Cóż, urzędniczka z pewnością zdziwiłaby się, gdyby przyszło jej żyć w Polsce, gdzie - owszem, jak na razie zmusza się pary do wstąpienia w związek małżeński. I chociaż opinia społeczna zmienia się wraz z obyczajami i mało kogo - przynajmniej w moim środowisku, w dużym mieście - dziwi para żyjąca na kocią łapę, to prawo za tymi zmianami nie nadąża. A ustawy o związkach partnerskich jak nie było, tak nie ma. Choć przecież pary w podobnej sytuacji jak my chcą dzielić z partnerem nie tylko życie, ale i majątek, być spokojne o dziedziczenie czy odwiedziny w szpitalach. Tyle tylko że nie w ramach instytucji małżeństwa.
Ktoś mógłby spytać, czemu w takim razie nie weźmiemy tylko ślubu cywilnego, przecież wtedy przysługiwałyby nam te wszystkie prawa, na których nam zależy. Otóż to wcale nie jest takie proste rozwiązanie, choć prawdopodobnie skorzystamy z niego, jeśli ustawy nie będzie. Spieszę wyjaśnić niechęć do tej formy zalegalizowania związku. Małżeństwo, i to - o ironio - również cywilne, jako instytucja społeczna uległo wielu wynaturzeniom i stąd moje przekonanie, iż konieczne jest stworzenie w ramach prawa nowej formy związku. Choć nie tak jawnie patriarchalny jak w przypadku ślubów kościelnych, dyskurs wokół małżeństwa to proklamacja podległości kobiety względem mężczyzny oraz przekonanie, iż rodzina jako podstawowa komórka społeczna jest celem zawarcia małżeństwa. Tyle socjologii, że już nie wspomnę o wszystkich stereotypach i językowych skojarzeniach ze słowami 'mąż' i 'żona'. Mentalność ludzi się zmienia, ale językowy obraz świata nie podlega tak szybkim przemianom - potrzeba nowych słów, a więc i nowych instytucji społecznych, by nowa rzeczywistość mogła dobrze funkcjonować.
Kochamy się, chcemy o siebie nawzajem dbać, tworzyć partnerski związek oparty na zaufaniu, pomocy, wspólnocie uczuć i dóbr. Jeszcze nie wiemy, kiedy i ile będziemy mieć dzieci. Chcemy mieć 'nasze' mieszkanie czy samochód. Spadek w razie tragedii. Życzenia odpowiadające jak najbardziej zasadom funkcjonowania małżeństwa cywilnego. Ale nie chcemy całego bagażu stereotypów, schematów i krzywdzących obrazów, które zasiedziały się w społecznej wyobraźni i krążą wokół małżeństwa. Czy to zbyt wiele? A może wystarczy, by przekonać rząd o konieczności uznania konkubinatu?
Na koniec anegdota. Wróciłam do kraju nieco wcześniej, więc aby uregulować kwestię zasiłku mieszkaniowego we Francji, złożyliśmy znów wizytę w stosownym urzędzie. Moja druga połowa złożyła oświadczenie, że z dniem tym i tym zaprzestała życia w konkubinacie i prowadzi odtąd jednoosobowe gospodarstwo domowe. 'A jeśli partnerka jednak wróci do Francji?' 'To wtedy na nowo zadeklarują państwo wspólne życie'. A więc może być tak prosto, bez ingerencji państwa w moralność i przekonania obywateli, których traktuje się jak ludzi dorosłych i odpowiedzialnych. Czy tak będzie i u nas?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz