piątek, 2 stycznia 2009

homoseksualizm+=heteroseksualizm=?


Mimo narastającej fali coming outów, także na szczytach elit, nadal znaczny odsetek (jeśli nie większość) naszej gejowskiej rodzinki „udaje hetero" - czy to ukrywając swoją orientację w życiu codziennym, czy to chcąc dodać sobie męskości, na którą jakoby heterycy mają monopol. Faktem jest, że pewna część „środowiska", szczególnie skórzacy, doprowadza swój wygląd i sposób bycia do hipermęskości. Okazuje się, że owa hypermasculinity, w wydaniu gejowskim zwana homomasculinity, to zjawisko od dawna badane naukowo
Podstawową pracą na temat gejowskiego hipermaskulinizmu i bazą tego artykułu jest „A Very Straight Gay" Connella (1992). Termin homomasculinity został ukuty w 1977 przez redaktora naczelnego magazynu „Drummer" Jacka Fritschera na określenie tej części środowiska gejowskiego, która preferuje męski styl bycia i dystansuje się od światka drag queens i „przegiętych ciot". Często był używany w kręgach skórzanych w San Francisco. Taki „męski" gej, wyglądający jak „zwykły facet", bywa w slangu amerykańskim nazywany „Everyday Joe" (codziennym, czyli zwyczajnym, jak powiedzieliby Polacy, „Kowalskim") i jest dokładnym przeciwieństwem „gwiazdy", czyli zniewieściałej cioty.
Strona http://www.straightacting.com/phpbb/ to strona, jak głosi nagłówek, „dla gejów lubiących sport". Nic tak jak czynne uprawianie sportu nie zdejmuje z geja odium „ciotostwa", choćby tylko domniemanego. Jest tam dział z profilami i ogłoszeniami męskich gejów preferujących męskich gejów. Strona walczy ze stereotypem geja jako istoty zniewieściałej.
Badacze zjawiska (Levine, 1998) są zgodni, że męskość gejowska wzoruje się na męskości robotnika, pracownika fizycznego, przedstawiciela proletariatu - na estetyce klasy pracującej. Odnajdujemy tu gejowskie marzenia o seksie z budowlańcem lub o wizycie hydraulika. W warunkach amerykańskich innym tradycyjnym wzorcem męskości był kowboj. Dziś to właśnie geje najczęściej noszą stroje militarne lub robocze, elementy innych mundurów, dużo metalu, zarost na twarzy i inne wizualne oznaki męskości. Ta maskulinizacja jest nieraz tak ekstremalna, że u przeciwników tego zjawiska zyskała sobie miano „machofaszyzmu" (White, 1994).
Gej przybierający image heteryka jest w kulturze Białych nazywany „obsesją modela Abercrombie", a Afroamerykanie nazywają takich gejów homothugs. Biali geje mają pierdolca na punkcie heteryków, afroamerykańscy - „są" nimi. Stąd fascynacja białych gejów Murzynami. Biały gej podświadomie zakłada, że Murzyn jest z definicji hetero i tylko czasem robi wyjątek pieprząc się z facetem, a raczej pieprząc faceta, bo tu dochodzi jeszcze mit wielkich murzyńskich penisów i odruchowa pewność, że koleś z wielkim MUSI być aktywny.
W dobie komputerów hipermęscy geje nazywani bywają „emulatorami heteroseksualizmu", tzn. że w systemie swojego gejowskiego komputera zasadniczego budują wirtualny komputer hetero. I w zależności od sytuacji tylko przełączają tożsamości.
Gejowska NADMĘskość (czasem rzeczywiście nadęta) jest wdzięcznym tematem sztuk plastycznych, by wspomnieć najsłynniejszego grafika-homomaskulinistę Toma of Finland czy amerykańskiego fotografa Jacka Fritschera, którego prace znajdują się w stałej ekspozycji najszacowniejszego na świecie muzeum fotografii - Maison Européenne de la Photographie w Paryżu.
SAG = DL = MSM
Zachowywanie się „jak heteryk" - straight acting (SAG - straight-acting gay - to gej zachowujący się „po męsku") - przez niektórych gejów jest uważane za obraźliwe w stosunku do niesilących się na taki image. Jest też uznawane za postawę pełną fałszu, choć wiadomo, że większość gejów nie zachowuje się „jak gej". Geje mający silną świadomość środowiskową zwalczają postawę straight acting jako „nieczystą", zaśmiecającą środowisko i szkodzącą masom gejów, którzy nie mają ambicji upodabniania się do heteryków, a wręcz przeciwnie, chcą posiadać swój własny, oryginalny image, nie chcą się zadłużać w niczym u heteryków - panów tej planety.
Sprawą zajął się nawet znany gejowski pisarz Christopher Rice, syn pisarki Anne Rice (tej od „Kronik wampirzych"), w artykule „The myth of »straight-acting«" („The Advocate", 10.10.2006), gdzie wykpiwa propagowanie stylu SAG przez boysbandową gwiazdkę Lance'a Bassa, przy okazji coming outu tegoż. Bo doprawdy trudno się nie uśmiać, gdy Bass, któremu znacznie bliżej do drag queen niż do karka w dresie, przekonuje, że on oraz inne SAG-owce lubią oglądać mecze piłki nożnej i pić piwo. Nawet jeśli ich to śmiertelnie nudzi?
Rice stawia bardzo odkrywczą hipotezę: ci wszyscy tzw. SAG to raczej poszukiwacze SAB (straight-acting boyfriend) - heteropodobnego partnera do związku. Taki partner - ironizuje pisarz - to dla SAG-a, niestety, tylko jeszcze jeden gadżet podnoszący męskość wizerunku - jak spodnie moro, łysy łeb, bejsbolówka albo tatuaż. I jeszcze jeden parawan mający go osłonić przed homofobią.
Po wielu bezskutecznych próbach zostania SAG-iem Rice postanowił poumawiać się z takimi na randki. I nigdy od nikogo nie doświadczył takiej homofobii, pogardy, nienawiści, jak właśnie od tych braci-gejów strojących się w piórka hetero. Przypuszcza, że przenosili na niego nienawiść do samych siebie za to, że byli tacy beznadziejni w łóżku. I przestrzega przed definiowaniem swojej orientacji poprzez wyliczanie, kim się NIE JEST, oraz przed dobieraniem sobie kumpli w zależności od tego, czy piją piwo, czy szampana.
Zresztą: co to znaczy zachowywać się „jak heteryk"? Czy istnieje jakiś jeden ściśle określony sposób, w jaki heterycy się zachowują? Heterykiem można być na miliony sposobów. I na miliony sposobów można być gejem. Jednak w polskich warunkach granie heteryka - do chodzenia z dziewczyną, małżeństwa i rodzicielstwa włącznie - bierze się z pewnością nie z nienawiści do przegiętych ciot w sukienkach, ale ze strachu przed ujawnieniem swojej orientacji. A to, przyznajmy, mało chlubna motywacja i nie ma tu czego podziwiać. Należy raczej tym facetom współczuć, że nie mają odwagi być sobą. To takim facetom przegięte bohaterki „Priscilli królowej pustyni" przy użyciu pięści wyjaśniały, kto tak naprawdę jest mężczyzną.
SAG/SAB w praktyce często przybiera postać DL/MSM. Down Low (DL) to slangowe określenie, używane od lat 90. i początkowo przez Afroamerykanów, w odniesieniu do facetów potajemnie mających seks z facetami, podczas gdy oficjalnie pozostają w związkach z kobietami. Często nie uważają się oni za gejów ani biseksów bądź nie zdają sobie sprawy, że nimi są. Uważają się za heteryków, za „normalnych" facetów, a swoje potajemne męsko-męskie praktyki zaliczają do drobnych życiowych przyjemności, „zakazanych" w stopniu nie większym niż zażywanie nielegalnych narkotyków. Uleganie popędowi homoseksualnemu tłumaczą sobie zamiłowaniem do ryzyka, jakie podobno cechuje większość facetów. Termin Down Low tworzy różnego rodzaju wyrażenia obiegowe, np. to be on the down low/on the low low - wyskoczyć sobie po cichu na chłopów; to downlow (to be downlowing) - walić się pokątnie z facetami.
MSM (Men who have Sex with Men) to w zasadzie to samo co DL: mężczyźni mający seks z mężczyznami. Niekoniecznie muszą być gejami, a nawet biseksualistami. Ten termin powstał w USA na początku lat 80. na określenie jednej z grup ryzyka zachorowalności na AIDS i jest używany także we współczesnej polskiej literaturze seksuologicznej, por. „Raport z badania w grupie mężczyzn mających seks z mężczyznami" Izdebskiego-Sztabińskiego z 2005 roku. Istnienie tej - najszerszej - kategorii mężczyzn uzasadnia zadawanie na gejowskich czatach pytania: „Czy jesteś gejem?" Nie powinno nas ono dziwić, bo nasz rozmówca może nie mieć orientacji homoseksualnej, ale może uprawiać incydentalny seks z mężczyznami, a najłatwiej mu znaleźć partnera na czacie dla gejów.
O facetach z syndromem DL/MSM zaczęło być głośno w Ameryce stosunkowo niedawno, bo w roku 2000, po serii artykułów w takich poczytnych gazetach, jak „Los Angeles Times" i „The New York Times". Punktem wyjścia tych publikacji było dociekanie, jakim cudem fala zakażeń HIV dosięgła heteroseksualnych Afroamerykanek. Okazało się, że zarażane są przez mężów potajemnie pieprzących się z facetami. Autor jednego z artykułów („On the Down Low") był nawet gościem słynnego talk show Oprah Winfrey, gdzie opowiedział o swoim własnym życiu „na dołku". Działacze frontu anty-HIV, jak np. Mark Cichocki (http://aids.about.com/), są zgodni, że najbardziej odpowiedzialni za szerzenie wirusa są obecnie właśnie mężczyźni z grupy DL/MSM, a nie „klasyczni" geje.
Wprawdzie zjawisko to zostało dostrzeżone i opisane najpierw na przykładzie populacji Afroamerykanów, jednak nie jest ono problemem tylko tej grupy, występuje we wszystkich krajach świata, szczególnie tam, gdzie homoseksualizm jest społecznie potępiany i gdzie mężczyźni mają silną motywację, by ukrywać swoje nieoficjalne homoseksualne życie. Jednak w USA AIDS i inne groźne choroby kojarzy się ze stereotypowo „brudnymi" i „biednymi" (często faktycznie biednymi) „czarnuchami"; im też stereotyp przypisuje skłonność do rozpusty i dewiacji.
Śledząc ogrom materiału internetowego na ten temat należy sądzić, że problem heteryków „na dołku" - na seksualnym męsko-męskim gigancie - urósł do niebywałych rozmiarów. Powstają, jak to w Ameryce, grupy wsparcia dla żon, których mężowie „chadzają na chłopów". Rzecz idzie już ponoć w miliony przypadków. To tylko potwierdza starą prawdę wyrażoną przez Freuda i Kinseya: nie ma stuprocentowo czystych heteroseksualistów, w każdym facecie drzemie gejowska struna, którą najniespodziewaniej może poruszyć nieprzewidywalny splot okoliczności. My, „geje jako tacy", myślący i żyjący po gejowsku, jesteśmy dzisiaj tacy, jakimi oni, dzisiejsi narzeczeni, mężowie i ojcowie, z wielkim prawdopodobieństwem staną się w przyszłości.
MSM-owcy traktują seks z facetami jako czysty seks właśnie, rozrywkę czy konieczność popędową, ale do tego tylko ograniczają swój udział w homoseksualizmie. Nie dorabiają do tego żadnej ideologii i nigdy nie powiedzieliby o sobie, że są gejami, nie interesują ich organizacje gejowskie, parady, konferencje, sztuka gejowska i walka o równouprawnienie, a gejowskie lokale - tylko o tyle, o ile można tam poznać faceta na seks. Patrząc po postawach polskich gejów należałoby uznać, że przytłaczająca większość z nich to nie geje - z całym kulturowym zapleczem tej nazwy - ale MSM-owcy, których interesuje tylko seks, i to taki, o którym najlepiej, aby nikt nie wiedział (DL). Oto i wyjaśnienie fenomenu anemicznej sceny gejowskiej w Polsce.
MSM-owców jest znacznie więcej niż facetów, którzy świadomie określają siebie jako geje bądź biseksualiści. Inaczej mówiąc, my, geje i bi, jesteśmy tylko podzbiorami wielkiego zbioru facetów uprawiających seks z facetami. Poza nami są bowiem jeszcze ci, u których czyny nie prowadzą do samookreślenia. Paradoksalnie, pytani o orientację, stwierdzają, że są „normalni", czyli domyślnie hetero, choć niejeden z nich latami nie zbliżał się do kobiety. Hipokryzja czy zwykła niewiedza?
W badaniu przeprowadzonym w 2003 przez nowojorski departament zdrowia wykazano, że w grupie 4 tys. ankietowanych mężczyzn było znacznie więcej MSM-owców zaprzeczających jakoby byli gejami niż tych określających siebie jako geje. Równolegle agencja Reutera relacjonowała badanie dowodzące, że średnio 10 procent facetów deklarujących orientację heteroseksualną miewa w ciągu roku do kilku kontaktów homoseksualnych i żadnego heteroseksualnego! Jedyna stwierdzona różnica między nimi a deklaratywnymi gejami i biseksami sprowadza się do tego, że mają mniej partnerów od tych ostatnich.
MSM-owcy odrzucający etykietkę geja lub biseksa robią to głównie dlatego, że nie są to orientacje powszechnie akceptowane, a przyznawanie się do nich może przysporzyć kłopotów w życiu rodzinnym, towarzyskim i zawodowym. Wielu z nich nie chce być kojarzonych ze stereotypowym gejowskim stylem życia: z obsesją na punkcie mody, wielopartnerstwem, ekstremalnym imprezowaniem, braniem narkotyków itd. „Heteroseksualizm" ma w ich mniemaniu oznaczać pewną „porządność" i zwyczajność trybu życia. Często do odcięcia się od gejostwa wystarcza im nieznajdowanie w sobie oznak zniewieściałości, którą - także stereotypowo - przypisują gejom.
Nieraz wyznacznikiem bywa emocjonalna strona kontaktów. Nie uważają się za gejów ci, którzy emocjonalnie angażują się tylko w związki z kobietami, natomiast z mężczyznami uprawiają czysty, chłodny seks bez żadnych uczuć.
g0y ≠ gAy
Dla jeszcze innych „gejem" jest facet bierny w analu - skoro oni są tylko czynni bądź nie uprawiają analu w ogóle, to nie są gejami! Ten pogląd jest szczególnie rozpowszechniony w krajach Trzeciego Świata, na co wpływ ma prastara patriarchalna kultura tych społeczeństw. Właśnie dlatego aby zrozumieć to niewytłumaczalne z pozoru zjawisko, jakim jest faktyczny gej uparcie uważający się za hetero, należy na nie spojrzeć z niegejowskiej i niezachodniej perspektywy kulturowej.
Ci żonkosie, którzy potajemnie urywają się z małżeńskiej smyczy w objęcia innych facetów, nie chcą dopuścić do świadomości, że w ten sposób stają się bądź pokazują, że są - pedałami. Za wszelką cenę szukają jakiejś cechy, która by w tym co robią różniła ich od klasycznych pedałów. I najczęściej dochodzą do wniosku, że tym, co czyni pedała pedałem, jest poddawanie się penetracji analnej. W grupie DL/MSM znajdziemy więc bardzo wielu tzw. g0y'ów, których od gAy'ów różni brak tej środkowej literki A - symbolu analu, w jej miejscu jest cyfra zero. Są oni wielkimi przeciwnikami ładowania w dupę, a już zwłaszcza dawania tejże, bowiem uważają, że stosunek analny jest poniżający dla partnera pasywnego i go „skobieca", a więc odbiera mu męskość, czyli cechę, dla której przecież został wybrany na partnera seksualnego. W zamian proponują tylko wzajemne, równoprawne pieszczoty twarzą w twarz, szczególnie ocieractwo (frottage).
g0y to także wygodna etykietka dla facetów dopiero poszukujących swojej tożsamości seksualnej (curious - ciekawych): na początek coś „przyzwoitego", niebrudnego, a potem zobaczymy. Istnieją strony internetowe przeciwników analu (np. http://www.g0ys.org/), na których analiści są wyzywani od obrzydliwych świń tarzających się w ekskrementach. Wynika to z ogólnoludzkiego podejścia do odbytu - tego odcinka ciała, który jest „fe" (słyszą to już lubiące bawić się własnymi odchodami niemowlęta). A jeśli coś jest „fe", to najczęściej jest też „be".
g0y'e lubią pokpiwać z uproszczonego podziału świata u analistów: na A i P. Co według g0ya znaczy „aktywny"? To ktoś, kto poświęca co najmniej 30-60 minut dziennie na ćwiczenia fizyczne - czytamy na powyższej stronie. W swoich dezyderatach bardzo podkreślają emocjonalny wymiar więzi męsko-męskich, niesprowadzanie wszystkiego - jak podobno czynią to gAy'e - do wsadzenia kutasa w tyłek i wytrysku. Rozwodzą się o romantycznej przyjaźni, uściskach, pocałunkach, pieszczotach, wzajemnej pomocy i wsparciu. Zachęcają do dbania o zdrowie, o urodę, przestrzegają przed alkoholem i narkotykami, które rujnują zagubioną i pożałowania godną społeczność gAy'owską, pełną dziwacznych, zniewieściałych i pokręconych psychicznie kreatur - a wszystko przez dawanie dupy. Niewinni kaznodzieje. (Wkrótce na portalu osobny artykuł na temat gejów-antyanalistów).
Statystyki rzeczywiście zdają się przeczyć domniemaniu, że kobiety, szczególnie czarne heteroseksualistki, łapią AIDS od downlowujących MSM-ów. W 2003 w całych Stanach zarejestrowano ok. 7 tys. czarnoskórych nosicielek HIV, ale tylko 118 z nich (1,6%) przyznało, że źródłem zakażenia był partner „biseksualny". Inne zaraziły się innymi drogami lub nie miały świadomości biseksualizmu swoich partnerów.
Wszystkie te racjonalizacje bycia „hetero" mimo pieprzenia się z facetami zaobserwowano przede wszystkim u przedstawicieli mniejszości rasowych i etnicznych (jakby należąc już do jednej mniejszości bronili się przed trafieniem do dodatkowej), u imigrantów oraz u słabo wykształconych. To dokładnie ta sama grupa, która najniechętniej używa prezerwatyw, ale, uwaga, tylko w kontaktach męsko-męskich, „bo przecież facet nie zajdzie w ciążę" - brak tu świadomości, że kondom chroni także przed chorobami przenoszonymi drogą płciową. MSM-owcy „nie-geje" są utrapieniem wydziałów zdrowia i organizacji walczących z HIV/AIDS, bowiem jako „nie-geje" uważają się za naturalnie zabezpieczonych przed wirusem.
Między MSM-owcami uważającymi się za hetero a zdeklarowanymi gejami - pogodzonymi ze sobą, dumnymi ze swojej orientacji i realizującymi się w niej także poza seksem - dochodzi często do konfliktów i ostrej wymiany zdań, np. na forach internetowych. Pseudoheterycy zarzucają gejom zniewieściałość i rozpustę, geje pseudoheterykom tchórzostwo, obłudę i głupotę. Spór ten nie ma sensu, bo żadna ze stron nie przekona drugiej do swoich racji. Najlepiej podsumować za internautą Michaelem M., że homoseksualistą się jest z niezawinionej konieczności, a gejem się jest z wyboru. Ostatecznie od każdego konkretnego człowieka zależy, czy zaakceptuje swój homoseksualizm, czy nie.
napisał: Sławek Lachtera/softpress

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz