześcijańskie małżeństwo to po prostu dwójka ludzi żyjących ze sobą w wierności i miłości bez zaślubin jako aktu społecznego.

Sam Kościół raczej nie interesuje się przez większość swojej historii małżeństwem. Około VI wieku formułuje dogmat i uznaje małżeństwo za sakrament udzielany przez parę samej sobie (do tej pory jest to aktualne w Kościele rzymskokatolickim) w akcie pożycia, gdzie duchowny lub ceremonia nie są potrzebne. Aż do XI wieku ceremonia zaślubin była całkowicie świecka. Dopiero potem ślubów zaczął udzielać duchowny, ale przed kościołem. Od XIV wieku ceremonia zaślubin odbywa się w świątyni z udziałem duchownego.

Owe fakty mogą wskazywać na to, że para homoseksualna żyjąca w miłości i wierności w związku niesformalizowanym może zostać uznana za małżeństwo. Trzeba jednak przyznać, że aktualnym problemem duszpasterskim jest recepcja także heteroseksualnych związków nieformalnych, które bywają trwałe i nieraz bardziej udane od małżeństw sformalizowanych, lecz marginalizowane i przez niektórych potępiane. Potrzeba odpowiedzialnej i szerokiej dyskusji w tym temacie.

Wiedząc, że homoseksualne siostry i homoseksualnych braci Bóg stworzył takimi, jakimi są (Jer 1,5), wydaje się niepojęte, dlaczego mieliby zostać losowo obciążeni dodatkowym grzechem. Jeżeli nie odwracają się od Bożej łaski (co jest istotą grzechu), to nie możemy ich oskarżać o błądzenie! Więcej: w Przypowieści o Talentach czytamy: „Zaprawdę powiadam wam, cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych moich braci, mnie uczyniliście” (Mt 25,40). Jeżeli więc naszymi słowami obrażamy bliźnich, a niektórych z wierzących świadomie lub nie doprowadzamy do zwątpienia i odejścia z Kościoła – jak to bardzo często dzieje się z homoseksualnymi wiernymi słyszącymi nieustanne potępienia – to zobaczmy, jak wielka jest nasza wina, skoro taką samą nietolerancję i te same obelgi skierowaliśmy tym samym w stronę Zbawiciela!

Powtarzanie „nie potępiamy grzesznika, tylko grzech” jest całkowitym fałszem i nieudolną próbą podreperowania stanu własnego sumienia. Oczywistym jest, że jeśli ktoś będzie słyszał w kółko, że jego natura – to, jakim jest od urodzenia – jest potępienia i piekła godnym złem, odbierze to personalnie i będzie czuł się poważnie skrzywdzony. (...)

Szczególnie trudne wyzwanie leży przed duszpasterzami, którzy muszą rozgoryczonych nietolerancją homoseksualnych wiernych przekonywać do tego, iż Bóg ich kocha, i że mają swoje miejsce w Kościele. Przecież „jeśli kto miłuje Boga, do tego przyznaje się Bóg” (1 Kor 8,3)!

Niektóre sytuacje aż wołają o pomstę do nieba. Poglądy fundamentalistycznych konserwatystów dotarły m.in. do Afryki, gdzie młoda dyskusja na temat homoseksualizmu, dzięki skrajnym opiniom dochodzącym z Europy i Ameryki, osiągnęła już więcej niż żenująco niski poziom. Doszło nawet do tego, że duchowni protestanccy z USA (Scott Lively, Caleb Lee Brundidge i Don Schmierer) pojechali do Afryki głosząc, że homoseksualizm niszczy moralny kręgosłup społeczności oraz – do czego się przyznali – byli świadomymi współautorami ustawy nakładającej na homoseksualistów w Ugandzie karę śmierci!

Argumenty używane w tamtejszej propagandzie są absurdalne. Jeśli nie wpaja się ludziom obleśnych i wyssanych z palca wyobrażeń tego, co rzekomo homoseksualiści robią ze sobą, to udowadnia się ich grzech za pomocą pseudonaukowych eksperymentów. Należy powiedzieć stanowczo dość! To nie są czyny godne uczniów Jezusa. Nawet jeśli nie głosimy tak potępienia godnych pomysłów, musimy brać odpowiedzialność za to, co przekazujemy młodym Kościołom w rozwijających się krajach świata, gdyż wina za skutki tych działań spoczywa w pierwszym rzędzie na nas.

Podobnie jest z tzw. terapiami reparatywnymi, które mają na celu zmianę orientacji seksualnej człowieka. Nie tylko zostały one zdecydowanie potępione jako występek przeciwko ludzkości przez rzesze psychiatrów, psychologów i terapeutów, ale na bieżąco wychodzą na jaw kolejne świadectwa osób zaangażowanych w ten proceder wyznających, że jest to zwykłe oszustwo.

Wiedzie to wszystko nieuchronnie do wniosku, że Pismo Święte przez wieki było wykorzystywane przez szczególnie konserwatywnych chrześcijan do niesienia bólu, zniszczenia i śmierci, kiedy z panicznej obawy przed zmianami bronili zaciekle wojen, niewolnictwa, segregacji rasowej, podporządkowywania kobiet mężczyznom, pozbawiania praw obywatelskich mniejszości seksualnych. Biblią podpierano Holocaust, Apartheid i Wojny Krzyżowe. Wiara nakazuje stwierdzić, że jest to wina człowieka, a nie Pisma. Przecież przykazania „nie zabijaj” i „nie będziesz sądzić” albo „czyń innym tak, jakbyś chciał, aby tobie czyniono”, zachowują swą moc.

Przecież to nie jest tak, że zaakceptowanie trwałych, wiernych i przepełnionych miłością związków homoseksualnych jest przyzwoleniem na nierząd i upadek moralny. Homoseksualne związki w żaden sposób nie wpływają na małżeństwa heteroseksualne. Tolerancja takiej odmienności nie sprawi przecież, że więcej ludzi stanie się nagle homoseksualistami. (...) - Bartosz Makuch - Ewangelicki.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz