poniedziałek, 23 września 2013

"Najpierw złe słowa na murach, potem kamienie"



Marzę o tym, żeby premier kiedyś chwycił za pędzel i zmalował nienawistne i wulgarne napisy wokół swojej kancelarii - mówi Robert Biedroń, który sam jest ofiarą homofobicznych haseł na murach

"Biedroń, łobuzie, wsadzimy ci w buzię" to graffiti z Dymińskiej na Żoliborzu. Często zdarza się, że widzi pan na ulicach tego typu hasła o sobie?

Robert Biedroń, poseł Ruchu Palikota: Zbyt często. Czuję, że coraz bardziej przyzwyczajam się do nich. Takie napisy stały się wszechobecne jak powietrze. Przestajemy na nie reagować. To jest najgorsze, bo od nich do przemocy jest bardzo krótka droga. Często przemoc słowna nie kończy się tylko na słowach. Jeden może się z tego pośmiać, drugi będzie się czuć dumny, że ktoś tak traktuje tego Biedronia, a trzeci uderzy kamieniem. Przykład mojej osoby pokazuje, że ci sięgający po kamień też są.

Jak się pan czuł, kiedy pierwszy raz natrafił na swoje nazwisko na murze połączone z jakimś homofobicznym hasłem?

- Byłem przerażony. To pokazuje, że gdzieś ktoś interesuje się moją osobą w taki sposób, w jaki nie chcę, by się interesował. Czułem i nadal czuję się zagrożony tym, że ktoś mnie nienawidzi. Przywołany napis i tak jest dość łagodny. Zdarzają się dużo ostrzejsze. Ostatnio przy Uniwersytecie Gdańskim cały mur został wymalowany takimi hasłami ["Pedłay raus, dobry pedał - martwy pedał, Biedroń, spie..." - przyp. red.]. Mam mnóstwo informacji, że takie napisy się pojawiają. Zastanawiam się, co mam zrobić? Czy mogę bez obaw przejść ulicą? Czy to nie jest jakieś wezwanie do nienawiści wobec mnie?

Te napisy na murach działają jak plakaty. Tak jak reklamuje się mydło czy proszki, tak samo reklamuje się nienawiść, którą ktoś kiedyś w końcu kupi. Całość na Gazeta Wyborcza

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz