Narodowe pojednanie to okazja, żeby Polacy wykazali dobrą wolę wobec mniejszości seksualnych. Ich przedstawiciele, choć nikomu nie robią krzywdy, są w naszym kraju dyskryminowani nie tylko przez współobywateli, ale także przez instytucje państwa
Piotr Kozak wygrał z Polską w Strasburgu. Wiadomość trafiła na pierwsze strony gazet, w radiu i telewizji komentowały ją mądre głowy – jedne z oburzeniem, drugie z satysfakcją. A Piotr następnego dnia normalnie poszedł do pracy. Jest rzeźnikiem, kroi mięso w szczecińskim supermarkecie.
– Bałem się potwornie, że będę atakowany z każdej strony – opowiada. – Ale jest cisza. I całe szczęście. Koledzy, którzy koło mnie kroją, to pewnie nawet nie wiedzą. W kadrach może panie kojarzą, że to o mnie chodzi, ale nikt nic nie mówi. W kamienicy sami starsi ludzie, może dlatego nie dociera do nich co i jak. Jak Tadeusz żył, to myśleli, że u niego kąt podnajmuję. Tylko jeden sąsiad na pewno wiedział, o co chodzi, bo on jest ten, wie pan... Taki ten... Jak ja.
Góralskie nasienie
Piotr jest gejem, dlatego tak bardzo nie ufa innym. 51 procent homoseksualistów badanych przez Kampanię przeciw Homofobii (KPH) regularnie doświadcza przemocy psychicznej. Przejawia się ona najczęściej używaniem wulgarnych określeń, jak „pedał” czy „lesba”, wyśmiewaniem, ale też izolowaniem i ostracyzmem społecznym. Jednocześnie badania CBOS pokazują, że według 83 procent Polaków najbardziej obraźliwym wulgaryzmem jest właśnie słowo „pedał”. „Przemoc psychiczna wobec osób homoseksualnych jest zjawiskiem tak powszechnym, że można zaryzykować tezę, że przestało się ją zauważać” – konkludują autorzy raportu o sytuacji osób homoseksualnych w Polsce w latach 2005–2006. Z kolei według analizy Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka („Orientacja seksualna i tożsamość płciowa – aspekty prawne i społeczne”) geje i lesbijki są w Polsce dyskryminowani również przez państwo. Sprawa Piotra Kozaka jest jedną z wielu, która tego dowodzi.
Piotr wygrał z Polską, bo – jak mówi – „jest z niego góralskie nasienie i nie idzie go siekierą dobić”. Urodził się w Zakopanem 59 lat temu. Dzieciństwo miał – jak opowiada – „nieciekawe”: ojczym alkoholik, kilkuletni pobyt w domach dziecka, gdzie „stare byki brały sobie takich chłopców jak ja do łóżka do zabawy”. Skończył zawodówkę gastronomiczną. Większość życia przepracował w knajpach jako kelner i kucharz. 30 lat temu przyjechał za robotą do Szczecina. Jednak do dziś, gdy odwiedza mamę w Zakopanem, łzy mu się cisną do oczu, kiedy spojrzy na Tatry.
Jego wycieczki po górach z księdzem od katechezy to jedyne przyjemne wspomnienie z dzieciństwa. Kiedy mi to opowiada, też płacze. Na lusterku w jego fiacie dyndają miniaturowe kierpce i góralski kapelusik. Zajeżdżamy pod kamienicę, gdzie od 20 lat mieszka w komunalnej kawalerce. Pierwsze 10 lat mieszkał ze swoim partnerem. Oficjalnie najemcą był Tadeusz. Następne 10 lat to urzędowo-sądowe przepychanki, bo Piotr po śmierci Tadeusza poprosił prezydenta miasta o przepisanie mieszkania na siebie. Prezydent odmówił. Piotr poszedł do sądu.
– Pamiętam, jak wszedłem na rozprawę. Oni mnie potraktowali jak powietrze – wspomina. – To trwało chwilę, sędzia nawet na mnie nie spojrzał. „Dziękujemy, rozpatrzymy, do widzenia”. Czułem się upokorzony. Człowiek tyle czeka, napięty, wystraszony, a oni nie spytali nawet, dlaczego ja w ogóle chcę to mieszkanie zatrzymać.
Arkadiusz Byliński, adwokat Piotra, argumentował, że według przepisów osoby żyjące w konkubinacie mają prawo do dziedziczenia mieszkań komunalnych po zmarłych partnerach. Sądy kolejnych instancji orzekały jednak, że dotyczy to wyłącznie par heteroseksualnych. Rację Kozakowi przyznał dopiero Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu. W marcu tego roku sędziowie uznali, że odmawiając prawa przejęcia lokalu komunalnego po zmarłym partnerze, Polska naruszyła artykuł 14. konwencji praw człowieka o zakazie dyskryminacji oraz artykuł 8. o poszanowaniu prawa do życia rodzinnego.
Urzędnik niełaskawy
Grupa inicjatywna złożona z przedstawicieli organizacji pozarządowych – KPH i stowarzyszenia Lambda Warszawa – oraz partii Zieloni 2004 przygotowuje ustawę o związkach partnerskich, która ma uregulować sytuację prawną par homoseksualnych w Polsce. Geje i lesbijki chcą, aby państwo rozpoznawało ich związki w urzędach stanu cywilnego i dało im wiele praw, którymi cieszą się małżeństwa. Najważniejsze z nich to:
– możliwość wspólnego opodatkowania,
– możliwość odmowy składania zeznań w procesach karnych (jako najbliższa osoba),
– prawo do udzielania informacji o stanie zdrowia i podejmowania decyzji związanej z leczeniem partnera (gdy on sam nie jest zdolny tego zrobić),
– prawo do dziedziczenia po partnerze,
– prawo do korzystania z zabezpieczenia socjalnego (renta rodzinna, emerytura po zmarłym partnerze, zasiłek opiekuńczy, ubezpieczenie partnera jako członka rodziny i inne).
Wśród postulatów – wbrew temu, co często twierdzą przeciwnicy ustawy – nie ma adopcji dzieci. Środowisko osób homoseksualnych nie domaga się też, żeby ich związki nazywać małżeństwem. Dziś pary jednopłciowe albo powyższych praw nie mają, albo są skazane na mniej lub bardziej łaskawą interpretację przepisów przez sądy bądź urzędy. A z dobrą wolą sędziów i urzędników bywa różnie. Na przykład chorzowski miejski ośrodek pomocy społecznej odmówił pomocy Grzegorzowi C. Powód był taki, że pani dyrektor chciała być sprawiedliwa.
Rok 2007, 27-letni Grzegorz po raz kolejny wychodzi ze szpitala. Od dziecka ma problemy z oddychaniem i chodzeniem, zdiagnozowano u niego dwie niepełnosprawności. Tym razem lekarze orzekają niezdolność do pracy. Nie może już zarejestrować się jako bezrobotny – urząd pracy go nie ubezpieczy. Może to zrobić tylko Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej (MOPS).
Grzegorz mieszka ze swoim partnerem na 30 metrach kwadratowych w starej kamienicy w centrum Chorzowa. Partner pracuje jako sprzedawca. – Znali nas w ośrodku, bo wcześniej dostaliśmy dofinansowanie do opału – opowiada Grzegorz. – Wtedy kazali nam składać dwa osobne wnioski, nie traktowali nas jako rodziny. Kiedy przyszedłem się ubezpieczyć, powiedzieli, że najpierw muszę złożyć wniosek o zasiłek stały, a do tego potrzebne jest oświadczenie o dochodach osoby, z którą mieszkam. Jakiś absurd, myślę, bo nagle jesteśmy dla nich jak małżeństwo. Poszedłem do pani dyrektor. Mówię, że nie dostarczę oświadczenia, bo formalnie Janek nie jest żadną moją rodziną. Co z tego, że on zarabia, skoro w zakładzie pracy nie może mnie ubezpieczyć jako członka rodziny? Pani dyrektor na to, że jak da mi zasiłek, to skrzywdzi innych, którym „z tych samych powodów” nie dała. Czyli już wcześniej odmawiała pomocy gejom.
Na tym przykładzie widać, że choć konstytucja definiuje rodzinę jako związek kobiety i mężczyzny, możliwa jest całkiem inna interpretacja – mówi nam Adam Bodnar z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. – Chorzowski MOPS wykorzystał zapis ustawy o pomocy społecznej, który definiuje rodzinę jako „osoby spokrewnione lub niespokrewnione pozostające w faktycznym związku, wspólnie zamieszkujące i gospodarujące”. Problem w tym, że urzędnicy włączyli w tę definicję pary homoseksualne, aby wykorzystać to na ich niekorzyść.
Boje Grzegorza z ośrodkiem pomocy społecznej ciągnęły się kilka miesięcy. Pani dyrektor ani myślała odpuścić. W końcu został ubezpieczony po decyzji Samorządowego Kolegium Odwoławczego.
Nie planujemy współpracy
Formalne związki jednopłciowe są prawnie dozwolone w 33 państwach świata. W Europie Zachodniej nie można ich zawrzeć tylko we Włoszech.
W siedmiu krajach – Belgii, Holandii, Norwegii, Szwecji, Hiszpanii, Republice Południowej Afryki i Kanadzie – są równorzędne z małżeństwem. W nowych krajach Unii ustawy o związkach partnerskich uchwalili Czesi, Słoweńcy i Węgrzy. Na śluby gejowskie pozwala też kilka państw Ameryki Łacińskiej, między innymi Ekwador, Kolumbia i Urugwaj. Przeciwne są im Afryka (z wyjątkiem RPA) i Azja.
W większości państw Zachodu kwestia praw homoseksualistów przestała być zarzewiem sporów między prawicą a lewicą. Na przykład w Skandynawii, Niemczech, krajach Beneluksu, we Francji, w Kanadzie czy na Wyspach Brytyjskich partie konserwatywne i chadeckie nie sprzeciwiają się legitymizacji związków jednopłciowych. W lipcu zeszłego roku David Cameron, lider torysów, przeprosił za homofobiczne błędy swojej partii (chodzi o ustawę o „zakazie promocji homoseksualizmu” uchwaloną za rządów Margaret Thatcher). – Nie mieliśmy racji – oświadczył i obiecał, że to konserwatyści pierwszy raz w historii Zjednoczonego Królestwa wprowadzą geja na urząd premiera.
W USA, gdzie dziś o legitymizacji związków homoseksualnych decydują poszczególne stany, to zagorzały konserwatysta podjął wysiłek, aby rząd federalny zagwarantował gejom i lesbijkom prawo do małżeństwa. Theodore B. Olson w latach 80. pracował w administracji Ronalda Reagana, a w 2000 roku załatwił prezydenturę George’owi W. Bushowi – wygrał dla niego sprawę przed sądem najwyższym, gdy przeciwnik Busha Al Gore zakwestionował wynik głosowania. Olson został wtedy „najbardziej znienawidzonym przez lewicę prawnikiem” w USA. Dziś do sądu najwyższego zamierza doprowadzić sprawę lesbijskiej pary z Kalifornii. Będzie zabiegał o wyrok uznający, że małżeństwo jest konstytucyjnym prawem każdego obywatela – bez względu na orientację seksualną. Tłumaczy, że „małżeństwo jest przede wszystkim wyrazem tożsamości i częścią prawa do prywatności”. Do swego zespołu Olson zwerbował Davida Boiesa, prawnika, który w 2000 roku reprezentował Ala Gore’a. Dawnym adwersarzom kibicuje między innymi były wiceprezydent Dick Cheney, największy jastrząb poprzedniej administracji, którego córka jest lesbijką.
A w Polsce? Tu homoseksualiści nie mają szans, aby do swojej sprawy przekonać prawicę i centrum. Pod koniec lutego grupa inicjatywna pracująca nad ustawą wysłała list z zaproszeniem do dyskusji do wszystkich klubów parlamentarnych w Sejmie. Pozytywnie zareagował tylko SLD (spotkanie się odbyło, lewica będzie wspierać projekt). Odpowiedź PiS: „Nie planujemy współpracy ze środowiskami gejów i lesbijek”. Odpowiedzi od PSL i PO do dziś nie nadeszły.
Gej nie jest wielbłądem
K.M.B. 2010 wypisane kredą na drzwiach mieszkania na warszawskim Powiślu.
– Który z panów taki religijny? – pytam po wejściu.
Jakub: – Wierzę. Jestem katolikiem. Miałem szczęście do dobrych doświadczeń z katolicyzmem. Rodzice są członkami Klubu Inteligencji Katolickiej. Dla mnie ksiądz to nie jest zacietrzewiony tępak. Co tydzień jestem na mszy w kościele Wizytek przy Krakowskim Przedmieściu.
Prawników Jakuba Urbanika i pochodzącego z hiszpańskiej Galicji José Luisa Alonsa połączyło prawo rzymskie – poznali się pięć lat temu na poświęconej mu konferencji we Włoszech. Szybko zamieszkali razem. Są przykładem szczęśliwej pary. Pracują na Uniwersytecie Warszawskim, są dobrze sytuowani, spełnieni zawodowo (José, tuż przed czterdziestką, już z tytułem profesora; 34-letni Jakub jest doktorem), akceptowani przez rodziny i otoczenie w pracy, choć nie bez wyjątków. Mają wspólne ubezpieczenie w prywatnej firmie, chodzą, trzymając się za ręce, po centrach handlowych. Oczywiście słyszą wyzwiska, ale Warszawa jest względnie tolerancyjna.
– Wierzę w edukacyjną moc prawa – mówi Jakub. – To ono powinno inicjować zmiany. Pełni funkcję normalizacyjną. Wskazuje, że geje to nic złego, to nie są zboczeńcy. Pełni też funkcję symboliczną, bo formalnie rozpoznaje grupę obywateli dotychczas pod wieloma względami wykluczoną.
José dodaje: – Odrzucenie homoseksualizmu bardzo często płynie ze wstydu. Przerażenie mojej matki wynikało z tego, że musiała się konfrontować z otoczeniem, że sąsiadki pytały, co ze mną nie tak, że ludzie ze mnie żartowali. Jeśli pojawia się ustawa, która mówi, że pedały to normalni ludzie, to moi rodzice też zaczynają się zastanawiać, czy to rzeczywiście jest takie straszne. Znika wstyd.
Przeciwnicy ustawy powtarzają argument, że nie jest ona konieczna, bo wystarczy możliwość zawierania umów cywilnych. Nie jest to prawdą – możliwości wspólnego opodatkowania, odmowy składania zeznań czy dostępu do świadczeń socjalnych nie załatwi wizyta u notariusza, może je zagwarantować tylko państwo. Inni proponują korektę istniejących ustaw, ale to z kolei nie rozwiąże problemów w sferze symbolicznej i edukacyjnej, o której wspominają Jakub i José.
A to jest bardzo ważne – podkreśla Adam Bodnar. – Osoby homoseksualne powinny mieć poczucie, że są akceptowane przez państwo, że państwo mocą aktu urzędowego je rozpoznaje.
Przemysław Szczepłocki, prawnik ze stowarzyszenia Lambda Warszawa, nazywa to „elementem godnościowym”. – Taka ustawa sprawiłaby, że nie musiałbym ciągle udowadniać, iż nie jestem wielbłądem.
W obronie tradycji
Oprócz argumentu, że w polskim prawie dyskryminacji osób homoseksualnych nie ma – czemu przeczą sprawy Piotra Kozaka, Grzegorza C. i im podobne, a także liczne analizy niezależnych prawników (choćby z helsińskiej fundacji) – przeciwnicy ustawy często twierdzą, że związki osób tej samej płci są „zagrożeniem dla tradycyjnego modelu rodziny”. Według Adama Bodnara to nietrafiony argument: – Jeśli nie ma racjonalnych przesłanek, trzeba grać na emocjach.
– Jak ja z moim chłopakiem zagrażamy małżeństwu mojej siostry? – pyta Tomasz Szypuła z grupy inicjatywnej.
A Grzegorz C. z Chorzowa żartuje: – Jeśli tradycyjny model to Rodzina Radia Maryja, to ja mu rzeczywiście zagrażam.
Sandra Rutkiewicz, 33-letnia psycholożka i działaczka społeczna z Krakowa, od czterech lat w związku z o sześć lat młodszą Katarzyną, chciałaby wiedzieć, co kryje się pod hasłem „tradycyjny model rodziny”. – Bo wielu z tych, którzy chcą go bronić, na pewno w takim nie żyło. Niektórzy politycy wspominają przecież, że wychowywała ich tylko linia mleczna. Analitycznie podchodząc do sprawy: podświadomie zagrożony czuje się ten, kto sam jest niepewny swojej roli i nisko ocenia swoje wartości.
José Luis Alonso zgadza się, że chodzi przede wszystkim o strach: – Jako obserwator z zewnątrz dostrzegam, że Polacy boją się utraty narodowej tożsamości, tego, kim są.
Jakub Urbanik wyjaśnia, kim jesteśmy: – Tym wyjątkowym w Europie narodem, ostoją katolicyzmu, bojownikami o wolność. To nas jakoś definiuje, daje nam siłę. Stereotyp geja nie pasuje do stereotypu Polaka broniącego ojczyzny. Lalusie w szpilkach nie pójdą przecież na barykady.
I dodaje, że przełamywanie homofobii utrudnia prozaiczny fakt, że większość Polaków nigdy nie poznała homoseksualisty (albo im się wydaje, że nie poznała). – Nie mają poczucia niesprawiedliwości, bo ten temat w ogóle ich nie dotyka. Racjonalne argumenty zaczynają działać, dopiero jak w twojej własnej rodzinie pojawia się gej i musisz jakoś z tym się zmierzyć – tłumaczy Jakub.
Na razie na racjonalne argumenty Polacy są odporni. W społeczeństwie pokutuje stereotyp, że gej to pedofil, choć badania statystyczne dowodzą, że 90 procent przypadków pedofilii dotyczy heteroseksualnych mężczyzn. Popularne jest przekonanie, że homoseksualizm jest dewiacją, choć już dawno za taką nie uważają go ani psycholodzy, ani lekarze, a Światowa Organizacja Zdrowia wykreśliła go z listy chorób w 1990 roku. Tymczasem badania CBOS pokazują, że 92 procent Polaków uważa homoseksualizm za nienormalny, 31 procent twierdzi, że nie należy go tolerować, a aż jedna trzecia respondentów odmawia gejom i lesbijkom prawa do uprawiania seksu.
Fobia w białych rękawiczkach
Za społecznym uprzedzeniem – zamiast próbować z nim walczyć – skrywa się polski rząd, który nie jest skory do podjęcia dialogu ze środowiskiem osób homoseksualnych. Elżbieta Radziszewska, pełnomocnik rządu do spraw równego traktowania, swoje stanowisko wobec ustawy o związkach partnerskich wyjaśniła między innymi w wywiadzie dla Radia RMF FM 21 listopada 2009 roku, kiedy stwierdziła, że „nie może być tak, że mówimy (...) o tolerancji dla rzeczy nieakceptowalnych społecznie”.
Tomasz Szypuła podejrzewa, że większość polskich gejów głosuje na Platformę Obywatelską. Tak jak Piotr Kozak, który powiedział mi, że „na mniejsze partie się boi, bo one nie powstrzymają PiS”. Za swoje głosy geje i lesbijki od rządu Donalda Tuska dostają co najwyżej milczenie. PO uprawia taktykę nietykania tematów kontrowersyjnych.
– Chodzi o to, żeby nie tworzyć zbyt łatwych pól walki – mówi Adam Bodnar. – Geje, in vitro, parytety, edukacja seksualna – wszystkie te kwestie powodujące napięcia ideologiczne są spychane w niebyt.
O związkach partnerskich mimo wielokrotnych próśb i wymiany SMS-ów (jeszcze przed smoleńską katastrofą) nie chciały z nami porozmawiać osoby uchodzące w PO za względnie przyjazne środowisku gejowskiemu – Joanna Mucha („Proszę spróbować ze Sławkiem Nowakiem”), Sławomir Nowak (jego asystent obiecał nam rozmowę z posłem, po czym przestał odbierać telefony) i Janusz Palikot (osobiście obiecał i osobiście nie odbiera). Na telefony i SMS-y w tej sprawie nie reagował też rzecznik klubu PO Andrzej Halicki. W końcu udało nam się porozmawiać z Małgorzatą Kidawą-Błońską. Pani poseł nie potrafiła odpowiedzieć na pytanie, dlaczego PO nie zareagowała na list grupy inicjatywnej zapraszający do dyskusji o ustawie o związkach partnerskich. Przyznała, że w partii nie ma żadnej debaty na temat praw gejów, ale „na pewno się wkrótce rozpocznie, pośpiech nie jest dobrym doradcą”. Do tego czasu w kwestii ustawy PO nie będzie miała stanowiska. Kidawa-Błońska mówi, że prywatnie jest za ustawą i nie widzi w związkach jednopłciowych „zagrożenia dla tradycyjnego modelu rodziny”, lecz zaznacza, że w partii są grupy o różnych poglądach. Pytana o to, dlaczego premier pozostaje głuchy na krytykę pod adresem Elżbiety Radziszewskiej, której postawę środowisko gejowskie nazywa „homofobią w białych rękawiczkach”, nasza rozmówczyni odpowiada: – Pani minister wykonuje dużo niewidocznej pracy w bardzo wielu obszarach.
Piotr Kozak, który wygrał z Polską w Strasburgu, marzy, żeby premier się otworzył: – Ja go w ogóle w tej sprawie nie rozumiem. Polityka nie powinna dzielić ludzi na lepszych i gorszych.
Grzegorz C., który walczył z chorzowskim MOPS, chciałby zapytać premiera: – Ciekawi mnie, czy byłoby mu miło, gdyby musiał utrzymywać swego wroga? Bo rządzona przez niego Polska stawia się w roli wroga gejów. Do płacenia podatków nadają się jak wszyscy, ale dać im takie same prawa jak reszcie obywateli – nie ma mowy.
A Tomasz Szypuła z grupy inicjatywnej przewiduje, że w obecnym Sejmie szanse na przejście ustawy są bliskie zera.
Dzień jak co dzień geja
Piotr Kozak czeka na emeryturę. – Brat ma pensjonat w górach. W Dunajcu są pstrągi, lipienie, łososie nawet. Łódkę ma, pomogę mu to prowadzić. I tyle. Normalnie, wie pan. Brat mnie akceptuje, siostra i szwagier też się pogodzili.
Do wymarzonej emerytury większość dni upłynie Piotrowi Kozakowi mniej więcej tak: pobudka za piętnaście piąta, śniadanie, potem kawa, papierosek. W pracy osiem godzin „na nożu”. Przed świętami godzinę dłużej. Kilka ton mięsa dziennie obrobi. Po pracy obiadek. „Pyszne sosy robię i smakosz ryb jestem”. Sąsiadka do niego wpadnie, „trochę go pobajeruje”, głównie o wnuczce. Kawkę wypiją, zapalą. Wieczorem telewizja – jak mecz, to może i jakiś kumpel wpadnie. W dzień wolny Piotr do Międzyzdrojów podjedzie, na morze sobie popatrzy. Albo do Morynia na architekturę. Przed snem nieraz porozmawia z Bogiem.
– Jak mam ochotę z nim pogadać, to sobie z nim gadam. Bez kościoła.
– O czym?
– Pytam go, czy znajdzie dla mnie miejsce. Czy jak już tutaj będzie mój koniec, to mnie weźmie tam, do siebie.
Przekrój -Maciej Jarkowiec
Psycholożka? SKojarzenie z psycho loszką czyli małą lochą. Kurde no Pani Psycholog. Lożka - dobre sobie...
OdpowiedzUsuń