niedziela, 27 grudnia 2020

Andy (Kim Lee) post od osób którzy kogo kochali


 

Szanowni/e,
to już ostatni post na tym profilu, więc będzie trochę dłuższy.

Andy (Kim Lee) zmarł 18 grudnia o godzinie 20:40. Jego śmierć jest ogromnym wstrząsem dla wszystkich, którzy Go znali. Najpierw przeziębienie, potem potwierdzony test covid, którego zupełnie się nie bał – nigdy nie miał żadnych chorób, był szczupły, zdrowy, unikał noszenia maseczek, nie unikał spotkać w większym gronie, uważał, że wszyscy musimy się zarazić i uodpornić. W szpitalu do ostatnich chwil przytomności nie przeczuwał niczego złego. Od 18 listopada był nieprzytomny pod respiratorem. Codziennie przez miesiąc wszyscy wierzyli, że z tego wyjdzie.

Cokolwiek o nim napisać, będzie za mało. Miał wiele twarzy, a każdą wspaniałą. Bardzo inteligentny i błyskotliwy, bardzo pracowity, zawsze uśmiechnięty, z ogromną ilością znajomych i przyjaciół, bo łatwo wchodził w relację z innymi – zarówno powierzchowne, jak i bardzo głębokie. Jego pasją były oczywiście występy. Jako drag queen kochał scenę, kochał oklaski, poświęcał wiele godzin na dopracowanie szczegółów, ale jego występy to nie tylko stroje i żywiołowość – miał w sobie coś nieokreślonego, co sprawiało, że nawet w gronie znakomitych performerów/ek zagarniał uwagę dla siebie. Zaczynał od zera jako imigrant, jednak mimo ogromnych sukcesów nie miał w sobie żadnej wyższości, nie wchodził w konflikty, hejtem jaki Go niekiedy spotykał (i jako drag queen, i jako imigranta) bawił się pobłażliwie i z wyrozumiałością, był zupełnie ponad to.

Choć kulturowo był buddystą, wiedział doskonale, że śmierć jest końcem wszystkiego, ale nie przejmował się tym, uważał, że nie należy myśleć o tym co nieuchronne, lecz cieszyć się tym co jest tu i teraz. Kochał życie i naprawdę umiał z niego korzystać.

Po Jego śmierci ukazało się mnóstwo relacji i wspomnień, także w mainstreamie. Setki osób wrzucają z Nim wspólne zdjęcia i wspomnienia. podobnie wspominają Go Wietnamczycy w Polsce, którym często bezinteresownie pomagał.

Pogrzeb odbył się przed świętami w małym gronie, został pochowany w kameralnym miejscu tam gdzie mieszkał. Przepraszam, że nie podawałem informacji, ale Kim bardzo oddzielał życie sceniczne, z uwagi na sąsiadów nie informował nikogo gdzie mieszka ani jak się naprawdę nazywa (bo Andy Nguyen to też pseudonim), uznałem należy to uszanować.

Gdyby żył, miałby jutro urodziny.

Z końcem roku profil zostanie zamknięty ze statusem „in memoriam”. Wrzucam ostatnie zdjęcie, autorstwa Emilia Lyon, z którą planował jeszcze wiele oryginalnych sesji. Pozostaną tysiące już nigdy nie wrzuconych zdjęć i setki godzin niepublikowanych nagrań. Pozostaną wspomnienia, pozostanie pusta garderoba z ponad tysiącem ręcznie zdobionych kreacji, perukami, butami, rękawiczkami, parasolkami, wymyślnymi nakryciami głowy, kilogramami biżuterii, obrazami i grafikami. Kim Lee pojawi się w nadchodzącym roku jeszcze wielokrotnie – na ekranach kinowych i telewizyjnych, w artykułach i wspomnieniach. Szkoda, że już tego nie zobaczy.

Nazywam się Remek Szeląg, przez ostatnich kilkanaście lat miałem szczęście towarzyszyć Mu każdego dnia zarówno w życiu scenicznym jak i prywatnym. To był najwspanialszy okres w moim życiu, żałuję, że tak rzadko Mu to mówiłem.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz