To, że w Polsce są niemile widziane Beata Lipska i Kamila Mańkowska, 28-latki z Wyszkowa, poczuły, gdy na początku ubiegłego roku w sejmie odbywała się debata nad projektami ustaw o związkach partnerskich. Posłanka PiS Krystyna Pawłowicz krzyczała z sejmowej mównicy, że społeczeństwo nie może fundować słodkiego życia nietrwałym, jałowym związkom osób, z których nie ma żadnego pożytku. To było kilka miesięcy po tym, jak na okładce „Newsweeka” pokazały się razem z Julianem i oświadczyły: tak, to nasze dziecko. Bardzo były z siebie wtedy dumne, a tu taka pogarda.
– A potem dostałyśmy zaproszenie do programu publicystycznego w telewizji, gdzie ksiądz Oko powiedział, że większość gejów to pedofile – denerwuje się Kamila. – To przelało czarę goryczy, postanowiłyśmy wyjechać.
Padło na Anglię, bo obie znały angielski, a poza tym Kamila usłyszała w radiu, że konserwatywny premier David Cameron forsuje projekt ustawy o małżeństwach dla par LGBT. Pomyślała, że to musi być znak. Nie miały oszczędności, więc sprzedały fiata seicento, kupiły bilet w tanich liniach i spakowały torby podręczne, bo tylko takie wolno było wziąć na pokład samolotu. W portfelu miały niecały tysiąc funtów.
Przez pierwsze dwa tygodnie mieszkały u znajomych lesbijek, które już wcześniej wyemigrowały razem z adoptowanym synem. Do dziś są im za to wdzięczne. A potem stał się cud: znalazły mieszkanie, a agent nie wziął od nich trzymiesięcznej kaucji. – Kiedy opowiedziałyśmy mu naszą historię, przekonał właściciela, by zrezygnował z kaucji. Takie rzeczy się w Wielkiej Brytanii nie zdarzają, kaucja nie podlega dyskusji. Rozpłakałam się ze wzruszenia – wspomina Beata.
W Polsce przez ostatnie cztery miesiące jadłyśmy zupę na kości, żyłyśmy za 2 złote dziennie. Dobrze, że chociaż Julian miał posiłki w przedszkolu – opowiada. Jako barmanka zarabiała grosze, a Beata miała etat w technikum, na rękę dostawała 1,3 tys. złotych. Dorabiała w kilku miejscach, ale połowa pieniędzy szła na wynajem mieszkania. Nie było miesiąca, żeby się nie martwiły, czy im wystarczy.
Tutaj też nie ma szaleństw, ale wystarcza na wszystko. Beata, która pracuje jako informatyk w firmie podatkowej, zarabia 800 funtów. Kamila zajmuje się domem, nie ma pensji. Na szczęście są „benefity”: dopłata do mieszkania, zasiłek dla mało zarabiających i kolejny na dziecko, w sumie ok. 800 funtów. Planują, że otworzą razem studio tatuażu.
Bo to naprawdę jest inny świat. W polskim przedszkolu pani wiecznie narzekała, że Julian jest niegrzeczny, nie dogaduje się z dziećmi. A tutaj synek lubi szkołę. – Cieszy się, gdy do niej idzie. Najlepiej z całej klasy czyta, świetnie liczy. I dobrze mówi po angielsku – matka pęka z dumy.
Cały artykuł przeczytacie w najnowszym "Newsweeku".
Tweet