Wiara i Tęcza: "Ludzie z kryjówek":
tischner.pl - link do eseju ks Józefa Tischnera
Rozważania uczestników naszej grupy po lekturze powyższego tekstu (będą stopniowo dodawane kolejne):
Moje trzy kryjówki
„Pedał”- tak napisano mi na worku na kapcie, dawno temu, jeszcze w latach głęboko licealnych. Nie wiedziałem kto to zrobił, nie wiedziałem dlaczego, po co… sam nawet nie wiedziałem wtedy, że właśnie tym mitycznym „pedałem” jestem. Ktoś już jednak wiedział. Poczułem się wtedy jakoś źle, jakby ktoś zajrzał wewnątrz mnie i zobaczył tam cos więcej niż ja sam wtedy nawet widziałem. Moje „ja”- uśmiechnięte, niezależne, zdolne, ambitne, popularne, lubiane- zostało prześwietlone. Wtedy pierwszy raz zacząłem zastanawiać się nad sobą, nad światem, nad moim byciem w świecie. Wtedy to moje powierzchowne „ja” było pierwszą kryjówką. To nieprawda, że tylko zamykając się na innych chowasz się w kryjówce. Czasem poprzez swoja otwartość, taką nie tyle radość co nawet wesołkowatość, towarzyskość, wyloozowanie i wychilloutowanie można się głębiej ukryć. Wtedy rozmyślania kim i jakim zostawiłem- na długo, właściwie aż do dziś. Dzisiaj, 10 lat od wydarzenia z workiem na kapcie, ciągle to pamiętam, ciągle mam ten worek i ciągle też mam swoją kryjówkę, tą samą co wtedy- nie myśl za dużo, zostaw to, idź dalej! – tak ciągle myślę.
„Pedał”- tak napisano mi na worku na kapcie, dawno temu, jeszcze w latach głęboko licealnych. Nie wiedziałem kto to zrobił, nie wiedziałem dlaczego, po co… sam nawet nie wiedziałem wtedy, że właśnie tym mitycznym „pedałem” jestem. Ktoś już jednak wiedział. Poczułem się wtedy jakoś źle, jakby ktoś zajrzał wewnątrz mnie i zobaczył tam cos więcej niż ja sam wtedy nawet widziałem. Moje „ja”- uśmiechnięte, niezależne, zdolne, ambitne, popularne, lubiane- zostało prześwietlone. Wtedy pierwszy raz zacząłem zastanawiać się nad sobą, nad światem, nad moim byciem w świecie. Wtedy to moje powierzchowne „ja” było pierwszą kryjówką. To nieprawda, że tylko zamykając się na innych chowasz się w kryjówce. Czasem poprzez swoja otwartość, taką nie tyle radość co nawet wesołkowatość, towarzyskość, wyloozowanie i wychilloutowanie można się głębiej ukryć. Wtedy rozmyślania kim i jakim zostawiłem- na długo, właściwie aż do dziś. Dzisiaj, 10 lat od wydarzenia z workiem na kapcie, ciągle to pamiętam, ciągle mam ten worek i ciągle też mam swoją kryjówkę, tą samą co wtedy- nie myśl za dużo, zostaw to, idź dalej! – tak ciągle myślę.
Kiedy piszę ten tekst jestem w drodze do „domu” na Święta Bożego Narodzenia. Celowo piszę dom w cudzysłowie bo i tam ciągle żyje w kryjówce- zupełnie nie jak w prawdziwym domu. Tam jestem dobry, silny, zaradny, odpowiedzialny- wzór cnót wszelakich. Tam muszę taki być, żeby „zasłużyć na Miłość.” Duży już ze mnie chłopiec, właściwie samodzielny, samowystarczalny, ale jednak ciągle przyjeżdżając do domu mamy zastanawiam się co ona o mnie pomyśli, jak zareaguje, czy będzie wystarczająco zadowolona, czy będzie mogła się pochwalić mną przed sąsiadkami. To moja kryjówka spełniania oczekiwań mamy, bycia oparciem w starości dla niej, życia trochę ciągle dla niej a nie dla siebie. I nie pomaga nic świadomość tego, że sobie szkodzę. Ktoś musi mamie pomóc, ktoś musi się nią zająć. Kto jak nie ja?- tak ciągle myślę.
Wiele mam takich kryjówek, ale one nie są najgorsze. Jest jedna- najgłębsza. To moja kryjówka przed samym sobą. Muszę spełnić swoje własne wymagania, muszę być taki jak sobie sam założyłem, żeby zasłużyć na choćby lubienie siebie samego. Muszę dać radę i zawieść mi nie wolno. A jeśli nie daj Boże się darzy, to już, teraz, natychmiast trzeba się poprawiać. Wobec siebie samego kryję się z potrzebami, wobec innych ze słabościami. Ciągle boje się, że ktoś mnie skrzywdzi, znowu nie zrozumie, źle odczyta intencje. Pewnie to jakoś normalne, że w procesie socjalizacji nie raz i nie dwa spotkała mnie przykrość, ale czy aż taka, żeby zamykać się przed światem? Pewnie nie, a jednak się zamknąłem. Nie mogę przecież obarczać sobą i swoimi problemami innych, nie mogę za bardzo zwracać uwagi innych na moje trudności. A niech sobie myślą, że u mnie jest dobrze, że poukładane, że wszystko na swoim miejscu- tak myślę. To ja powinienem wysłuchiwać ich żalu, pocieszać w kłopotach, dzielić się radą. Nie mogę być za bardzo smutny- nawet jak jestem, nie mogę być za bardzo wesoły- nawet jak jestem. Tyle, że przez to jestem też ciągle sam- nawet przebywając z ludźmi, wśród ludzi. I gdyby to jeszcze dotyczyło całkiem obcych czy dalszych znajomych- to w porządku. Ale to dotyczy ludzi, którzy są mi bliscy, najbliżsi, przed którymi chciałbym się pokazać taki, jestem- czasem bezradny, czasem słaby, czasem głupi. Nie umiem. To moja najgłębsza kryjówka, przed samym sobą. Przecież muszę dać radę, na pewno dam!- i tak znowu ciągle myślę.
Niech ten nieporadny tekst będzie pierwszym krokiem wychodzenia z kryjówki, tej najważniejszej, przed sobą- ciągle boję się, że zawiodę, ciągle nie realizuję potrzeb, ciągle żyję trochę dla innych a nie dla siebie. Uff… ostateczna wersja tekstu została bardzo wygładzona … bardzo.
Kuba
:)
OdpowiedzUsuń