czwartek, 23 kwietnia 2020
Wzór kobiety – wzór mężczyzny, czyli po co mamusia i tatuś?
Miłość nie wyklucza: Pod jednym z naszych ostatnich postów, dotyczącym dwóch gejów którzy wrzucają zdjęcia swojej rodziny na Instagram, padło sformułowanie: „fakt jest faktem, że wzoru kobiety nie zastąpi facet, a wzoru faceta nie zastąpi kobieta.”.
I ja się pytam: co to za wzór i po co on komu? Czy chodzi o stereotypowe wyobrażenie na temat mężczyzn i kobiet, którzy i które mają być – no właśnie, jacy? Okrutni, łagodne, zdecydowani, efemeryczne, silni, płaczliwe, „głowy rodziny” oraz „kury domowe”. Czy rzeczywiście o to chodzi? O utrwalanie patriarchalnych stereotypów na temat ról społecznych? Jeśli tak, to nie chodzi o żadne cechy należne osobom, ale o wyobrażenie o nich i oczekiwania wobec nich.
Tak, tak Drogie i Drodzy – znów chodzi o gender! I oczywiście o taką, można rzec zwykłą niechęć wobec osób homoseksualnych, wynikającą z samego faktu ich istnienia.
Niechęć wobec tęczowych rodzin to wcale nie przeświadczenie o tym, że bez biologicznej kobiety jako matki i biologicznego mężczyzny jako taty dziecko będzie słabsze, „wybrakowane”, gorsze, źle przystosowane do życia, mniej zdolne czy jakkolwiek społecznie upośledzone. Za tymi wszystkimi lękami kryje się tylko i wyłącznie lęk o to, że oto konstrukt rodziny, tak dobrze znany i przyjmowany bezrefleksyjnie jako coś danego raz na zawsze i niepodlegającego ewolucji, trzeba chronić. Mało tego, konstrukt ten od dawna jest mitem. Nie będzie odkryciem jeśli napiszę, że z pewnością wielu i wiele z nas nie wychowała się w rodzinie z mamą i tatą, tylko na przykład z dziadkami, wujostwem, macochami i ojczymami. Czy to też jest normalna rodzina? Czy dziadek wychowując wnuczkę może jej przekazać „prawdziwe” cechy kobiece? W myśl przeciwników homo rodzin i takie sytuacje należałoby traktować jako niewłaściwe.
Rodzina jako taka nie jest dana raz na zawsze. Fakt że nie jesteśmy stadni jak tysiące lat temu, fakt że (przynajmniej w większości) jesteśmy monogamiczni nie oznacza, że inne modele życia są lepsze czy gorsze. W postrzeganiu systemu rodziny mama – tata – dziecko jako najlepszego upatruję mechanizm postkolonialny. Utrwaliliśmy w sobie, że to jest model efektywny i z tej efektywności wyprowadziliśmy, że najwłaściwszy bo najbardziej stabilny. Warto sobie jednak uzmysłowić, że to co prezentujemy, czym żyjemy, jest właściwsze zarówno od porządku zastanego jak i każdej „nowinki”. Warto także zauważyć, że perspektywa Polaka z Polski, białego katolika jest naznaczona każdym z tych słów. Jak Polak to z Polski, biały i katolik. Jak z Polski, to wiadomo, że odpada każda inna nacja, jak biały to wiadomo – żadne mieszane małżeństwa czy to ze względu na rasę czy wyznanie. A jak katolik to wiadomo, że nie Żyd, pedał czy inny sodomita.
Istnieją tak zwani postępowi „normalsi”, którzy mówią czasem: „no niech już będzie, że osoby homoseksualne wychowują dzieci, bo to przecież lepiej niż gdyby były one w domu dziecka, albo w alkoholowej patologii”. Powszechnie takie stwierdzenie nie budzi sprzeciwu, bo chyba każdy przez skórę czuje że każdą patologie należy eliminować, więc rodziny tęczowe byłby mniejszym złem. Ja się z tym jednak nie zgadzam. Im dłużej będziemy się oszukiwać, że takie myślenie jest w porządku, że można w jakikolwiek sposób przyrównywać te rzeczywistości, ostatecznie - że myśleniem takim działamy na rzecz dobra i dzieci i tęczowych rodzin, tym gorzej dla nas.
Czas się w końcu otrząsnąć i zauważyć, że nie jesteśmy żadnym pępkiem świata, że nigdy nim nie byliśmy, że białość naszej skóry wcale nie jest lepsza od śniadości Hindusów, a nasz katolicyzm to wydmuszka, symbol, którym chętnie się posługujemy w zasadzie z jednego powodu – bo duży może więcej, bo karmieni jesteśmy statystyczną demagogią, która nakazuje wierzyć społeczeństwu, że wszyscy jesteśmy wierzący i że wszyscy wyznajemy podobne wartości. Że sam fakt ilości osób ochrzczonych wprost proporcjonalnie przekłada się na możliwość, a co za tym idzie zasadność narzucania własnych zasad moralnych (jakkolwiek realizowanych czy deklaratywnych) całości.
Prawda jest jednak taka, że za taką postawą stoi kompleks pewnego rodzaju niższości i lenistwa umysłowego. Nie namyślamy się dlaczego coś nam nie pasuje. Dajemy się porwać mediom, mówcom, i konsekwencją tego jest to, że tak naprawdę nie jesteśmy w stanie powiedzieć, przyparci do muru, wtedy gdy oczekuje się od nas argumentów, za co tak naprawdę nienawidzimy innych i co tak naprawdę możemy zarzucić tym, którzy wychowują dzieci i żyją w tęczowych rodzinach.
Tweet
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz