Dharun Ravi |
- Jako społeczeństwo musimy wykazywać zerową tolerancję dla nietolerancji - mówił sędzia Glenn Berman z New Jersey pod Nowym Jorkiem ogłaszając wyrok, od którego apelować zamierzają zarówno prokuratorzy jak i skazany.
Obrońcy Raviego argumentują, że gdyby nie szokujący koniec sprawy, zapewne nigdy nie zostałby o nic oskarżony. Jego działania były jedynie wygłupem nastolatka, który pechowo zakończył się tragicznie. Prokuratorzy argumentują, że Ravi motywowany był pogardą dla homoseksualistów, dlatego domagali się 10 lat więzienia.
W sierpniu 2010 r. Ravi wprowadził się do akademika Rutgers University, gdzie dostał wspólny pokój z młodym skrzypkiem Tylerem Clementi. Wcześniej szperał w internecie, żeby dowiedzieć się czegoś o współlokatorze. Znalazł jego wpisy na forum gejowskim i zaraz wysłał wiadomość do starego kumpla z koledżu: "Pieprzyć takie życie. ON JEST GEJEM". Potem naśmiewał się z tego, że Tyler nie zna się na komputerach (na forum gejowskim wypytywał głównie o nie) i z tego, że jest biedny. "Nienawidzę biednych ludzi" - napisał do kolegi Ravi, który sam pochodzi z bogatej hinduskiej rodziny z New Jersey i już w koledżu jeździł własnym bmw.
Tyler Clementi |
Ravi poszedł do koleżanki z akademika Molly Wei. Tam zalogował się zdalnie do zostawionego w pokoju swojego komputera i włączył kamerkę. Razem z Wei widzieli, jak Tyler obejmował się z jakimś starszym mężczyzną, byli do połowy rozebrani. Podglądacze przerwali transmisję po kilku sekundach. Ravi zakomunikował światu na twitterze: "O rany, widziałem jak on to robi z innym facetem".
Wpis znalazł następnego ranka Tyler, ale nie wiedział jak zareagować. Radził się znajomych i na forach internetowych. Dwa dni później znów zaprosił starszego kochanka i znów poprosił Raviego, żeby zostawił ich samych w pokoju. Tym razem Ravi przygotował kamerę i ogłosił na twitterze, żeby podłączać się do niej po dziewiątej wieczorem, bo będzie transmisja z wieczorku gejowskiego. "Tak, to stanie się znowu!" - zachęcał.
Transmisji nie było, bo Tyler na wszelki wypadek odłączył komputer Raviego od prądu. Poprosił władze akademika o zmianę pokoju, bo lokator go szpieguje. Nazajutrz wziął jeszcze udział w próbie orkiestry, a potem pomaszerował na most George'a Washingtona, który łączy New Jersey z nowojorskim Manhattanem. Miał ze sobą komórkę, z której napisał znajomym na facebooku: "Sorry, ale zaraz skaczę z mostu GW". Kilkanaście minut później Ravi wysłał mu sms-a: "Nie mam nic przeciwko gejom. Nie chcę, żeby to nieporozumienie zepsuło ci pierwszy rok studiów".
Tyler już tego nie odczytał. Jego ciało wyłowiono z rzeki Hudson kilka dni później.
Prokuratura zarzuciła Raviemu jedynie naruszenie prywatności, prześladowanie motywowane nienawiścią i oszukiwanie w śledztwie. Ale znaczna część opinii publicznej obwinia go o śmierć Tylera.
- Nie wyobrażam sobie, jak ta dwójka może spokojnie spać w nocy - mówił gubernator New Jersey Chris Christie o Ravim i Wei, wspólniczce w podglądaniu. Dziewczyna poszła na ugodę z prokuraturą: przyznała się do winy i zgodziła się zeznawać przeciw Raviemu, dlatego nie pójdzie do więzienia.
Obrońcy Raviego mieli utrudnione zadanie, bo jest on postacią mocno antypatyczną. Zadufany w sobie, pyszałkowaty, w komputerze miał hasło "Dharunjestfantastyczny". Uparcie nie przyznawał się do winy i do dziś utrzymuje, że zainstalował kamerę do drugiej transmisji tylko dlatego, że kochanek Tylera wydał mu się bardzo podejrzany. Twierdzi, że gdyby spotykał się on z podejrzaną starszą kobietą, zrobiłby to samo. Łzy na sali rozpraw widziano w jego oczach tylko raz, kiedy matka błagała, by nie skazywać Raviego na 10 lat.
- Nie usłyszałem z twoich ust ani razu słowa przepraszam - mówił w poniedziałek sędzia Berman (Ravi nie przeprosił też rodziny samobójcy). Ale sędzia nie dał wiary zarzutom prokuratury, że oskarżony nienawidził Tylera. - Jego działania dowodzą jedynie kolosalnej niewrażliwości - orzekł.
Choć lokalna prasa z New Jersey domagała się surowej kary za "kolosalną niewrażliwość", zdaniem sądu można było skazać Raviego tylko na miesiąc więzienia. Bez względu na konsekwencje owej "niewrażliwości".
Boże, ile jeszcze...
OdpowiedzUsuń