sobota, 13 października 2012

Anna Laszuk nie żyje


"Anna Laszuk nie żyje. Była dziennikarką Radia TOK FM, autorką książek "Dziewczyny, wyjdźcie z szafy" (2006) i "Mała książka o homofobii" (2010). Od lat zabierała publicznie głos w sprawach LGBT, była otwarta lesbijką. Chorowała na raka. Miała 43 lata. Pisała felietony dla "Repliki", dwukrotnie udzieliła nam wywiadów. Będzie nam Anki bardzo, bardzo brakować". - (Replika)

Aktualizacja: Anna Laszuk walczyła o prawa kobiet, była też działaczką LGBT. Pracowała jako socjoterapeutka, nauczycielka gry na fortepianie i teorii muzyki, była instruktorką w pracowni form teatralnych.

Miała jedno motto: "Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne dziewczynki idą dokąd chcą!".

Jestem szoku, nie spoczywałbym że tak szybko odejdzie, brak słów. Będzie nam Aniu bardzo brakować, wszystkim ogromnie poruszeni śmiercią Ani. To wszystko stało się tak szybko. Nie spoczywa w pokoju, nie wszechmogący Bóg Ojciec przyjmie do swego królestwa.

Tok FM:
Wiele razy mi to powtarzała - przy winie Zmora, albo przy wiśniówce: "Wszystko mi będzie wisiało" - machała ręką, zawsze z papierosem. I dopijała zawsze już chłodna czarną kawę - Annę Laszuk wspomina Marta Konarzewska, współpracowniczka i przyjaciółka.

Kiedy umarła, pomalowałam jej paznokcie. Na perłowo. Lubiła perłowe lakiery. Odgarnęłam jej włosy z czoła i zobaczyłam jak twarz powoli zaczyna młodnieć. Sekunda za sekundą, rok za rokiem, wstecz, wstecz. Stanowczo. Jak by się chciało zawrócić do początku, choć przecież się wie, że nie można.

W tym biegu w tył Ania zatrzymała się na trzydziestce, jej twarz miała znowu tyle lat. Wiek, kiedy wiele można, lecz jest się na tyle dojrzałą, by wiedzieć, że "wiele" nie znaczy "wszystko", dlatego lepiej sięgać po wszystko. Zawsze sięgała po wszystko. Była skora do ugody, lecz nie do kompromisu. Była pogodnie zadziorna i zawsze stawiała na swoim.

"Czasami się zastanawiałam, czy nie rzucić wszystkiego w cholerę - pisała w nowelce "Bidibidobidiboo", groteskowym komentarzu do pracy plastycznej Maurizio Cattelana - Zmienić zawód, nazwisko, płeć, kontynent, rasę i przynależność klasową".

Wiele razy mi to powtarzała - przy winie Zmora, albo przy wiśniówce. "Wszystko mi będzie wisiało" - machała ręką, zawsze z papierosem. I dopijała zawsze już chłodna czarną kawę. Nigdy jednak "wszystkiego nie rzuciła". Była na to zbyt twarda. Zbyt wiele jest do zrobienia, dyskryminacja, aborcja, związki partnerskie, "no wiesz...". Zbyt wiele faktów do skomentowania, zbyt wiele do omówienia książek. "Nie można siedzieć cicho".

Dlatego napisała dla młodzieży "Mała książeczkę o homofobii", mądrą, bezkompromisową, ale lekką, czasem dowcipną.

W "Komentarzach TOK FM" nigdy nie była "obiektywna" ponieważ wiedziała, że "obiektywizm" to mrzonka. Była zdecydowana, ale ciepła i szanowała każdego rozmówcę. I piekielnie dociekliwa, dobrze przygotowana, a gdy nie starczało czasu uczyła się w trakcie rozmowy. Myślała szybko, mówiła trafnie i ciekawie. Ze swojego radiowego dziennikarstwa, ze swego profesjonalizmu była dumna. Na antenie była przez dwie godziny dziennie, rocznie tysiąc gości, tysiąc tematów.

Trzy lata temu założyła lesbijsko - feministyczny magazyn "Furia", powierzyła mi stanowisko swojej zastępczyni. Ktoś napisał, że pismo rządzone jest jej żelazną ręką.

W pewnym sensie to prawda, jednak od rządzenia ważniejsze było pisanie. W "Furii" Ania pisała o tym, co ją najbardziej "kręciło". O nieoczywistych układach władzy, seksownie brodatej kobiecie i o wiewiórce, co popełniła samobójstwo, nie dowiemy się, czemu. To, co ją "kręciło" zawsze było pełne dzikich tajemnic i takie już pozostanie. (Kolejny numer Furii miałyśmy zatytułować właśnie tak - "Co nas kreci").

To był rak. Świadomie chorowała trzy miesiące. Choroba zniszczyła ciało, lecz nie zniszczyła intelektu ni wyobraźni. Do końca rozmawiałyśmy. Czytała uparcie "Człowieka bez właściwości", spierałyśmy się o Jane Bowles, za którą nie przepadała i "Instynkt gry", który ją tajemniczo pociągał. Czytała "Hiperprzestrzeń" profesora Kaku, dziennik Białoszewskiego i Bułhakowa. Wściekała się na Irvinga, że jego ostatnia powieść jest nijaka, a bohaterowie papierowi.

Zawsze wściekała się na "papierowe". Była pełna życia i pełna treści.

Pierwszy raz zobaczyłam ją w 2006 roku przed księgarnią, paliła papierosa na wietrze i w słońcu. Promowała wtedy "Dziewczyny, wyjdźcie z szafy", pierwszą po polsku opowieść o lesbijkach, które tu cierpią, pracują, kochają. Zaczęłyśmy rozmawiać. Tyle mądrości i ciepła razem, że nie do wiary. Chciałabym znać ją do końca życia - pomyślałam wtedy, nie spodziewając się, że niektóre życzenia spełniają się złośliwie.

Choroba nie wykończyła intelektu i wyobraźni, ale wykończyła jej ciało. Ania zmieniła wiek, nazwisko, płeć, materialną formę, i poszła.

Odeszła w domu, w objęciach Mamy.

"Początek mój tam, gdzie mój kres"."

Archiwalna rozmowa z Anną Laszuk:

2 komentarze: