środa, 3 października 2012

Słowo Boże na dziś, "Jezus kocha gejów Homofobia zabija"

Gdy Jezus z uczniami szedł drogą, ktoś powiedział do Niego: «Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz». Jezus mu odpowiedział: «Lisy mają nory i ptaki powietrzne gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć». Do innego rzekł: «Pójdź za Mną». Ten zaś odpowiedział: «Panie, pozwól mi najpierw pójść i pogrzebać mojego ojca». Odparł mu: «Zostaw umarłym grzebanie ich umarłych, a ty idź i głoś królestwo Boże». Jeszcze inny rzekł: «Panie, chcę pójść za Tobą, ale pozwól mi najpierw pożegnać się z moimi w domu». Jezus mu odpowiedział: «Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego».
Łk 9, 57-62

matthewshepard.pl:

Jezus kocha gejów

"Tak nieludzko został oszpecony Jego wygląd i postać Jego była niepodobna do ludzi" (Izajasz 52,14). Przypadkowy rowerzysta, który 07.10.1998 roku jechał drogą przez Sherman Hills w stanie Wyoming, myślał w pierwszej chwili że mija stracha na wróble - a naprawdę był to Matthew Shepard, wciąż przywiązany do płotu w miejscu gdzie kilkanaście godzin wcześniej, nasyciwszy się jego cierpieniem zostawili go oprawcy. Jego twarz była cała pokryta krwią, oprócz miejsc gdzie krew spłukały jego własne łzy.

Jezus przyszedł na świat by głosić dobrą nowinę miłości. Nigdy nie nawoływał do przemocy, do narzucania siłą swoich przekonań. A przecież mógł zaprowadzić własny porządek - uwielbiały go tłumy, wręcz przed nimi uciekał, gdy po rozmnożeniu chleba chcieli go obwołać królem. (Ewangelia Jana 6, 15). Nienawiść ludzka sprawiła, że zamęczono go na krzyżu, tak że "nie przypominał człowieka". Dwa tysiące lat później w kulturze, w której liczni duchowni i świeccy wolą Jezusa uzasadniają swą niechęć do odmienności ("Bóg nienawidzi pedałów"), dwaj młodzi ludzie porywają niewinnego, nie znanego im człowieka i pastwią się nad nim tak, że umiera od zadanych mu ran.

Tylko dlatego, że jest to ktoś, kto gdy kocha, to kocha drugiego chłopca.

Nie potrafię zrozumieć takiej agresji, takiej nienawiści. Potrzeby zadawania cierpienia, niszczenia ciała nie potrafię zrozumieć.

W Biblii jest mnóstwo "boskich nakazów", o których współcześni interpretatorzy mówią, że miały znaczenie historyczne, odzwierciedlały ówczesną obyczajowość itd. Od nakazu składania ofiar z tłuszczu zwierząt, obmywania się po miesiączce czy stosunku wodą zmieszaną z popiołem z czerwonej krowy, niejedzenia zwierząt uduszonych czy należących do określonych gatunków. Nawet słowa Pawła z Tarsu, że kobiety mają w kościele mieć przykrytą głowę i nie wolno im przemawiać, komentuje się, że nakaz ten "winien być interpretowany w duchu ówczesnej epoki" (przypis do Biblii Tysiąclecia, List do Koryntian 14,34-35). W tym samym tekście Paweł stwierdza że miłość między mężczyznami to obraza boska ( Kor 6, 9). Dlaczego katolicy i część protestantów nadal powołują się na te słowa, lekceważąc pozostałe? Jakżeż to głęboko ludzkie: swoim własnym fobiom i fikcjom dopisać boską legitymizację. I już wtedy możemy zabijać i torturować tych, którzy kochają nie tak, jak my uważamy za jedynie słuszne. Przecież sam Bóg nam sprzyja.

A przecież chrześcijanie twierdzą, że Bóg jest dobrym ojcem. "Miłujesz bowiem wszystkie stworzenia, niczym się nie brzydzisz, co uczyniłeś, bo gdybyś miał coś w nienawiści, nie byłbyś tego uczynił" (Księga Mądrości 11, 24). Jeśli Bóg istnieje, i rzeczywiście jest Miłością, to kocha tych, którzy kochają zgodnie z tym, jak zostali stworzeni. Tymczasem Kościół Katolicki twierdzi (Katechizm, punkt 2359), że ludzie homoseksualni mają obowiązek "żyć w czystości", czyli w celibacie. Jeśli rzeczywiście Bóg tego wymaga, jeśli jest sadystą, który stwarza gejów tylko po to by całe życie cierpieli w samotności, nie realizując się w miłości - to ja przez takiego Boga nie chcę być zbawiona.

Jeśli pastor Phelps ma rację i Matthew jest w piekle, to ja wolę iść do piekła i być tam razem z nim, niż do nieba by spędzić całą wieczność z bogiem Phelpsa.

Homofobia zabija

Jeśli ktoś twierdzi, że jest niewinny, bo "tylko nienawidzi, ale nie zabija", myli się. To te małe fale nienawiści wytwarzają określoną atmosferę wobec homoseksualny osób i gdzieniegdzie zbierają się w burze, w których tracą życie konkretni ludzie. Nie tylko przez zabójstwa, ale i z własnej ręki, nie mogąc wytrzymać klimatu jaki powstaje wokół nich w rodzinie i społeczeństwie. Jeden z ludzi mi najbliższych próbował z tego powodu odejść. Dlatego każda indywidualna homofobia tak mnie boli. Bo każdy, kto nienawidzi, jest tych śmierci w małym, ale realnym stopniu współwinny.

Solidarność z katem

Przeraża mnie siła psychologicznego mechanizmu, który powoduje że ludzie słysząc o krzywdzie i zbrodni próbują na siłę znaleźć w ofierze winę czy współodpowiedzialność, albo chociaż coś ohydnego. Skrzywdzonego człowieka starają się uczynić w swych oczach mniej ludzkim.

Może przez to, że postawa, która była przyczyną zbrodni, nie jest im obca. Różnią się od mordercy czy krzywdziciela tylko ilościowo, ale nie jakościowo. Skoro nie mierzi ich przemoc seksualna, to wymyślą że zgwałcona kobieta "sama tego chciała", "musiała go sprowokować". Skoro są darwinistami ekonomicznymi (jak ja) to agresja wobec bezdomnych ich mniej wzrusza niż agresja bezdomnych wobec pracujących. Skoro są homofobami, to znajdą usprawiedliwienie dla morderców gejów. Współ-odczuwamy tylko z podobnymi sobie; cierpienie "ruskich", "kałmuków", czarnoskórych czy Azjatów, przedstawicieli innych klas społecznych, religii czy mniejszości zawsze ma mniejszą siłę emocjonalną...

Wyczytałam na jednym polskim blogu taką bzdurę: rzekomo wielu chłopców spotyka się z molestowaniem seksualnym w dzieciństwie, co powoduje że żyją z ukrytą wściekłością do mężczyzn i dlatego ich atakują gdy dorosną. I już mamy "świetną" konstrukcję: geje są sami sobie winni, że są bici i zabijani (kilkanaście - kilkadziesiąt ofiar śmiertelnych rocznie w samych Stanach; autor powyższych uzasadnień nie sprawdził, czy ci konkretni ludzie kogokolwiek w życiu skrzywdzili). Mamy usprawiedliwienie dla siebie i nam podobnych, jesteśmy niewinni; oni, ci odmieńcy, są winni. Jeśli nie znajdziemy potwora w skrzywdzonym, będziemy zmuszeni zobaczyć go w sobie, stanąć twarzą twarz z faktem, że nasza postawa prowadzi do czynów tak nieludzkich.

Mieszkaniec Laramie - współtwórca społeczności lokalnej, narodu, cywilizacji która wskazuje jako cel odmiennych, mówi: "Myślę, że to była trochę ich wina i trochę jego wina. No tak powiedzmy fifty-fifty".

Homofobia to choroba która bywa śmiertelna. Niestety umierają nie ci którzy są chorzy, ale ci którzy się z chorymi zetkną.

Ile bólu zniesiesz, by stać się takim jak inni?

Myślałam, że w kwestii głupoty i okrucieństwa ludzie nie są w stanie już mnie zaskoczyć, ale się myliłam.

- Czas rozpocząć leczenie. Twoją kurację.
- Jeśli nie będziesz współpracował, Matthew, nie będziemy mogli ci pomóc. A my wszyscy chcemy ci pomóc.
W sali terapeutycznej są tylko krzesła, tablica i kilka plakatów: "Akceptacja to pierwszy krok do prawdziwej skruchy"; "Po grzechu przychodzi wstyd, a po wstydzie zbawienie".
- Więc pytam cię jeszcze raz, Matthew - mówi Meikler. - Czym w tobie gardzi Bóg? Czego w tobie nienawidzi?
- Nie wiem. Nie wiem, dlaczego tutaj jestem.
- Myślę, że wiesz. Przeczytałem twoje akta. Znam twoje sekrety. Musimy to usłyszeć od ciebie. Musisz uświadomić sobie własny stan albo...
- Albo co? - pyta Matthew, wstając. - Bo co?

- Nie chcesz być wyleczony, Matthew?
Słyszy dźwięk rozrywanej taśmy, czuje elektrody na skroniach.
Meikler wzdycha, a sanitariusz siłą otwiera usta Matthew, wciska kawałek drewienka między zęby. Podtacza do krzesła mały wózek z zestawem TV-DVD, włącza film z wijącymi się ciałami, kiepską muzyką i jękami. Matthew zaciska powieki. To chore, grzeszne. To nie on.

- Terapia awersyjna - mówi Meikler. - Kiedyś byłem taki jak ty, wiesz. Wielu z nas. Wszystkie te nieczyste myśli. Teraz już nie. Rozumiesz? Kiedy cię wyleczymy, będziesz dumny, robiąc dla innych to, co my dla ciebie zrobiliśmy. Otwórz oczy i patrz w ekran, Matthew.
Matthew skomli błagalnie przez knebel, a potem krzyczy, gdy prąd poraża go bólem. Jego ciało napina się, wygina, drży. Mija chwila, zanim docierają do niego słowa wypowiadane cicho do ucha.
-Spróbujemy jeszcze raz, dobrze? Otwórz oczy i patrz w ekran.
Potem znowu przychodzi ból.
To fragment wspominanego już w tym miejscu opowiadania "Ucieczka z Piekła" (autor: Hal Duncan). Rzecz się dzieje w piekle, a "terapeuci" to demony, którzy byli wcześniej ludźmi, ale poddali się i przeszli na stronę Systemu. Czytam sobie i myślę, że to fiction, i to raczej nie science. Parę tygodni później, czytam jak pastor Mel White opisuje swoje

niekończące się wysiłki by zostać heteroseksualnym. Nawet poszedłem do przyjaciela psychologa i poprosiłem by leczyć mnie szokiem elektrycznym. Sam będąc ewangelikiem, mój przyjaciel ostrzegł mnie że może być nierozsądnym podjąć kurację przez szok elektryczny. "Nie uważam, żeby homoseksualizm był słuszny - wyjaśnił - ale także nie uważam że powinieneś leczyć się szokiem elektrycznym". Kiedy nalegałem, powiedział że sam sobie będę musiał aplikować wstrząsy. Zgodziłem się.
Polecił mi przynieść zdjęcia mężczyzn których uważałem za przystojnych, oraz fotografie pięknych kobiet. I oddał mi przełączniki. Jeden po drugim oglądałem zdjęcia. Przy każdym przystojnym mężczyźnie raziłem się prądem. Patrząc na piękne kobiety wyłączałem prąd. To nie działało. Właściwie, w tej samej chwili gdy zadawałem sobie szoki elektryczne, czułem że podoba mi się student asystujący przy terapii.
(w xiążce: "Crisis. 40 stories revealing the personal, social and religious pain and trauma of growing up gay in America", przekład mój)

Wiedziałam że są tacy "terapeuci", motywowani religijnie, którzy oferują "terapię reparatywną", ale nie przyszło mi do głowy że może się to odbywać takimi metodami. Czyż to dziwne, że ludzie decydują się, także dobrowolnie, przyjąć na siebie takie cierpienie? A może szok elektryczny boli mniej niż bycie odrzuconym i nienawidzonym przez rodzinę, społeczeństwo, wspólnotę wyznaniową i - według tego co mówią duchowni - przez samego Boga. Czy potrafimy sobie wyobrazić wieloletni horror zmagania się z własną tożsamością, strachu, ciągłego ukrywania prawdy o sobie zwłaszcza przed najbliższymi, udawanie kogoś innego niż się jest - co prowadzi do najstraszliwszej samotności? Czy zatem jest dziwne że ludzie wolą poddać się torturom, by przełamać tę samotność? By uniknąć wiecznego potępienia?

To całe cierpienie jest niepotrzebne. Wystarczyłoby, żeby "normalni" przestali pogardzać i nienawidzić "odmieńców". Wchrzaniać się ludziom w ich życie. Głosić, że jest tylko jedna opcja która jest słuszna. Twierdzić, że każdy powinien się przykroić do szablonu, niezależnie od tego jak będzie bolało. "Normalni" siedzą sobie wygodnie w kościelnych ławkach, pełni pychy i samozadowolenia, obojętni na ogrom cierpienia, które przynosi innym ich postawa.

"Poznacie ich po owocach".

Piekło to nie miejsce, ale stan (religijnej?) świadomości

...misterne gotyckie litery na żelaznej bramie. Przez moment był pewny że motto brzmi Arbeit Machts Frei. Ale teraz Matthew już wie, że litery układają się w przekaz tak samo mrożący krew w żyłach.
..."Porzućcie nadzieję..."
Hal Duncan, "Ucieczka z piekła", Fantastyka Wydanie Specjalne 4/2009

Za bramą na sortowni segreguje się ludzi według grzechu, za który tu trafili. Cudzołożnice, samobójcy, mordercy. "Znak ich grzechu" mają wyrysowany na ramieniu. Bohater opowiadania ma tam dwa kółka ze strzałkami w górę i w prawo. Zupełnie jak w Auschwitz, tam też wysyłano "takich". Musieli nosić różowe trójkąty.

Dopiero tam zamienia się ludzi w demonów, to znaczy: przeciąga się ich na stronę systemu. Mogą zostać jego funkcjonariuszami, znęcać się nad innymi, łamać ich, wierząc że w ten sposób im "pomagają". Taki właśnie "terapeuta" pyta Matthew, choć doskonale zna jego "akta": "Musimy usłyszeć to od ciebie. Czym w tobie gardzi Bóg? Czego w tobie nienawidzi?"

W zobrazowanym w tekście piekle ludziom nie zdarza się nic, czego nie doświadczyli lub nie mogliby doświadczyć na ziemi. Przemoc, okrucieństwo, gwałt, niesprawiedliwość, manipulacja. Różnica polega tylko na tym, że tak ma być całą wieczność, że nie skończy się nigdy, że nie ma ucieczki. Nie ma nadziei. "Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie". I "ludzie ludziom zgotowali ten los". Upadły anioł jest bowiem tylko jeden, reszta diabłów to zniszczeni ludzie.

Dla człowieka, który wierzy że Bóg jest dobry, taka wizja stanowi wyzwanie dla siły jego wiary. Czy rzeczywiście jest tak? Czy do piekła trafia się na zasadzie urzędowo-buchalteryjnej, według spisu zakazanych czynów, za niezawinioną tożsamość, bez brania pod uwagę jakim się było człowiekiem, czy skrzywdziło się kogokolwiek, jakie były intencje, stan świadomości? Czy za zasadami nie stoją wartości, czy Bóg powymyślał nakazy i zakazy według swego widzimisię, wyłącznie po to by stanowiły narzędzie jego władzy, by nadzorować i karać? To wynika ze słów demona, że przecież nienawiść Boga - do cudzołożnic, samobójców, gejów - jest powodem, dla którego trafili do tego piekła. Nie fakt że kogoś skrzywdzili, nie że byli źli.

Myślę, że jeśli ktoś uwierzy, że Bóg osądza w ten sposób - wtedy dopiero, nieświadomie, staje się satanistą. Bo to jest logika zła. Że można potępić kogoś, kto był tylko ofiarą, jak uwięziona i bita prostytutka. Kogoś kto nie skrzywdził w życiu nikogo, jak Matthew Shepard. To on jest bohaterem tego opowiadania, nazwisko nie jest wymienione, ale opisane okoliczności śmierci nie pozwalają mieć wątpliwości.

Czy Bóg może być zasadą działania szatana? Czy szatan może być wykonawcą woli Boga, exekutorem jego nienawiści? Czy Bóg, jeśli jest najeternalniejszą miłością, w ogóle może nienawidzić?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz