Pamiętacie sprawę pracownika IKEI zwolnionego z pracy po tym, jak zamieścił w wewnętrznej sieci firmy wpis o tym, że osoby homoseksualne należy karać śmiercią? Być może słyszeliście już, że ta historia ma - niezwykle niebezpieczny - dalszy ciąg?
Wczoraj pracowniczce działu kadr - odpowiedzialnej za zwolnienie pracownika - Prokuratura Okręgowa w Warszawie postawiła zarzut "ograniczania praw pracowniczych ze względu na wyznanie".
Dziś w mediach masowo powielany jest nieprawdziwy komunikat Polska Agencja Prasowa, w którym stwierdzono, że pracownika zwolniono za "cytowanie Biblii".
O co w tym wszystkim chodzi? Sprawę rzeczowo objaśnia Anna Błaszczak-Banasiak z Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich:
1. Obowiązek przeciwdziałania dyskryminacji w miejscu pracy nakłada na każdego pracodawcę w Polsce Kodeks Pracy (art. 94 pkt 2b).
2. Niektóre firmy - w tym IKEA - wprowadziły również wewnętrzne regulacje, zabraniające takich praktyk.
3. Rozpoczynając pracę w IKEI pracownik własnoręcznie podpisał dokument o tym, że zapoznał się z wytycznymi, a tym samym zobowiązał się do ich przestrzegania.
4. W firmowym intranecie Pracownik umieścił komentarze o - między innymi - konieczności kamienowania osób homoseksualnych, które były cytatami z Biblii.
5. Reakcją firmy nie było natychmiastowe zwolnienie, lecz próba dogadania się.
6. Pracownika poproszono o usunięcie nienawistnych komentarzy, na co się nie zgodził.
7. Sprawę zbadała Państwowa Inspekcja Pracy i nie dopatrzyła się żadnych błędów w postępowaniu pracodawcy.
Sprawa trafiła do sądu pracy. Wykładnia prawa jest dość jednoznaczna - to pracownik piszący o zabijaniu osób LGBT+ dopuścił się dyskryminacji.
Teraz w sprawę zaangażowała się prokuratura, czyli zainterweniował aparat państwowy, biorąc na celownik nawet nie firmę, tylko konkretną pracowniczkę działu HR. To człowieka piszącego, że osoby LGBT+ trzeba kamienować, łamiącego nie tylko zasady firmy, na które przystał, lecz również przepisy Kodeksu pracy, próbuje przedstawić się jako ofiarę dyskryminacji.
Dlaczego ta sytuacja jest niebezpieczna?
Zakaz dyskryminacji w miejscu pracy jest JEDYNYM przepisem w polskim prawie, w którym explicite wymienia się orientację seksualną jako cechę chronioną. Nasza społeczność nie może liczyć na ochronę ani przed przestępstwami motywowanymi uprzedzeniami, ani przed mową nienawiści. Konsekwencje braku tych przepisów widać w kuriozalnych wyrokach sądów, które uznają np. że utożsamienie homoseksualności z pedofilią nie obraża żadnej konkretnej osoby, a nawoływanie, że powinno się nas wysłać do komory gazowej, jest w porządku, bo przecież nie odnosi się bezpośrednio do nas.
Dzięki ochronie w Kodeksie pracy osoby LGBT+ mogą bronić swoich praw, a pracodawcy nie mogą nikogo dyskryminować ze względu na orientację. Co więcej, obecność przepisu z pewnością ułatwia wprowadzanie w polskich oddziałach międzynarodowych firm wewnętrznych regulacji i inicjatyw wspierających osoby LGBT+. Regulacji i inicjatyw często dawno już wdrożonych w krajach o wyższej kulturze pracy.
Interwencję prokuratury - opartą zresztą na wykręconej argumentacji przypominającej manipulacje telewizji publicznej - odczytujemy jako próbę zamrożenia jedynego przepisu chroniącego naszą społeczność, których uchował się w polskim prawie. Wulgarną demonstrację siły państwa, które może wszystko, bez względu na literę i ducha prawa.
Hubert Sobecki z Miłość Nie Wyklucza.
Polska już tak skręca się w fundamentalizm, że mogą robić co chcą, mają sądy do sobie decydują kto ma wolność, kto nie. Paradoks rząd, ta organizacja, prawica wmawia jest wolność słowa w Polsce można obrażać osób LGBT po wolność, ale tylko kiedy coś im nie pasuje już nakazują milczeć. Iran, Rosja, Arabia Saudyjka, Turcja podobnie jest dyktatura u nas coraz bardziej zamyka się.
Tweet
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz