czwartek, 2 grudnia 2010

Wysokie Obcasy: To nie ten parkiet

Fot Gazeta.pl
Ciągle trzymamy się z Lilly-Marie za ręce. Ludzie nie odczytują tego jako relacji miłosnej, widzą niewidomą i jej opiekunkę. Staramy się więc przywołać miłość, kiedy na nas patrzą - rozmowa z Izabelą Filipiak

Czy wierzę w miłość? Miłość jest nie do wierzenia, tylko do praktykowania. Nigdy też nie pisałam o miłości.

Nie masz pokusy, żeby ją teraz opisać? Czytamy w twoim blogu, że życie ci się zmieniło na dobre. Masz pracę, dom, ukochaną kobietę.

Nadal uważam, że miłość jest przereklamowana, nie ma co stawiać jej na piedestał. Wierzę raczej w komunikację. Ludzie, którzy się kochają, a nie wiedzą, jak się słuchać, mogą zrobić sobie krzywdę. Z niezrozumienia rodzi się większość naszych dramatów czy raczej tragikomedii.

Jak długo już

unikam tego pytania.

Dlaczego?

Bo miałam wtedy bogate życie osobiste. Poznałyśmy się w Kalifornii w 2007 roku. Na początku była relacja zawodowa. Lilly-Marie Lamar jest świetną redaktorką, ale też pisarką. Rozmawiałyśmy, odkrywałyśmy, jak wiele mamy wspólnego. Po jakimś roku weszłyśmy w fazę dating, czyli chodzenia ze sobą.

Kiedy pomyślałaś, że to miłość?

Miałam przeczucie, ale nie chciałam mitologizować. Było tysiąc powodów, dla których mogło nam nie wyjść. Zrobiłam kolejny dyplom, wróciłam do Polski. Zaczęłam pracę na gdańskiej anglistyce. A potem Lilly-Marie przyjechała, by sprawdzić, czy się da tutaj żyć. W Kalifornii ma rodziców, którzy ją kochają, rodzeństwo, znajomych. Zaprzyjaźnia się z oddaniem i trwale. Martwiła się, że zbudowanie sieci bliskich ludzi tutaj zajmie lata.

Bierzesz na siebie straszną odpowiedzialność.

Dlaczego straszną?

Musiałaś jej zastąpić cały świat.

Przedyskutowałyśmy to. Unikamy myślenia, że miałabym jej cokolwiek zastępować. Lilly-Marie ma asystentkę, mamy coraz więcej przyjaciół. Nie jestem jedyną osoba, na której może polegać.

Zmieniła kraj, kulturę i na dodatek jest niewidoma.

I nie mówi po polsku. Nie mamy problemów ze sobą, ale zmagamy się ze światem zewnętrznym. Byłoby łatwiej, gdyby krawężniki były przewidywalne. Gdyby w autobusach i kolejce były nagrania dźwiękowe, Lilly-Marie mogłaby samodzielnie z nich korzystać. Największym wyzwaniem jest odległość między krawędzią peronu a stopniem pociągu, czasem nawet 70 centymetrów. Wsiadanie do pociągu grozi u nas śmiercią albo kalectwem.

Chodzenie za rękę ma u was sens i dosłowny, i przenośny?

Ciągle trzymamy się za ręce. Ludzie nie odczytują tego jako relacji miłosnej, widzą niewidomą i jej opiekunkę. Staramy się więc przywołać miłość, kiedy na nas patrzą. Kompletnie mnie nie obchodzi, co obcy ludzie o mnie myślą. Nie każdy musi mnie lubić. Ale czuję się zawstydzona i oburzona, że Lilly-Marie zostawiła kraj, rodzinę i przyjaciół, a ja nie mogę jej zagwarantować podstawowej ochrony prawnej, jaką dostają pary hetero, gdy on i ona pochodzą z różnych krajów. Państwo spycha mnie, osobę dojrzałą i odpowiedzialną, na pozycję podrzędną. Pierwszy wspólny rok w Polsce przekonał nas, że chcemy razem spędzić resztę życia. Chciałabym móc nasz związek zalegalizować.

Myślisz o ?

O małżeństwie, tak. Wyrosłam już ze związków partnerskich.

Standardowym wybiegiem, by uzyskać przedłużenie wizy czy kartę pobytu, jest fikcyjne małżeństwo. 

Lilly-Marie od razu stwierdziła, że to poza kwestią. Nie chce żyć w kłamstwie, traktuje składane przysięgi poważnie, nie chce heteroseksualnego małżeństwa. Przedyskutowałyśmy to kiedyś półżartem. Poprosiłybyśmy kogoś z przyjaciół. Co byśmy zrobiły, gdyby fikcyjny mąż się w Lilly-Marie zakochał? Albo zakochał się w innej kobiecie i chciał się z nią ożenić? Nigdy nie chciałyśmy być razem za wszelką cenę. Zaczęłyśmy od tego, że Lilly-Marie założyła szkołę angielskiego. Czemu własną? Bo dyrektorki istniejących szkół z góry zakładały, że uczniowie nie będą chcieli niewidomej nauczycielki. A okazało się, że studenci ją lubią, chętnie do niej wracają.

Spędziliśmy chwilę razem. Lilly-Marie jest uderzająco miła, pogodna i - aż się boję tak wyrazić - to najsłodsza osoba na świecie.

Jaką ma alternatywę?

Mogłaby być zgorzkniała.

Nie jest. Właśnie dostała stypendium Fulbrighta na anglistyce na Uniwersytecie Gdańskim, więc będziemy pracować razem. Udało nam się też uzyskać dla niej kartę pobytu na tej podstawie, że jesteśmy ze sobą w związku.

W Polsce?! Jak to możliwe?

W ustawie o cudzoziemcach jest artykuł 53a, ustęp 1 punkt 2: 'Zezwolenia na zamieszkanie na czas oznaczony można udzielić cudzoziemcowi, który ze względu na więzi o charakterze rodzinnym zamierza dołączyć do obywatela polskiego'. Prowadzący naszą sprawę prawnik gdańskiego oddziału ds. cudzoziemców Łukasz Zaremba sięgnął też po orzecznictwo Trybunału w Strasburgu: więzi o charakterze rodzinnym nie można różnicować ze względu na orientację seksualną. Liczy się tylko to, na ile ta więź jest realna, trwała. Padło też ładne określenie: 'wielorakie i szczere oddanie'.

Znalazłyście sposób na uznanie przez władze związku homoseksualnego?

To był szczęśliwy przypadek, że spotkałyśmy takiego prawnika. Zostałyśmy w gdańskim urzędzie przesłuchane i wykazałyśmy, że pozostajemy w realnym, trwałym związku, znamy nawzajem swoje przyzwyczajenia, prowadzimy wspólny dom. Złożyłyśmy też przed prowadzącą przesłuchanie panią Dorotą Kondrat obietnicę, że będziemy dążyć do zalegalizowania naszego związku.

Choć to nie jest możliwe.

Ja poważnie traktuję obietnice, które składam w urzędach. W Polsce nie ma prawa precedensowego, więc nasz przypadek nie toruje automatycznie drogi innym parom, ale może stanowić wskazówkę, jak uzyskać kartę pobytu.

Mówisz, że czujesz się przez państwo ubezwłasnowolniona.

W świetle prawa nasz związek jest klasyczną relacją nienazwaną. W dodatku Polska nie zapewnia niepełnosprawnym środowiska wolnego od barier w zgodzie z Kartą Praw Osób Niepełnosprawnych. Rok temu nie udało się nam otworzyć dla Lilly-Marie konta w banku. Obowiązywał artykuł 80

kodeksu cywilnego, który wymagał, by osoba niewidoma, składając tzw. oświadczenia woli, robiła to w formie aktu notarialnego. W zamyśle miało to chronić jej interesy.

Ale sprowadzało się do ubezwłasnowolnienia. W najlepszym wypadku niewidoma musiała ponieść koszty notariusza - 250 zł. W najgorszym musiał ją reprezentować pełnomocnik. Kiedy wychodziłyśmy na zakupy czy spacer, Lilly-Marie mówiła, że zazdrości przechodniom, którzy czerpią radość z dostępu do swoich kont. Artykuł 80 traktował o 'osobie niemogącej czytać', czyli dodatkowo obrażał osobę niewidomą. Robisz magisterium z literatury, a tu traktują cię jak analfabetkę. Lilly-Marie napisała list do rzecznika praw obywatelskich, ale poza tym nie chciała o tym rozmawiać.

Artykuł 80 nie obowiązuje od 16 kwietnia. Ale w maju wiceprezydent Gdańska Wiesław Bielawski, udając niewidomego, próbował otworzyć konto - bezskutecznie.

Tak. Zapytałam pracownika banku, jak teraz będzie z kontem dla niewidomej osoby. 'Jak to jak? - zdziwił się. - Przecież niewidomy nie podpisze się dwa razy tak samo, nie obsłuży bankomatu, nasza strona internetowa nie jest dostosowana'. Wcześniej wybrałyśmy się na wystawę 'Berlin - Yogyakarta' poświęconą paragrafowi 175 niemieckiego kodeksu karnego, który określał homoseksualizm jako 'przeciwny naturze nierząd'. Naziści wykorzystywali go, żeby zamykać homoseksualistów w obozach koncentracyjnych. Nasz paragraf 80 też przyzwyczajał obywateli do myślenia, że pewna grupa nie zasługuje na takie prawa jak inni. I te paragrafy zaczęły nam się mieszać: 175 i 80, 80 i 175 W końcu udało się założyć konto w innym banku, gdzie można to zrobić przez internet. Ukryłyśmy, że Lilly-Marie jest niewidoma.

Polskie prawo nikogo nie zmusza do ujawniania niepełnosprawności.

Właśnie. Okazało się jednak, że kontrakt trzeba podpisać w obecności kuriera. Przyjechał z rana, gdy Lilly-Marie kończyła prysznic. Poprosiłam, by nie wychodziła z łazienki. Kurier czekał ze mną na dole, ja wołałam, żeby się pospieszyła. Odkrzykiwała, że nie może znaleźć ręcznika, odżywki Uśmiechałam się przepraszająco, kurier taktownie mówił, że poczeka. W końcu spytałam, czy mogę zanieść jej kontrakt do podpisu. Sprawdził paszport, numery się zgadzały, no i słychać było, że tam młoda kobieta wydaje z siebie okrzyki z amerykańskim akcentem. Pomknęłam na górę, poprzekomarzałyśmy się beztrosko, żeby kuriera uspokoić, zeszłam z podpisanym kontraktem.

A jak reagują na wasz związek nasi znani z tolerancji rodacy?

Wychodzisz z szafy, a potem robisz to codziennie na nowo po tysiąc razy. Pierwszej asystentce nie powiedziałyśmy, że jesteśmy parą. Lilly-Marie ledwo przyjechała, miałyśmy dość wyzwań. Teraz jej asystentki są naszymi sprzymierzeńcami. Ale panom hydraulikom nadal nie powiem: 'Ile to będzie kosztowało? Proszę poczekać, zapytam mojej dziewczyny'. Nie czuję się aż tak bezpiecznie.
Fot gazeta.pl

Ostatnio bałam się u internisty, że a nuż czytał artykuł, w którym się ujawniłam [tekst Marty Konarzewskiej 'Jestem nauczycielką i jestem lesbijką' ukazał się w 'Gazecie' 19 czerwca], i gorzej mnie potraktuje.

Ja się nie boję o siebie. Bałam się o Lilly-Marie. I o moją mamę. Jak zareaguje na nową partnerkę, bo już była przyzwyczajona do Halinki. Ale mama i Lilly-Marie zakochały się w sobie. Potrafiły godzinami siedzieć, trzymając się za ręce, mówiły do siebie 'królowa' i 'królewna'. Szybko okazało się, że mama jest chora. Szpital, hospicjum. Bałam się, że ktoś zrobi mamie przykrość, nawet nieintencjonalnie. Że pielęgniarka nie przyjdzie, gdy będzie potrzebna.

Dlatego, że chora ma córkę lesbijkę?!

Tak - i że się jej nie wypiera. Zwracałyśmy na siebie uwagę. Mama pięknie się starzała, Lilly-Marie wyglądała jak jej młodsza wersja. Widać też było, że mama jest nami zachwycona. Nie wiem, co mówiła paniom z pokoju, które chciały się dowiedzieć, kim jest ta zjawiskowa istota, która zna tylko kilka słów po polsku. Mama pewnie starała się nas chronić, więc ukrywałyśmy naszą miłość - we trzy. To hospicjum prowadzi Caritas. Pracują w nim miłe pielęgniarki i psycholożki, młode, religijne kobiety po grupach oazowych. Mają pozytywne nastawienie do chorych, chcą rozmawiać, więc rozmawiasz o literaturze, o życiu. Nie chcesz im zepsuć tej wizji świata, w której one są dobre i ci pomagają.

Zepsuć?

 Ujawnić, że jesteś osobą, z którą nie powinny się kontaktować. Pielęgniarki zakładały, że jest wnuczką mamy, może jakąś naszą krewną, może moją pasierbicą. Wkurzało to Lilly-Marie, bo wymazywało jej historię. Do zeszytu odwiedzin wpisywałyśmy Lilly-Marie jako daughter--in-law. Po angielsku to brzmi bardziej neutralnie niż 'synowa'. Potem w portalu Kobiety Kobietom odkryłam słowo 'córkowa'. (śmiech) Język nadąża za życiem.

A może te psycholożki były gotowe poznać prawdę? Może trzeba było spróbować?

Nie miałam siły. Umiera mi mama, słabnie z dnia na dzień, to nie jest moment na prowadzenie edukacji. Instytucja otwarta na ludzi powinna mieć zasadę, że udziela wsparcia członkom rodziny bez względu na to, czy są w konwencjonalnych związkach, czy nie. Na pogrzebie był ksiądz - zależało mi, żeby przyszły panie z kółka różańcowego, z którymi się lubimy. Nie odezwał się do mnie ani ja do niego. Nie złożył nawet konwencjonalnych wyrazów współczucia. Tak się tu księża zachowują na pogrzebach? Wieniec był od nas obu, ale nie nazwałam przed gośćmi naszej relacji po imieniu. Czyli było tak, że oni i wiedzą, i nie wiedzą. O Lilly-Marie mówili 'a, ta pani', 'przyjaciółka Izy'. Podajesz się za kogoś, kim nie jesteś, by wspólnie z bliskimi przeżyć żałobę. Dziś byłyśmy na spotkaniu Fundacji Fulbrighta i każdy stypendysta miał się przedstawić. Przed wejściem do siedziby ambasadora USA Lilly-Marie oznajmiła, że koniec z niedopowiedzeniami. Fulbright dowiedział się, że jesteśmy parą, i jakoś to przeżył, choć amerykańskie prawo, tak jak polskie, nie pozwala na takie związki.

Mówisz o prawie federalnym, bo związki, a nawet małżeństwa są legalne w wielu stanach, między innymi w Kalifornii.

Były legalne od lipca do listopada 2008 roku, potem znów ograniczono pojęcie małżeństwa do par heteroseksualnych. W sierpniu 2010 roku sąd kalifornijski uznał to ograniczenie za niezgodne z konstytucją, ale na razie nie przywrócił lesbijskich i gejowskich małżeństw.

Czy nie łatwiej byłoby wam żyć w ukryciu?

Załóż na chwilę, że żyjemy w szafie. Lilly-Marie jest wtedy postrzegana jako osoba, której nie wyszło w Ameryce, bo tam kryzys, i szuka pracy w Polsce. A ja - jako jej gospodyni i opiekunka. Różnica wieku między nami sprawia, że można też uznać mnie za wyrodną matkę, a może macochę, która nie nauczyła córki ojczystego języka. Czasem kilka razy dziennie dokonujemy wyboru, czy zaprzeczyć i zbić ludzi z tropu, czy pozwolić, by nałożyli na nas jak siatkę te swoje hipotezy.

Jako lesbijka ujawniłaś się 12 lat temu.

Liczyłam na to, że w ciągu kilku lat powstanie w Polsce społeczeństwo obywatelskie. Gdyby ktoś mi wywróżył rządy PiS-u i LPR-u, uznałabym to za fantazję na motywach gombrowiczowskich. Nie przypuszczałam, że trzeba będzie wyjeżdżać z kraju.

Gdy przyjeżdżałam do Polski po 2005 roku, wystarczyło włączyć radio, żeby usłyszeć ten ryk o zboczeńcach. Politycy zapowiadali ciemną noc i ta ciemność nastąpiła. Stała się przyzwoleniem na homofobię w dyskursie publicznym.

Lech Kaczyński, zakazując Parady Równości w 2004 roku, powiedział: 'Ja im nie zabraniam demonstracji, jeśli będą je robić jako obywatele, a nie jako homoseksualiści'. Jeżeli będziecie siedzieć cicho, nie pokazując swej odmienności, problemów nie będzie.

Problemy pojawiają się cały czas. Rozwiązaniem nie może być pohukiwanie: 'Siedźcie cicho!' albo 'Jak ci się nie podoba, to emigruj'. Niby tak się już oficjalnie nie mówi, ale Platforma Obywatelska nie może albo nie chce stworzyć nowego języka, w którym mogłyby się znaleźć prawa geja jako obywatela. Tym łatwiej wracają stare odruchy. Dlatego Elżbieta Radziszewska, pełnomocnik rządu ds. równego traktowania

raczej nierównego traktowania

eksplodowała na ekranie TV w obecności geja Krzysztofa Śmiszka, czego, mam nadzieję, długo będzie żałować. Język publiczny powinien nadążać za zmianami. Przydałyby się w nim lepsze nazwy niż homoseksualizm, który jest terminem medycznym. Lubię amerykańską diversity, różnorodność - słowo o wielkiej sile i pozytywnej wymowie. U nas znalazłam nowy termin - 'tęczowa herezja'

Fajne, ale wydumane.

Przez religijnych konserwatystów, dodam. (śmiech) Tęczowa herezja to my, zagrożenie dla tzw. wartości chrześcijańskich.

Obecność takiej nauczycielki lesbijki jak ty, Marto, mogła oswoić uczniów z różnorodnością. Nie wyglądasz na cierpiętnicę, więc to im pomaga dostrzec, że mają wybór. Mogą pomyśleć: 'To może i ja nie muszę cierpieć w milczeniu?'. Ale wykluczenie zwyciężyło. Dlatego po coming oucie nie możesz uczyć.

Przynajmniej w publicznej szkole.

Nie chcę być sentymentalna, ale niepokoi mnie łamanie uczniów i uczennic, którzy nie są heteroseksualni. W szkołach wciąż skazani są na izolację, groźby przemocy ze strony rówieśników, podwójne życie, a wszystko w i tak trudnym okresie dojrzewania. Niepotrzebne cierpienie, które będzie rzutować na resztę ich życia.

Chciałbym wierzyć, że jakaś zmiana jednak następuje. Kampania do wyborów prezydenckich 2010 pokazała, że tolerancja wobec mniejszości seksualnych to nośne hasło.

Zrobiłabym coś z nadużywanym słowem 'tolerancja'. Odłożyłabym je na przykład do lamusa. Jeśli 'tolerujesz' swoich sąsiadów, to znaczy, że coś jest z nimi nie tak. 'Tolerujesz', czyli nie chcesz bliższego kontaktu albo nie wiesz, jak go nawiązać. Zamiast tolerować, lepiej się komunikować. Nie chcę jednak tworzyć obrazu siebie jako osoby cierpiącej z powodu homofobii. Na uniwersytecie świetnie mi się pracuje, spotyka nas z Lilly-Marie wiele przejawów życzliwości. Otworzył się nad nami taki ochronny parasol.

Jak za komuny. Środowisko inteligenckie w opozycji do normy, solidarność wewnątrzgrupowa

Widzę to raczej jako jednostkową opozycję. Wynika z poczucia godności mojego sąsiada jako człowieka, który

Nie może patrzeć, jak jesteś traktowana?

Tak, chce, bym była traktowana dobrze, bo jemu się dobrze wiedzie. Poza tym na szczęście młodzi ludzie oglądają zupełnie inne rzeczy w sieci, czytają inne książki, chodzą na filmy o gejach i lesbijkach, których ostatnio jest sporo. No i są podróże na zgniły Zachód. (śmiech) Ludzie wyjeżdżają, widzą, jak fajnie można żyć, i wracają.

A jak Lilly-Marie reaguje na polską homofobię?

W maju znalazłyśmy się na krakowskiej Paradzie Równości. Jak zobaczyłam pierwsze rozbite jajko, mówię, że faszyści w nas rzucają. Przeraziła się, czegoś takiego nigdy nie doświadczyła. Faszyści! Szkoda, że nie trolle. Miałam poczucie, że moja dziewczyna myśli, że zwariowałam, skoro ją prowadzę tam, gdzie czeka przemoc. Ale ja - wychowana na marszach 'Solidarności' - wiem, że się idzie dalej. Doszliśmy do miejsca, gdzie stali młodzi faceci w czarnych koszulach, a obok ksiądz. To zrobiło na niej piorunujące wrażenie. Religia, której nie zna.

Roman Giertych powtarza za Kościołem, że synowskie posłuszeństwo wobec Boga Ojca wymaga, by homoseksualistów tolerować, ale nie akceptować. A sami niehetero powinni żyć w czystości.

Bóg jest miłością. Seksualność jest ekspresją miłości. Bóg nie ma żadnego interesu w takim nakazie.

Jaka powinna być odpowiedź na homofobię? Ile w niej może być gniewu, a ile ironii?

Jesteśmy zróżnicowani. Nie chciałabym, żebyśmy wszyscy mieli takie same coming outy czy przejawiali identyczną dozę gniewu. Są osoby, które lubią przekonywać i nauczać. Są takie, które lubią happeningi i chętnie się zaangażują w działania radykalne, szokujące, przyciągające uwagę społeczną.

Widzisz jakieś przejawy radykalnych działań?

Najbardziej radykalna była na pewno organizacja Silny Gej. (śmiech) Pozwalam sobie fantazjować, że została wymyślona przez sztab Lecha Kaczyńskiego w kampanii prezydenckiej 2005 roku. Pamiętacie? Trzy dni przed wyborami nieznany osobnik podrzucił do metra rzekomą bombę. PiS-owi udało się zmobilizować wyborców do walki z terroryzmem, i to jakim? Homoseksualnym! Po wyborach o Silnym Geju nikt więcej nie słyszał. Gniew? Gniew rodzi nieporozumienia, a w odpowiedzi wywołuje więcej gniewu. Dlatego powiedziałabym, że działania radykalne to nie przemoc, ale wnoszenie czegoś nowego, pokazanie nieoczekiwanej perspektywy, budzenie ciekawości. Nie ma w nich agresji, jest piękno. Kiedy na przykład ludzie tańczą.

Tańczą?!

Taniec jest radykalnym językiem polemiki z homofobią.

Taniec w Polsce kwitnie, ale jak najbardziej hetero. Masa szkół, programy typu 'Taniec z gwiazdami'. Czy w którymś wystąpiła choćby jedna para homo?

Nie chodzi o asymilację na pokaz! Jest mi doskonale obojętne, czy w TV obok dziewięciu par hetero wystąpi jedna homo. Chodzi o to, by na jednym parkiecie zatańczyło wiele par homo i by to była naturalna sytuacja, taka ich społeczność. Nas z Lilly-Marie - oprócz wspólnego pisania - połączył właśnie taniec. W Oakland chodziłyśmy do szkoły tańca, która była grupą wsparcia, źródłem prawdziwej siły. W kulturze hetero niezwykle silny jest wzorzec, że to mężczyzna prowadzi, a kobieta jest prowadzona. Lesbijka prowadząca w tańcu partnerkę albo facet, który daje się prowadzić przez partnera - to załamuje, a więc i radykalizuje nasze widzenie świata.

Znana mi para kobiet poszła do jednej ze szkół tanga. Usłyszały, że 'to nie ten parkiet'.

My z Lilly-Marie próbowałyśmy znaleźć swoje taneczne miejsce. Poszłyśmy na jedną czy dwie imprezy heteryckie. Nikt nas nie wypraszał, ale ta potańcówka nie była dla nas. Wodzirej powiedział 'nie' dwóm chłopakom, którzy na chwilę dobrali się w parę. Potem zajął się profesjonalnym ustawianiem heteroseksualnej matrycy. Panowie proszą panie, panie mają robić przed nimi różne wygibasy, panowie wymieniają się paniami. Seksistowskie podteksty i dowcipy, tzw. gorąca atmosfera. Lilly-Marie pyta, co ten wodzirej wygaduje, a mnie wstyd tłumaczyć. Ale znów mamy szczęście! Same będziemy uczyć. Zaczęłyśmy prowadzić lekcje same sex dance w klubie Elton w Sopocie. Czuję się świetnie w roli nauczycielki tańca, chyba w końcu znalazłam swe powołanie. (śmiech) Chcemy rozkręcić pomysł, liczymy, że dołączą nauczyciele z prawdziwego zdarzenia. Może tak powstanie 'ten parkiet', na którym będziemy mogły zatańczyć?

To będzie parkiet, gdzie odkleją się płcie - kobieca od kobiety, męska od mężczyzny - zawirują i wymieszają się role?

Nie przewiduję tanecznej anarchii. Każda wolność potrzebuje struktury. W tańcu towarzyskim wszystko się liczy - postawa, kroki. Twoje sygnały muszą być czytelne, dziewczyna ma wiedzieć, gdzie chcesz ją poprowadzić. Z tego się rodzi elegancka płynność. Uczysz się tańczyć, nie wpadając na innych. To dla nas ważne, bo Lilly-Marie nie zdoła w ostatniej chwili ustąpić z drogi szalejącej parze. Taniec towarzyski kształtuje charakter. Parom przypomina, dlaczego się kochają. Samotnym pozwala znaleźć partnera, który ma dobrze poukładane w głowie, bo inaczej nie zapamiętałby kroków. Uczy komunikacji.

Życie w płci to też taniec. Robisz obroty, półobroty, zmieniasz role.

Wraz z przejściem z roli lesbijki kobiecej do męskiej zmieniłam gestykulację, zaczęłam np. inaczej chodzić. Podoba mi się, że mogłam część życia przeżyć tak, a część inaczej. Lilly-Marie nosi śliczne sukienki i szpilki, mnie teraz ciągnie do koszul z mankietami.

Ubieramy się w znaki kulturowe, w gender, który aktualnie tworzymy.

Robię to, co mi sprawia przyjemność.

Źródło: Wysokie Obcasy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz