Mam wrażenie, że dobrze by było uniknąć tym razem czysto politycznego przekrzykiwania się i zastanowić się choćby, jak miałoby wyglądać w przyszłości partnerstwo różnych rodzajów związków, które w Polsce istnieją. Proponuję spojrzenie z jednego punktu widzenia.
Istota sporu sprowadza się właściwie do odpowiedzi na jedno pytanie. Czy stworzenie możliwości zawierania związków partnerskich przyczyni się do wzmocnienia, czy osłabienia polskiej rodziny. Należę do tych, którzy są przekonani, że siła tradycyjnej rodziny jest potrzebna całemu społeczeństwu. Bez stabilnej rodziny państwo nie będzie w stanie się bogacić, a więc realizować także potrzeb singli, gejów i osób żyjących w związkach nieformalnych, nie będzie w stanie zapewnić rozwoju i bezpieczeństwa nikomu z nas.
czytaj dalej
Obserwacja faktów pokazujących, jak rodzina słabnie powinna być impulsem do szukania metod jej wsparcia, a nie rozmywania w całym wachlarzu różnych, konkurencyjnych opcji. Opinie, że żądanie rozszerzenia praw rodziny na inne związki jest dowodem na to, że i osoby które nie chcą lub nie mogą go zawrzeć mają do tej instytucji szacunek, to jakiś ponury żart.
Jeśli chodziłoby o szacunek, to środowiska liberalne dawno odrzuciłyby głosy przemawiające za alternatywnymi małżeństwami, zostawiając pojęcie małżeństwa tym, dla których ma ono znaczenie szczególne.
Małżeństwo nie jest instytucją idealną, ale - podobnie, jak w przypadku demokracji - lepszej świat nie wymyślił. To, że wiele małżeństw się nie udaje, że wiele osób po krótszej lub dłuższej chwili nie ma ochoty już ze sobą żyć, niczego tu nie zmienia. Żyjemy w świecie malejącej odpowiedzialności, przekonanie, że i przy tworzeniu związków powinniśmy sobie życie ułatwić prowadzi na manowce.
Małżeństwo przez swój tradycyjny kształt, liczne zobowiązania i kłopotliwe formalności towarzyszące jego rozwiązaniu daje większą pewność inwestycji, jakie się w nim lokuje. To nie tylko sprawa dzieci, choć ona jest tu najważniejsza, ale także zaprzeczenie pokusie życia 'tu i teraz'.
To właśnie dla rodziny człowiek gotów jest do poświęceń, do odsunięcia kariery na plan dalszy, do większego wysiłku. Wszystko dlatego, że ma wrażenie, że jego wysiłek buduje jakąś większą wartość i jeśli w przyszłości przyjdą trudne chwile to z tej wartości, czy materialnej, czy emocjonalnej, będzie można skorzystać. Po to państwo daje rodzinie szczególne prawa i ulgi podatkowe, łagodzi opłaty spadkowe, by skłaniać ludzi do stabilnych, odpowiedzialnych zachowań. Zachowań, które sprawią, że w przyszłości społeczeństwo będzie bardziej odporne na chwilowe zawirowania, właśnie dzięki sile swych rodzin.
Przekonanie o tym ważnym, stabilizującym znaczeniu małżeństwa nie jest jakimś przesądem. Pokazują to choćby badania naukowe, prowadzone w społeczeństwie, gdzie te więzi zostały już zakłócone. Czerwcowy numer czasopisma 'American Sociological Review' przynosi wyniki badań naukowych, dotyczących zdrowia kobiet samotnie wychowujących w USA dzieci. W latach 60-tych ubiegłego wieku przeciętnie co dziesiąte dziecko rodziło się tam poza małżeństwem. W tej chwili dotyczy to około 40 procent dzieci. Nie pozostaje to bez wpływu na zdrowie ich matek. Okazuje się, że w wieku średnim kobiety te odczuwają znacząco większe problemy zdrowotne, niż matki rodzące dzieci w związkach małżeńskich.
Amerykanie są pragmatyczni i alarmują, że wkraczanie tych kobiet w wiek starszy może doprowadzić do poważnego kryzysu systemu opieki zdrowotnej. Co ciekawe, mniejsze znaczenie dla stanu zdrowia kobiety miało to, czy później wychodziła za mąż, najważniejsze było to, że pierwsze dziecko przychodziło na świat, gdy była sama. Co jeszcze ciekawsze, zjawisko to dostrzeżono zarówno u białych kobiet, jak i Afroamerykanek, w znacznie mniejszym stopniu dotyczyło jednak kobiet latynoskich. Naukowcy oceniają, że to właśnie pozytywny skutek silniejszych w latynoskich społecznościach więzi rodzinnych, które zapewniają młodej, samotnej matce większe wsparcie.
To oczywiście tylko jedne badania, co prawda oparte na bardzo szerokiej próbie i prowadzone przez wiele lat, ale pokazujące tylko jeden aspekt sprawy. Mimo to, uważam, że warto zwrócić na nie uwagę, bo pokazują, że to kobiety powinny być najbardziej zainteresowane rozsądnymi działaniami w tej sprawie. Uważam też, że nowe propozycje wprowadzenia związków partnerskich powinny być oprotestowane głównie przez środowiska feministyczne. Zapewne tak by zresztą było, gdyby tym środowiskom zależało na rzeczywistej obronie praw kobiet a nie tylko na propagowaniu własnej wizji tego, czego kobieta potrzebuje. 'Umasowienie' związków partnerskich przyniesie bowiem szkody przede wszystkim kobietom. To one wkładają w urodzenie i wychowanie dziecka nieporównanie więcej wysiłku.
Przekonanie mężczyzn, że partnerce zamiast małżeństwa można zaproponować towar 'małżeństwopodobny', niby taki sam, ale mniej zobowiązujący i znacznie łatwiejszy do rozwiązania sprawi, że ich i tak już duży 'lęk przed zobowiązaniami' jeszcze wzrośnie. To przepis na ukształtowanie armii 'Piotrusiów Panów'. Stracą kobiety i w sumie stracimy my wszyscy, ponieważ takie przeniesienie akcentów sprawi tylko, że dzieci będzie rodziło się jeszcze mniej.
Dlatego właśnie sądzę, że państwo powinno wspierać przede wszystkim decyzje o zawarciu małżeństwa, umożliwiając równocześnie osobom w związkach nieformalnych korzystanie z istniejących już możliwości prawnych, dotyczących miedzy innymi dziedziczenia, czy wzajemnej opieki.
Tu stawiam kropkę i zapraszam do dyskusji. Za tydzień wrócę do tej sprawy, bo prac naukowych rzucających światło na ten temat nie brakuje.
Grzegorz Jasiński - RMF FM
Oczywiście nikt nie ma złudzeń, że w tej kadencji Sejmu uda się uchwalić Projekt Ustawy przygotowany przez Grupę Inicjatywną ds. Związków Partnerskich, a wsparty przez SLD i Zielonych 2004. Jednak uważam, że potrzebna jest dyskusja na forum parlamentarnym, gdzie obie strony będą mogły się wypowiedzieć na temat argumentów za i przeciw projektowi.
Mamy rok 2011, pierwsze projekty ustawy o związkach partnerskich (jak ten zaproponowany w 2004 roku przez prof. Szyszkowską) pojawiły się już 7 lat temu), Zieloni postulowali odpowiednie regulacje prawne już rok wcześniej na kongresie założycielskim partii. Od tego czasu ani techniczny rząd Marka Belki, ani trzy prawicowe gabinety (Marcinkiewicza, Kaczyńskiego i Tuska) nie kiwnęły palcem, aby pomóc nie tylko parom homoseksualnym, ale wielu ludziom, którzy od lat żyją i mieszkają razem, a w razie choroby jednej z nich nie mogą odwiedzić się w szpitalu.
Czy to się komuś podoba czy nie wiele osób żyje ze swoim partnerem czy partnerką bez zawierania małżeństwa. Wzorowany na francuskim ustawodastwie projekt wychodzi im na przeciw. Nie jest on radykalny, nie godzi w wartości rodzinne. Jest przygotowany tak, aby był do strawienia, również dla tych posłów prawicy, którzy przejawiają choć odrobinę empatii do współobywateli. Dwoje ludzi, którzy traktują się jak rodzina (i de facto nią są) uzyskują podstawowe prawa; do dziedziczenia, do wspólnego opodatkowania, renty rodzinnej, przekazania organów choremu partnerowi. W sumie nic kontrowersyjnego.
Argumenty przeciwko ustawie mają charakter głównie religijny i ideologiczny. A nie taki wymiar ma propozycja nowego prawa. ”Świętość instytucji małżeństwa”, ‘Pierwszy krok do adopcji dzieci”. Często podnosi się również argument, że przywileje majątkowe (dziedziczenie bez podatku) są zarezerwowane dla małżeństw, ze względu na szczególną rolę, jaka jest im przypisana czyli wychowywanie dzieci. Czy przeciwnicy ustawy wiedzą ile w Polsce małżeństw dzieci nie posiada i w ilu konkubinatach partnerzy wspólnie wychowują potomstwo?
„Temat nie jest oswojony. Badania pokazują, że Polacy, którzy mają zwykłe, bezpośrednie doświadczenia są jak najbardziej przekonani do związków partnerskich bo mają je na co dzień blisko, widzą je obok siebie. Natomiast w warstwie światopoglądowej, opowiadania się bezpośrednio za ideami, jeśli zostanie postawione pytanie w sposób który jest nacechowany koniecznością odniesienia się do jakiejś opcji politycznej, katolicyzmu, idei, odpowiedzą, że nie.” – mówiła Joanna Mucha, posłanka PO, na debacie o związkach partnerskich zorganizowanych kilka dni temu w Nowym Wspaniałym Świecie. Dużo w tym prawdy ale czy rolą polityków (szczególnie tych o liberalnym światopoglądzie) nie jest być odważnym, informować i przedstawiać argumenty bez demagogii.
Krystian Legierski, jeden z inicjatorów debaty i radny Warszawy z ramienia Zielonych 2004 uważa, że potrzebujemy debaty parlamentarnej na temat. „Nie w mediach, nie gdzieś przy kawie.” Społeczeństwo będzie miało szansę usłyszeć argumenty. Poziom nieznajomości tematu przez posłów pokazuje cytowana przez Legierskiego postawa wicemarszałka Sejmu z PO: „Mam wrażenie, że większość posłów i posłanek nie rozumie naszych postulatów. Jak rozmawiam z posłem Niesiołowskim to mam wrażenie, że on kompletnie nie rozumie o co w tej ustawie chodzi. On tam mówi, że jej nie czytał, ale jest przeciw i to jest tak a bezsensowna debata.”
Czy Platforma obiecując przegłosowanie ustawy w nowej kadencji parlamentu jest wiarygodna? Można w to wątpić. Wystarczy popatrzeć na wyniki głosowania nad pełnym zakazem aborcji. Dlatego Ci, którzy chcą by Państwo wreszcie zauważyło istnienie konkubinatów, zarówno homo-, jak i heteroseksualnych, powinni rozważyć oddanie głosu, na tych, którzy w głoszeniu swoich poglądów są konsekwentni, a nie tylko puszczają oko do wyborców kilka miesięcy przed głosowaniem.
P.s. Czasie kampanii nie jest dobre uchwalenie trzeba spokój i profesjonalnie napisać ustawę. Przy tej ustawię jest więcej intryg, też nie wiesze u nas na normalną debatę. Część osób którzy nie zgadzają są wyrzucani za margines nie mówi się o nich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz