Newsweek: Czym jest dziś polskość? Co to znaczy być Polakiem? Jak definiować nasz interes narodowy w Europie, która waha się między federacją a rozpadem? Kto – Sikorski czy Kaczyński – reprezentuje polską rację stanu?
Panie Wołodyjowski, larum grają, a pan na koń nie siadasz, za szablę nie chwytasz? Niejeden ma dziś ochotę powtórzyć Sienkiewiczowskie wezwanie. Ojczyzna znów w potrzebie. Nadchodzi czas, by sprawdzić, kto jest prawdziwym Polakiem. Godziną próby jest marsz niepodległości z Jarosławem Kaczyńskim na czele, zorganizowany 13 grudnia, w 30. rocznicę wprowadzenia stanu wojennego. Hasło jest dobrze znane od lat: „Precz ze zdradzieckim rządem Tuska!”.
W tym roku pojawił się jednak nowy akcent: „Precz z Unią Europejską!”. Jarosław Kaczyński już przed kilkoma tygodniami podczas debaty sejmowej po exposé premiera Donalda Tuska mówił o niemożliwej do zaakceptowania hegemonii Niemiec i Francji. Już wtedy przestrzegał przed likwidacją polskiej suwerenności i utratą przez Polaków „w niemałej mierze” praw obywatelskich. Berlińskie przemówienie Radosława Sikorskiego sprzed dwóch tygodni, w którym minister polskiego rządu wezwał Niemcy do przyjęcia odpowiedzialności za losy Europy i opowiedział się za utworzeniem federacji europejskiej, uwiarygodniło taki scenariusz w oczach zwolenników Prawa i Sprawiedliwości oraz narodowej prawicy.
Mamy więc gotowy podział na prawdziwych patriotów i sprzedajnych zaprzańców. Kryterium rozstrzygającym o tym, kto jest dziś prawdziwym Polakiem, ma być nasz stosunek do perspektywy niemiecko-francuskiej hegemonii w Europie. Na pierwszy rzut oka to typowa awantura polityczna, jakich w naszym życiu publicznym wiele. W istocie jednak jest to spór o polską tożsamość narodową i jej spoiwo – co właściwie sprawia, że jesteśmy Polakami? Kultura narodowa, oparta na języku ojczystym,
tradycji i krwi, czy też prawa i obowiązki obywatelskie?
Nie jest to wyłącznie polski dylemat. Ten spór toczy się w większości państw europejskich. To nie przypadek, że skrajnie nacjonalistyczne partie, hołdujące XIX-wiecznym mitom wspólnoty etnicznej, w której tożsamość narodową jakoby dziedziczy się z dziada pradziada, zasiadają w parlamentach większości europejskich państw: na Węgrzech, w Danii, we Francji, w Niemczech, Wielkiej Brytanii, Finlandii, Belgii, Holandii, Austrii, na Litwie, w Serbii... Łatwiej byłoby wymienić kraje, w których ich nie ma.
Partie te łączy niechęć do UE i tych, których definiują jako obcych: imigrantów, muzułmanów, Arabów czy Cyganów, (homoseksualizm). PiS niebezpiecznie balansuje na cienkiej linie, oddzielającej je od tych ugrupowań. Z każdym kolejnym antyeuropejskim wystąpieniem swego lidera, z każdą kolejną manifestacją w obronie rzekomo zagrożonej niepodległości zbliża się do pozycji zajmowanych przez węgierski Jobbik czy francuski Front Narodowy.
Polacy, mający bogatsze i starsze niż wiele narodów zachodnioeuropejskich tradycje wielokulturowości, jeszcze z czasów I Rzeczypospolitej, nie powinni zamykać się przed innymi, przed Europą i światem. Niestety, nacjonalistyczny przekaz Kaczyńskiego spotyka się z dużym odzewem. Pada bowiem na podatny grunt ksenofobicznych przesądów. Możesz mieć polski dowód, a nawet urodzić się w Polsce, jeśli jednak jedno z twoich rodziców jest innego koloru skóry niż biały, to niemal co czwarty Polak (23 proc. badanych w sondażu przeprowadzonym na zlecenie Hoop Polska) nie uzna cię za rodaka. To oznacza, że co czwarty Polak uważa Krystiana Legierskiego czy Omenę Mensaah za... No właśnie, za kogo?
Polak musi mówić po polsku – uważa
72 proc. badanych. A co z rodakami ze Wschodu, nazywanymi u nas ruskimi? (Co ciekawe, tak samo w latach 90. nazywano w Niemczech miliony przesiedleńców z byłego ZSRR). Czy oni, często nieznający dobrze języka przodków, nie są Polakami? W opinii większości rodaków są, co najlepiej dowodzi, że współcześni Polacy to wspólnota języka, kultury i tradycji zmodyfikowanej zgodnie z realiami społecznymi.
Jeszcze niespełna 200 lat temu zaledwie jeden na 10 mieszkańców Królestwa Polskiego (którego koronowanym władcą był car Aleksander I) uważał się za Polaka i był za Polaka uważany. Trzeba było dwóch przegranych powstań i zniesienia pańszczyzny przez cara Aleksandra II, żeby Polacy przestali traktować chłopa jak chama, bydlę niewiele lepsze od świni czy krowy, i dostrzegli w nim człowieka, a w końcu rodaka. W dużym skrócie dlatego jest nas teraz 38 milionów.
Dziś znów musimy zadać sobie pytanie: co to znaczy być Polakiem? Moim zdaniem to znaczy: być obywatelem niemal 40-milionowego narodu, 6. największego kraju Europy, państwa członkowskiego UE, które od 1989 roku w szybkim tempie nadrabia wieloletnie zaniedbania cywilizacyjne i obecnie ma wszelkie widoki na to, by stać się państwem rozwiniętym, a może nawet regionalnym liderem. Pod warunkiem że znajdzie się w centrum decyzyjnym Unii, a nie na jej obrzeżach; że zamiast kontestować procesy integracyjne, weźmie w nich aktywny udział. Minister Sikorski powiedział w Berlinie, że bardziej niż niemieckiej hegemonii obawia się niemieckiej bezczynności. To samo mówi dziś wielu Czechów czy Ukraińców: nie obawiamy się polskiej hegemonii w regionie, tylko polskiego braku zainteresowania wschodnimi i południowymi sąsiadami.
Być dziś Polakiem to znaczy należeć do narodu, którego przedstawiciele są dosłownie wszędzie, na całym świecie, i stanowią jedną z największych diaspor w skali globu. Już dwa miliony obywateli polskich przebywa na stałe za granicą, a kilkanaście milionów osób polskiego pochodzenia mieszka w obu Amerykach, dawnym ZSRR i krajach Europy Zachodniej. Jednocześnie każdego roku Polska przyjmuje tysiące legalnych i nielegalnych przybyszów. Dokładnej liczby nikt nie zna, wystarczy jednak przejść się po ulicach miast, by pojąć, że oficjalna liczba kilkudziesięciu tysięcy cudzoziemców przebywających na stałe w Polsce jest co najmniej 10-krotnie zaniżona. W mojej okolicy nie ma szkoły podstawowej, do której nie uczęszczałyby dzieci imigrantów – a mieszkam w małym mieście pod Warszawą.
Być dziś Polakiem to znaczy należeć do narodu, którego przedstawiciele są dosłownie wszędzie, na całym świecie, i stanowią jedną z największych diaspor w skali globu. Już dwa miliony obywateli polskich przebywa na stałe za granicą, a kilkanaście milionów osób polskiego pochodzenia mieszka w obu Amerykach, dawnym ZSRR i krajach Europy Zachodniej. Jednocześnie każdego roku Polska przyjmuje tysiące legalnych i nielegalnych przybyszów. Dokładnej liczby nikt nie zna, wystarczy jednak przejść się po ulicach miast, by pojąć, że oficjalna liczba kilkudziesięciu tysięcy cudzoziemców przebywających na stałe w Polsce jest co najmniej 10-krotnie zaniżona. W mojej okolicy nie ma szkoły podstawowej, do której nie uczęszczałyby dzieci imigrantów – a mieszkam w małym mieście pod Warszawą.
Polska przypomina dziś gigantyczny kalejdoskop: jest kolorowa, dynamiczna, zaskakująca. Takie też musi być nasze o niej i o sobie samych myślenie – nie wolno nam zasklepiać się w ksenofobicznym grajdołku, bo przegramy historyczną szansę stania się, za życia naszych dzieci, jednym z wiodących narodów nowej Europy. Musimy raz jeszcze sięgnąć do naszej tradycji wielokulturowości, otwartości i gościnności (skądinąd uznanej za naszą najważniejszą cechę narodową przez aż 87 proc. badanych!). Gdyby przed nieco ponad stu laty polska szlachta, będąca wówczas depozytariuszem i jedynym posiadaczem polskości, strzegła jej zawistnie przed obcymi: chamami, Niemcami czy Żydami, to żadnej Polski by dziś nie było, a większość z nas mówiłaby w językach zaborców i była Niemcami lub Rosjanami. Z drugiej strony, wystarczy uświadomić sobie, jak wielu wybitnych Polaków było z pochodzenia np. Niemcami: Joachim Lelewel, Samuel Linde, Karol Estreicher, Oskar Kolberg czy współcześnie Jarosław Marek Rymkiewicz, by wyzbyć się nieuzasadnionych kompleksów.
O tym, że jesteśmy narodem zakompleksionym, jest przekonanych aż 68 proc. badanych. I chyba rzeczywiście tak jest, skoro statystyczny Polak, wyłaniający się z omawianego sondażu, to pijak, zawistny malkontent i ksenofob, który nie chciałby mieć za sąsiada Cygana, nie wydałby córki za Araba i nie zaakceptowałby homoseksualisty jako nauczyciela swoich dzieci. Jednocześnie tylko 1 proc. badanych sądzi, że naszą cechą główną jest brak tolerancji. Za swoje największe zalety (po gościnności) uważamy natomiast poszanowanie tradycji (82 proc.) i waleczność (76 proc.).
Trudno o lepszy dowód, że charakter narodowy istnieje i że choć większość z nas jest potomkami chłopów, to przejęliśmy szlachecki etos, utożsamiliśmy się z nim. Kilkadziesiąt lat temu wybitny historyk Karol Górski wyznaczył najważniejsze cechy mentalności sarmackiej. Oto one: przywiązanie do życia na wsi, wyraźna antypatia do wszystkiego, co obce, powierzchowna religijność (o której już Zygmunt Krasiński pisał: „Że wojen religijnych u nas nie było, to dowód, że nikt w nic nie wierzył mocno”), nietolerancja wobec innowierców, niechęć do nauk ścisłych, hołdowanie ideałom szlacheckiej wolności oraz prawu oporu wobec „tyranii” władz, niewybredny, rubaszny humor, fantazja rycerska, gościnność, ograniczenie roli kobiet do wychowania dzieci i zarządzania domem, zorientalizowana moda, przejawiająca się np. w podgalaniu głów. Toż to wypisz, wymaluj, współczesny Polak!
Z kolei wybitny psychiatra Antoni Kępiński za najbardziej reprezentatywny dla Polaka uznawał szlachecki typ osobowości „histerycznej” (kłamliwej, wrzaskliwej, obłudnej, leniwej, „teatralnej”, infantylnej, egocentrycznej). I przeciwstawiał mu, jak pisze prof. Andrzej Wierzbicki w książce „Spory o polską duszę”, chłopski typ osobowości psychastenicznej, który miał stanowić drugą stronę naszej natury: spokojną, obowiązkową, pracowitą, choć zarazem nieśmiałą. Stąd być może wynika cechująca Polaków dwoistość. Uważamy się za naród leni, ale za granicą słyniemy z pracowitości. Jesteśmy ponoć narodem romantycznych straceńców, ale ostatnie nieudane powstanie przeprowadziliśmy ponad 70 lat temu. Niby dumni, ale pokorni, z manierami, a nierzadko chamscy. Polak? Nigdy nie wiadomo, z czym wyskoczy. Ta nieprzewidywalność może być zarówno zaletą, jak i wadą.
Jest przy tym zadziwiające, że prawica narodowa, powołując się na spuściznę Romana Dmowskiego, tak rzadko odnosi się do tego, co było jego głównym celem – czyli rozwoju silnego polskiego mieszczaństwa i burżuazji. Tego chciał Dmowski i właśnie dlatego o wszystkie polskie klęski obwiniał (o czym się dziś zapomina) nie tylko Żydów, lecz także szlachtę. To dlatego Karol Borowiecki, bohater „Ziemi obiecanej” Władysława Reymonta, zwolennika endecji, powiada: „Człowiek dnia dzisiejszego, który nie chce zostać cudzym parobkiem, musi być wolnym od więzów, przeszłości, szlachectwa i tym podobnych przesądów. (...) [To] trupy (...) cały ten balast rupieci, jak tradycja, jest jak cierń w nodze, przeszkadza do szybkiego chodzenia. (...) Archeologia ma swoje miejsce w muzeum, w życiu dzisiejszym nie ma czasu na zajmowanie
się upiorami”.
się upiorami”.
Dziś polska prawica narodowa zajmuje się wyłącznie upiorami. Jej projekt ksenofobicznej, wspartej na krzyżu polskości jest całkowicie anachroniczny i w żadnym stopniu nie przystaje do realiów, w jakich żyjemy. To opium dla ciemnego ludu.
Prawdę mówiąc, wyszłoby nam wszystkim na zdrowie, gdyby Polska choć trochę schłopiała. Gdybyśmy nauczyli się patrzeć na świat zdroworozsądkowo, z umiarem, z szacunkiem dla rzeczywistości. Wystarczy już nam tej pseudopatriotycznej szajby, która kończy się bijatyką z policją. A może dopiero zaczyna?
bardzo ciekawy tekst
OdpowiedzUsuń