niedziela, 26 września 2010

warszawscy neonaziści odkrywają żydowskie korzenie, Anna Smarzyńska dla gazety wyborczej, Date My Mom lesbijki i geje

gazeta.pl: Głównym materiałem na stronie internetowej telewizji CNN w sobotę była historia warszawskich skinheadów, którzy odkryli swoje żydowskie korzenie. Dziś uczą się i modlą w Synagodze Nożyków. CNN opowiada historię dwójki warszawiaków: Oli i Pawła, którzy przed laty byli związani z ruchem neonazistowskim. - Byłem w 100 proc. skinheadem. Wierzyłem w "Białą Siłę" i że Polska jest tylko dla Polaków - opowiada Paweł. Pierwsza na ślad swoich żydowskich korzeni trafiła jego dziewczyna Ola. Z dzieciństwa pamiętała rozmowę z matką, w której tamta wspomniała o możliwym żydowskim pochodzeniu rodziny. Potwierdzenie tych słów Ola znalazła w bogatym archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego. Co więcej, trafiła tam też na ślady takich samych korzeni Pawła. Dziś Ola i Paweł są aktywnym członkami żydowskiej wspólnoty w Warszawie. Ona pracuje w kuchni w Synagodze, on studiuje tajniki uboju zwierząt w zgodzie z zasadami koszerności.


***
 Spór o liczbę brytyjskich gejów Z pierwszych w historii oficjalnych badań preferencji seksualnych Brytyjczyków wynika, że zaledwie 1,3 proc. mężczyzn uważa się za gejów, 0,6 proc. kobiet za lesbijki, a 0,5 proc. to osoby biseksualne. W sumie za mniejszość seksualną uznaje się 1,5 proc. z 61-milionowego społeczeństwa. To o wiele mniej, niż twierdziło lobby homoseksualne szacujące liczbę gejów i lesbijek na 7 proc. populacji.
Organizacje homoseksualistów podważają najnowsze wyniki. – To pierwsze badanie tego typu. Wiele osób mogło być zaskoczonych i nie czuć się wystarczająco komfortowo, aby otwarcie przyznać się do swojej orientacji seksualnej – mówi „Rz” Sam Dick, rzecznik Stonewall, organizacji zrzeszającej brytyjskich gejów i lesbijki.
Jego zdaniem podobne badania przeprowadzane przez pracodawców wykazywały na początku niewielki odsetek homoseksualistów, ale z każdym kolejnym rosła liczba osób ujawniających swoją orientację.
– Średnio jest to od 5 do 7 proc. – zapewnia Dick.
***

 Gazeta Wyborcza Wrocław: Mam nadzieję, że kiedy ludzie zobaczą moje zdjęcia i przekonają się, że jesteśmy zwykłymi ludźmi, może część społeczeństwa się przekona do związków partnerskich. Byłoby świetnie, gdyby choć kilka procent Polaków zmieniło swoje nastawienie do tej sprawy - mówi Anna Smarzyńska, autorka wystawy "Równi w Europie - Tak, chcemy!", prezentowanej od piątku we wrocławskiej kluboksięgarni Nalanda

Rozmowa z Anną Smarzyńską

Magda Piekarska: Skąd pomysł, żeby zrobić zdjęcia ślubne parom homoseksualnym, które przecież nie mogą w Polsce zalegalizować swojego związku?

Anna Smarzyńska: Jestem fotografką, zdarza mi się dorabiać na ślubach i weselach. Pomyślałam, że to przykre, że nie mogę sfotografować par jednopłciowych w Polsce podczas takich ceremonii. Stąd przyszedł mi do głowy pomysł sfotografowania osób, które chciałyby zawrzeć taki związek.  
Obok nich będą prezentowane zdjęcia par z zagranicy, które takie ceremonie mają już za sobą. Są tam m.in. dwaj panowie z Wielkiej Brytanii, którzy czekali 40 lat na możliwość zawarcia związku. Te zdjęcia nie są może zbyt piękne, często robione na szybko, amatorskim aparatem. Ale kiedy przyjrzałam się im na powiększonych wydrukach, wzruszyłam się. Chciałabym doczekać momentu, kiedy będzie to w Polsce możliwe.

Ile par wzięło udział w projekcie?

- Dziesięć. Na początku było dużo zgłoszeń, ale kiedy informowałam, że zdjęcia będą prezentowane publicznie, zdecydowana większość się wycofywała. Ze strachu, że zostaną rozpoznani przez rodzinę, znajomych, współpracowników czy sąsiadów.
Czy dla tych, którzy się zdecydowali na udział w sesji, był to rodzaj coming outu?

- Raczej nie. Większość stanowią pary, które żyją ze sobą otwarcie. Są też dwie dziewczyny z małych miejscowości w Polsce. Na co dzień mieszkają w Holandii, ale wracają do Polski we wrześniu i chcą tu zostać. Zgodziły na ten projekt, chociaż miały obawy. Kilka osób to działacze zaangażowani w walkę o prawa osób homoseksualnych - mają medialny coming out za sobą. Są wśród nich krytyk sztuki Paweł Leszkowicz i Tomek Kitliński, autorzy książki "Miłość i demokracja", którzy brali udział w akcji "Niech nas zobaczą". Jest Yga Kostrzewa z Anką Z, ja i moja partnerka Mirka Makuchowska, która działa w zarządzie Kampanii Przeciw Homofobii. Reszta to zwykli ludzie. M.in. Jurek i Tomek spod Warszawy - są razem od 15 lat, mają wspólny dom. Powiedzieli mi, że mają coraz mniejszą nadzieję, że związki partnerskie w Polsce zostaną wprowadzone, a my im tę nadzieję przywracamy. I dlatego zdecydowali się na udział w projekcie.

Jak wyglądały przygotowania do sesji?

- Rozmawiałam z każdą z par, pytałam je o wizję ceremonii. Jurek z Tomkiem uwielbiają zwierzęta, marzył im się ślub na safari, więc zrobiliśmy sesję w warszawskim zoo, przy pawilonie z egzotycznymi zwierzętami. Większość ubierała się uroczyście, chociaż była jedna para, która powiedziała: "Nie. Jak wprowadzą związki partnerskie, to po prostu wstaniemy rano, ubierzemy się jak co dzień i pójdziemy to zrobić". I takie jest ich "ślubne" zdjęcie - w zwykłych, codziennych ubraniach.

Były welony i białe sukienki?

- Tylko w przypadku jednej pary. Iga i Anka chciały mieć zdjęcie w parku Łazienkowskim, zrobione tak, żeby było widać w tle Belweder z polską flagą. Nie udało nam się takiego ujęcia zrobić, bo albo coś wchodziło nam w kadr, albo budynku nie było widać. Ale białe sukienki - owszem. Mamy parę w garniturach, na nadmorskiej plaży - chłopak, który wygrał głośny proces przeciwko sąsiadce, która wymyślała mu od "pedałów", wystąpił z partnerem. Ale widać twarz tylko jednego z nich, drugi nie wyraził na to zgody.

A Pani własna sesja z partnerką?

- Była bardzo trudna, w trzech podejściach. Za pierwszym razem pojechałyśmy w góry, na łono natury i kompletnie nam to nie wyszło. Później była sesja na Ostrowie Tumskim. I znowu nic. W końcu na ostatnią chwilę pożyczyłam lampy studyjne, usiadłyśmy w domu przed aparatem na statywie i udało się.

Co chciałaby Pani wywalczyć tą wystawą?

- Związki partnerskie. Przez brak możliwości zawarcia takiego związku czuję się dyskryminowana. Płacę takie same podatki jak inni, a nie mam tych samych praw. Nie czuję się bezpiecznie. Jeśli moja partnerka umrze, nie będę mogła zdecydować, w jaki sposób zostanie pochowana. Nie mogę wziąć zwolnienia, żeby się nią zaopiekować, kiedy poważnie zachoruje. Nie możemy razem rozliczać się z podatków, chociaż mieszkamy razem. Nawet kwestie majątkowe są szalenie skomplikowane - żeby zapisać mojej partnerce majątek, musiałabym poprosić całą moją rodzinę o podpisanie u notariusza oświadczenia, że zrzekają się tzw. zachowku - inaczej nie dostałaby więcej niż jedną trzecią. Tych problemów jest mnóstwo. My na tym mnóstwo tracimy - moralnie i finansowo.

A sama ceremonia? Ze zdjęć wynika, że ona też jest bardzo ważna.

- Tak. Ja sama boję się o tym marzyć. Boję się, że to się nigdy nie stanie. Przychodzi taki moment, kiedy chciałoby się powiedzieć drugiej osobie: "Tak, chcę być z tobą do końca życia". My chcemy mieć taką możliwość.

Ma Pani pomysł na taką uroczystość?

- Nie mamy gotowego scenariusza. Nie myślimy o tym, żeby to się odbyło nad morzem czy w górach. Raczej o tym, żeby byli z nami nasi bliscy. I żeby to było możliwe

Wierzy Pani, że ta wystawa coś zmieni?

- Gdybym nie wierzyła, nie robiłabym tego. Mam nadzieję, że kiedy ludzie ją zobaczą i przekonają się, że jesteśmy zwykłymi ludźmi, może część społeczeństwa się przekona do związków partnerskich. Nie wierzę w cuda, ale byłoby świetnie, gdyby choć kilka procent Polaków zmieniło swoje nastawienie do tej sprawy.

Wystawa jest prezentowana w kluboksięgarni Nalanda. Dlaczego właśnie tu?

- Większe galerie miały zabukowane terminy na rok do przodu albo i dłużej. W mniejszych najpierw słyszeliśmy, że mają wolny termin, a po przysłaniu materiału okazywało się, że jest już zajęty. Chciałyśmy pokazać tę wystawę na wrocławskim Rynku. Napisałyśmy podanie do urzędu miasta. I zadzwoniłyśmy, żeby zapytać o termin - był wolny, ale w odpowiedzi przeczytałyśmy, że jest zajęty. Postanowiłyśmy więc zorganizować happening na Dzień Coming Outu 11 października - wyjdziemy wszyscy z tymi planszami i będziemy stać z nimi na Rynku przez pół dnia, żeby jak najwięcej osób je zobaczyło.
***
 Date My Mom - amerykański program rozrywkowy nadawany w polsce przez stację MTV.
Chłopak/dziewczyna, który/a musi wybrać się na trzy randki z mamami. Podczas każdej randki zawodnik/zawodniczka ma za zadanie dowiedzieć się jak najwięcej o córkach/synach. Po trzecim spotkaniu. Chłopak/dziewczyna czeka na plaży w towarzystwie mam, w limuzynie, w której znajdują się ich córki/synowie. Na podstawie uzyskanych informacji podejmuje decyzję, odrzucając dwie pozostałe dziewczyny/chłopaki. Z wybranką/wybrankiem umawia się na randkę.
 
Date My Mom geje

Date My Mom lesbijki 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz