czwartek, 14 lipca 2011

Słowo Boze na dziś. Postępowcy, łączcie się!

W owym czasie Jezus przemówił tymi słowami: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem łagodny i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie”. 
Mt 11,28-30

Gazeta Wyborcza: Dobry news: Jeśli chcesz być w Polsce chrześcijaninem, nie musisz być konserwatystą. Zły:Jeśli chcesz być liberalnym chrześcijaninem, musisz mieć sporo odwagi

Idą wybory, a więc i wojna kulturowa powraca na publiczną arenę. Głównym aktorem w tej bitwie staje się religia. W Polsce to, rzecz jasna, katolicyzm. Na wojennych sztandarach religijnej prawicy wypisane są hasła całkowitego zakazu aborcji. Obyczajowa lewica głosi z kolei potrzebę legalizacji związków partnerskich. Dla pierwszych chrześcijaństwo jest sprzymierzeńcem. Dla drugich - wrogiem.

Istnieje bowiem przekonanie, że w naszym kraju chrześcijaństwo, a katolicyzm w szczególności jest bliższy konserwatyzmowi, niż koszula ciału. Ten niepisany dogmat prowadzi do dalszych konsekwencji. Jeśli w głębi duszy jesteś liberałem i zarazem człowiekiem wierzącym, to albo swój liberalizm musisz chować pod korcem, albo swoje przekonania religijne zawiesić na kołku.

Dzieje się tak dlatego, gdyż taki konstrukt, jak liberalny chrześcijanin, uważa się w Polsce za drewniane żelazo. Społecznego liberalizmu z pewnością, powiada się, nie sposób pogodzić z przekazem Ewangelii, i - co najważniejsze - takiej postawy nie da się za żadne skarby obronić w debacie publicznej.

Liberalny chrześcijanin przez swoich konserwatywnych katolickich adwersarzy zostanie natychmiast odsądzony od czci i wiary. Jeśli powie, iż jest za in vitro, będą mu grozić ekskomuniką. Jeśli powie, że popiera równość wszystkich obywateli wobec prawa, także gejów i lesbijek, uznają go za moralnego relatywistę i czarną owcę, która nie ma prawa obywatelstwa w kościelnej wspólnocie. A któż chciałby robić za czarną owcę?

Religijna prawica chce, byśmy uwierzyli - jak przenikliwie notuje amerykański politolog i językoznawca George Lakoff w ukazującej się właśnie w Polsce książce 'Nie myśl jak słoń' - iż religie są z natury konserwatywne. To chytry plan, bo w ten sposób prawica zawłaszcza religię. Tym bardziej że potrafi ona, jak mało kto, powiązać swoje przekonania i wartości z akcjami politycznymi.

Dobrym przykładem skuteczności tej strategii jest obywatelski projekt całkowicie delegalizujący aborcję. Posłowie postanowili, że projekt idzie do dalszych prac. Jeden z liderów religijnej prawicy Tomasz Terlikowski jeszcze przed głosowaniem w Sejmie w tekście pod znamiennym tyłem 'Kompromis nie jest możliwy' stwierdził, że w ciągu zaledwie trzech tygodni udało się zebrać prawie pół miliona podpisów pod projektem ustawy. Tym ruchem religijni konserwatyści zmusili też Episkopat do poparcia swoich działań i podważenia przez stronę kościelną tzw. 'kompromisu w sprawie ochrony życia', który w Polsce dziś obowiązuje.

Mało tego. Terlikowski z wrodzonym sobie talentem do obrażania ludzi pisze, szydząc z liberałów i postępowców, że zasadniczo są leniami, którzy nie kiwną palcem, by bronić swoich przekonań i wartości: 'Aborcjoniści ( ) nie są w stanie zebrać w trzy tygodnie pół miliona podpisów Polaków opowiadających się za aborcją. I to najlepiej pokazuje, że Polska się zmienia, a Polacy stopniowo stają się coraz bardziej pro-life' (Rzeczpospolita, 27.06.2011).

To całkowite novum w prawicowej narracji. Do tej pory przekonywali nas, że są 'uciskaną mniejszością', której prawa nie są respektowane, gdyż obowiązuje dyktat liberalno-lewicowy. A tu okazuje się, że nagle religijna prawica wyrasta na 'moralną większość', która rusza do boju o swoje wartości. Cóż jednak ciekawego odsłania nam styl działania religijnej prawicy?

Dwie rzeczy.

Po pierwsze, liberałów i postępowców nazywa się 'aborcjonistami', czyniąc z nich de facto ludzi bez wartości. Ludzi, którzy widzą tylko czubek własnego nosa, gdyż są egoistami i hedonistami. Sęk w tym, że nie spotkałem postępowców, którzy mówiliby, że aborcja jest dobra, a zabieg traktowali niczym wycięcie pieprzyka. Jeśli już, to postępowcy mówią o PRAWIE do aborcji, choć zarazem robią wszystko, by do niej nie dochodziło, m.in. poprzez promowanie nauczania etyki seksualnej czy odpowiedzialną politykę społeczną.

Po drugie, prawica, wtapiając religię w swój projekt polityczny, stawia w trudnej sytuacji postępowców. Ci bowiem, odrzucając prawicową politykę, muszą odrzucić także religię. W ten sposób, wbrew sobie, stają się wrogami religii! Robią więc, w oczach opinii publicznej, za antykatolickich pieniaczy, którzy nim otworzą usta, już jest oczywiste, że Ewangelia jest dla nich opresywna, a religia to czyste zło. Dzieje się tak dlatego, gdyż liberałom i postępowcom brakuje pomysłów, jak pogodzić swoje poglądy polityczne z religijnymi wartościami. Jak pogodzić się z chrześcijaństwem, które - w konserwatywnej interpretacji powszechnie obowiązującej w Polsce - wydaje się groźne dla ludzkiej wolności.

Zobaczmy zatem, jak religijnej prawicy udało się powiązać religię z polityką. Idę tu śladami Lakoffa, który słusznie powiada, że żyjemy i działamy w żywiole metafor, a więc języka. Bo język to więcej niż krew! (Franz Rosenzweig). Zauważmy: główną metaforą, która organizuje życie i sposób myślenia religijnej prawicy - powiada amerykański badacz - jest metafora 'surowego ojca'.

Jak działa ta metafora? Pociąga natychmiast odniesienie do rodziny, której głową, a więc decydentem, jest zawsze mężczyzna. Dodajmy: surowy ojciec, bez którego trudno mówić o konserwatywnej wizji rodziny. Dlaczego? Bo w tej wizji taki też jest Bóg: surowy sędzia, który stosuje kary i nagrody. Jeśli popełnisz grzech, idziesz do piekła. Jeśli zaś nie grzeszysz, będziesz nagrodzony. Można się zastanawiać, ironizuje amerykański językoznawca, że skoro ludzie z reguły ulegają pokusom i wcześniej czy później łamią boskie prawa, jak jest możliwe, by kiedykolwiek poszli do nieba?

Tu w sukurs konserwatywnej prawicy przychodzi postać Jezusa Chrystusa, który niczym plaster łagodzi surowe oblicze 'ojca'. Cieśla z Nazaretu jest tym, który daje drugą szansę - w Ameryce tych, którzy z niej skorzystali określa się mianem 'new born Christians' (nowo narodzeni dla Jezusa). Dalej ten tok rozumowania, argumentuje Lakoff, idzie następująco: Chrystus cierpiał na krzyżu za grzechy wszystkich ludzi i swoim cierpieniem je odkupił. Dał ludziom szansę pójścia do nieba, ale na swoistych warunkach (warunkach, które kreśli surowy ojciec, srogi sędzia): jeśli przyjmujesz Jezusa jako swojego zbawcę, uznajesz go za swój autorytet moralny, to zgodzisz się, żeby to twój ksiądz, biskup i Kościół, którzy 'reprezentują' Jezusa, mówił ci, jak masz postępować. A wtedy, gdy już będziesz zdyscyplinowany i posłuszny, być może trafisz do nieba. A co, jeśli nie będziesz posłuszny nakazom biskupów i księży? Trafisz, rzecz jasna, do piekła. A któż chciałby skończyć w piekle?

Trudno odmówić tej metaforycznej strategii siły perswazji. Dyskusja z nią, przynajmniej na pierwszy rzut oka, przypomina zawracanie kijem Wisły. Jednak, jak przekonuje Lakoff, istnieje sposób, by podjąć rękawicę rzuconą przez religijną prawicę. Liberałowie i postępowcy muszą tylko wyjść z narożnika. Muszą zaproponować swoją metaforę, w której ludzie rozpoznaliby sens swojego życia. Czy taka metafora istnieje?

Jasne! Jest nią, powiada Lakoff, metafora 'opiekuńczych rodziców'. Dlaczego? Bo ten model reprezentuje wartości, które bliskie są postępowcom. Zauważmy: model opiekuńczych rodziców, w przeciwieństwie do modelu surowego ojca, jest neutralny płciowo ('genderowo'). Oboje rodzice są w tym samym stopniu odpowiedzialni za wychowywanie i opiekę nad dziećmi - a więc partnerstwo, a nie dominacja mężczyzny.

Ponadto opiekuńczość wskazuje na dwie rzeczy: empatię i odpowiedzialność. W tym modelu Bóg jest postrzegany jako ten, który chce ludziom pomóc. Który się o ludzi troszczy, który nie tyle czyha na ludzkie upadki, ale raduje się, gdy ludzie po swoich potknięciach (grzechach) podnoszą się i idą przez życie dalej. Doskonałym obrazem odzwierciedlającym ten sposób myślenia i działania jest przypowieść o synu marnotrawnym (zob. Łk 15,11-32).

Cała prawda liberalnego chrześcijaństwa skrywa się zatem w słowie 'łaska'. Nie można na nią zapracować - łaska jest dawana przez Boga bezwarunkowo (czym jest łaska, pytał już św. Augustyn, odpowiadając: 'To to, co darmo dane'). Trzeba przyjąć tę łaskę i być blisko Boga, aby ją utrzymać. Łaska może cię wypełnić, uzdrowić, sprawić, iż staniesz się istotą moralną.

Co więcej: opiekuńczy model chrześcijaństwa łączy ludzi ze sobą i ze światem. I to bez względu na wyznanie, kolor skóry, przynależność etniczną czy orientację seksualną. Działanie w imię tak rozumianej religii oznacza służbę na rzecz innych ludzi, wykluczonych, potrzebujących, słabych... - krótko: całej społeczności, której jesteś członkiem. Zgodnie z zasadą: 'jeden drugiego brzemiona niesie', a nie: 'jeden przeciw drugiemu'.

Gdzie zatem leży słabość liberalnego chrześcijaństwa, które pracuje na rzecz wspólnego dobra? Otóż liberalni chrześcijanie boją się w otwarty sposób prezentować swoje przekonania w debacie publicznej. Tym samym nie są postrzegani, w odróżnieniu od religijnej prawicy, jako ruch znaczący i polityczny. Co gorsza: Lakoff zauważa, że świeccy postępowcy nie uważają religijnych postępowców za naturalnych członków tego samego nurtu politycznego. A to błąd!

Tymczasem liberalni chrześcijanie powinni zjednoczyć się nie tylko ze sobą (mimo różnic przynależności konfesyjnej), ale również ze świeckimi postępowcami, którzy wyznają analogiczne wartości i mają te same polityczne idee. Wartości takie jak: solidarność, tolerancja, kompromis czy szacunek. Czyż nie są to wszak zasady, które stanowią żywioł Ewangelii? I czy nie są to wartości, które stanowią gwarancję przyzwoitego społeczeństwa?

Prawda "liberalni" chrześcijanie wola siedzieć cicho niż głośno mówić i żądać praw. Konserwatyści wyjdą protestować na ulice, a drudzy im się nie chce. Prawie pół miliona podpisów pod projektem ustawy zakazie aborcji, a ile związki partnerskie uchwalenie, liberałowie więcej mówią mniej robią, a konserwatyści na odwrót. Już czas potniesz tyłek i ruszyć się nie do konserwatyści przejmą co chcą, walka jest nie na siedzeniu tylko na robieniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz