Poniższy list otwarty stworzony został wspólnie przez Fundacja Trans-Fuzja i Stowarzyszenie Lambda Warszawa. Jest on naszą odpowiedzią na problemy, jakie dostrzegamy w publikacjach „Repliki” i sposobie komunikowania pisma. Jest także adresowany do opiekującej się pismem Fundacji Replika. Zapraszamy Was do zapoznania się i dołączenia swojego podpisu - link do listu na platformie avaaz
TUTAJ.
LIST OTWARTY DO REDAKCJI MAGAZYNU „REPLIKA” I FUNDACJI REPLIKA:
Czytanie staje się zajęciem niebezpiecznym. Zagrażającym nie tylko zdrowiu (zwłaszcza psychicznemu), ale i życiu, narażającym na znane nam aż za dobrze doświadczenia wykluczenia i stresu mniejszościowego ‒ i to także w przypadku pism, których podtytuł („jedyne czasopismo LGBTQIA”) obiecuje co innego. Przekonujemy się o tym na własnej skórze, otwierając kolejne numery czasopisma „Replika”, a w nich teksty, w których pokazywanie różnorodności społeczności LGBTQIAP jest mocno naciągane, osoby transpłciowe w wywiadach dostają te same pytania, co na co dzień, osoby bi nie istnieją, niebinarni i aromantyczni chcą podobno kogoś ukatrupić.
W czasopiśmie dominuje perspektywa cisgejowska, i to jedna konkretna, wielkomiejska, wyoutowana od Odry do Bugu i na tyle zasobna, by móc sobie pozwolić na zakup dóbr i usług reklamowanych w „Replice”. Nawet jeśli pojawiają się artykuły dotyczące innych literek, to jest ich mało i nadal ma się wrażenie, że treści te są skierowane do gejów, jedynie ilustracyjnie pokazując osoby niecisgejowskie w formie ciekawostki (większość wywiadów z tymi osobami prowadzą geje zadając pytania, które interesują gejów, równocześnie są to często pytania, które dla osób należących do innych grup są głęboko nietaktowne i przekraczające granice). Tak samo „listkiem figowym” mającym sugerować różnorodność jest kalendarz, który ma być uzupełnieniem, czy przeciwwagą dla kalendarza z nagimi mężczyznami ‒ to nieudolne uzasadnienie kontynuacji pierwotnego kalendarza, sugerującego erotyczno-gejowski charakter pisma.
Redaktorzy „Repliki” reagują na krytykę tak, jakby posiadanie przywilejów było grzechem śmiertelnym. A prawda jest taka, że (zazwyczaj) nie ma się wpływu na posiadane przywileje ‒ kwestią otwartą pozostaje to, co się z nimi robi. A ze strony „Repliki” widzimy okopywanie się w swoich-nieswoich prawdach ‒ nieswoich, bo czołowi publicyści pisma uznają się za autorytety w kwestii społeczności, do których nie należą.
Konsekwentnie wymazywana jest społeczność bi+. Na kilku przykładach widać, że osobę, której tożsamość pozostawała nieznana lub niedopowiedziana (np. w wywiadzie), przedstawiano jako lesbijkę czy geja. To samo stało się w przypadku omawiania orientacji Freddiego Mercury’ego czy Krzysztofa Kolbergera. A to, co widzimy na łamach „Repliki”, to i tak nie wszystko. Redaktor naczelny reaguje agresywnie na coming out osoby spod parasola bi+, twierdząc, że jest „niepoważna” i że „powinna się zdecydować”, gdy osoba punktuje mu nazwanie jej w poście lesbijką wbrew temu, co sama wie na temat swojej orientacji. Zaś bi-aktywiście, który punktuje Mariuszowi Kurcowi błędy popełniane w audycji „Lepiej późno niż wcale” przy okazji opisywania orientacji bi+ Kurc odpowiada, że „siedzi 16 lat w tym temacie i ten nie będzie mu mówił, jak to powinno być.”
Pomimo licznych tekstów i wywiadów poruszających tematykę transpłciowości i niebinarności, w tej kwestii też nie jest w „Replice” lepiej. Obecność osób transpłciowych ‒ Mai Heban i Antona Ambroziaka ‒ wśród osób współpracujących z „Repliką” doceniamy i odnotowujemy, że wraz z nią do pisma trafia bardziej transinkluzywna perspektywa. Przede wszystkim, jest to perspektywa samych osób transpłciowych. W naszym poczuciu to jednak nie wystarczy. Nie oznacza to bowiem, że cisgejowska redakcyjna większość może już sobie odpuścić edukowanie się w tematyce transpłciowości i niebinarności. Z racji udziału w projekcie takim jak „Replika” powinni to edukowanie się traktować w kategoriach swoich obowiązków zawodowych. Transpłciowość i niebinarność to nie dodatek tematyczny. Osoby trans i enby to nie tylko chodzący grafik wizyt u seksuologów, ale to właśnie tranzycja najbardziej interesuje część prowadzących wywiady. Całe różnorodne historie życiowe, dużo bogatsze niż historie samej tranzycji, są nagminnie do tej kwestii redukowane.
Uwagę na problemy z transinkluzywnością zwracała już wcześniej Fundacja Trans-Fuzja. Zerwanie współpracy z „Repliką” nie wzięło się z jednorazowej wpadki redakcji, polegającej na pominięciu roli Anny Grodzkiej w polskiej historii ruchu na rzecz praw osób LGBTQIAP i zapieraniu się, że nic złego się nie stało, ale było decyzją podjętą pod wpływem całej serii działań i zachowań po stronie redakcji, które ukazywały lekceważące i wykluczające postawy przejawiane przez twórców „Repliki” ‒ co znalazło swój wyraz w ówczesnym oświadczeniu Fundacji Trans-Fuzja.
To, czego w dalszym ciągu brakuje, to równoprawne potraktowanie niebinarności. Od około półtora roku o niebinarności mówi się w Polsce więcej, co, owszem, znalazło swoje odzwierciedlenie w „Replice”, choćby w postaci wywiadu z Margot Szutowicz i towarzyszącymi jej osobami aktywistycznymi. Ale niebinarność to nie atrybut, to nie deklaracja polityczna, tylko duża część polskiej społeczności LGBTQIAP. Niebinarna społeczność w Polsce jest na etapie wywalczania sobie widoczności. Jest w tej społeczności wiele młodych osób, które właśnie dzięki tej wzrastającej widoczności mogą znaleźć dla siebie język mówienia o sobie i dostęp do rozumienia siebie. Są też osoby, które nieraz po latach poszukiwania słów na nazwanie swojego doświadczenia mogą wreszcie zrozumieć siebie, patrząc na swoją tożsamość przez pryzmat niebinarności. Dla całej tej społeczności otwarte mówienie o niebinarności na łamach „Repliki” mogłoby być nieocenionym wsparciem. Zamiast tego, osoby niebinarne dowiadują się z “Repliki”, że chcą ukatrupić osoby cis.
Przy tym wszystkim, o czym piszemy, felieton Bartosza Żurawieckiego to tylko wisienka na torcie. Droga „Repliko” ‒ czepiamy się Was nie ze względu na sam felieton, tylko z racji tego, jak wpisuje się on w linię redakcyjną. Krytyczne reakcje na tekst uruchomiły cały PR-owy aparat pisma, za czym poszło klasyczne non-apology i litania zasług własnych, mających zrównoważyć zwyczajnie szkodliwe oddziaływanie tekstu Bartosza Żurawieckiego. Nie pojawiły się ze strony „Repliki” konkretne propozycje tego, co planują zrobić, aby coś takiego się nie powtórzyło. Do tego w oświadczeniu „Repliki”, jak i w samym felietonie widać brak odpowiedzialności za słowo i świadomości tego, ile słowem można zdziałać ‒ co mogłoby się wydawać zaskakujące u osób, które od lat operują słowem, gdyby nie to, że w przypadku „Repliki” zaskoczenia nie ma. W oświadczeniu znaleźć też możemy typowe dla non-apology przenoszenie odpowiedzialności na osoby, które wypunktowały skandaliczny felieton, zamiast przyznania się przez „Replikę” do błędu ‒ cytując oświadczenie „Repliki”: „w tekście pojawiły się słowa, które zostały odebrane przez wiele Czytelniczek i Czytelników jako umniejszające ich starania o równość i widoczność wszystkich osób LGBTQIA+.” Otóż nie, „Repliko”. W tekście pojawiły się słowa, których znaczenia i ciężaru gatunkowego nie rozumie sam autor, za to są czytelne dla osób i społeczności, w które te słowa uderzają. Dla Żurawieckiego jego własne wykluczające wypowiedzi to niewinne śmieszki-heheszki. Autorowi możemy podsunąć klucz interpretacyjny do jego własnych słów ‒ trywializowanie potrzeb wykluczanych grup i przedstawianie ich jako sprawców niedoli innych grup wykluczanych to dokopywanie tym, którzy i tak mają pod górkę.
Tekst Bartosza Żurawieckiego można odczytać wprost jako atak ‒ osoby o wymienionych tożsamościach i orientacjach mają doprowadzić do zwycięstwa PiS. Zasłanianie się metaforą jest żałosne. Język jest potężnym narzędziem, zwłaszcza w kontekście aktywistycznym, w którym siłą rzeczy jako społeczność LGBTQIAP cały czas się znajdujemy. Zasłanianie się pseudoliberalną retoryką, relatywizmem, mówienie o swobodnych dywagacjach, ironii jako przeciwstawnych wobec choroby dosłowności jest nie tylko nadużyciem, ale daniem sobie przyzwolenia na używanie języka, który dyskryminuje. Bardzo blisko już stąd do prawicowej obsesji na temat „politycznej poprawności”, która rzekomo hamuje wolność słowa. Dowcip przestaje być zabawny, jeśli bawi samego autora, a inne osoby rani. Poczytywanie sobie własnej ignorancji za zaszczyt nie przystoi na łamach „jedynego czasopisma LGBTQIA”. Nie takiej dumy chcemy.
Zastanawia nas również zinternalizowana homofobia przejawiana przez redaktora naczelnego, który nie widzi żadnego problemu w zwrotach typu „biła z niego gejoza” (czemu dziwi się gość wywiadu, zwracając zresztą na to uwagę). Nazywanie niewyoutowanych osób „tchórzami” uważamy za kompletny brak wyczucia i chęci przyjrzenia się sytuacji osób, które nie mają warunków do coming outu. To również przenoszenie odpowiedzialności za wykluczenie na osoby, które tego wykluczenia doświadczają. Zaś posiadanie córki i wchodzenie w relacje inne, niż jednopłciowe, to nie „problem z seksualnością”, jak to sugeruje Bartosz Żurawiecki w rozmowie z Pawłem Ziembą, czyli Siostrą Mary Read z Zakonu Nieustającej Przyjemności (w tej sprawie interweniowała mailowo „Kropka nad Bi”, ale redakcja się nie ustosunkowała). Takich przykładów jest wiele, a ostatnio pojawia się ich coraz więcej ‒ mimo licznych zapewnień, że redakcja chce coś zmienić.
Znajomość tęczowego alfabetu nie jest dana na tacy ‒ ale od „jedynego czasopisma LGBTQIA” oczekujemy chęci i gotowości do opowiadania o różnych literkach ze skrótu LGBTQIAP w sposób uważny, rzetelny, z autentycznym oddaniem głosu osobom i społecznościom, które mają swoje historie do opowiedzenia.
Żadna z „literek” ‒ wbrew temu, co wyznaje wiele osób (zarówno w samej „Replice”, jak i w komentarzach pod postami, gdzie jest to szczególnie widoczne) ‒ nie jest nowością. Takie orientacje romantyczne i seksualne oraz tożsamości płciowe, jak np. niebinarność, aromantyczność czy panseksualność istnieją tak długo, jak homoseksualność, z tą różnicą, że nie były powszechnie rozpoznawane w naszym kręgu kulturowym, i w związku z tym były nienazwane. Jako „jedyne czasopismo LGBTQIA” powinni_nnyście pamiętać, że B, T, Q, I, A to pojęcia parasolowe (a literka A reprezentuje nawet 3 różne orientacje/tożsamości) i warto zatrzymać się przy nich na chwilę dłużej. Najnowszy raport Lambdy Warszawa i Kampanii Przeciw Homofobii pokazuje, że wśród tęczowej społeczności geje stanowią 24% ‒ zatem w czasopiśmie inkluzywnym proporcje umieszczanych artykułów powinny być… odwrotne do tych, które są teraz (dla przykładu: 27% to biseksualne kobiety, a 24% to osoby trans ‒ przy czym w raporcie nie wyróżniano osób niebinarnych, których przynajmniej część zapewne znalazła się wśród tych 24%).
Naszym zdaniem nie ma absolutnie nic zdrożnego w tworzeniu pisma gejowskiego, robionego przez gejów dla gejów. Ważna jest tylko kwestia nazewnictwa ‒ a to, co tworzy „Replika”, z pewnością nie jest „jedynym czasopismem LGBTQIA” w Polsce (pomijając fakt, że istnieje „QueerStoria” wydawana przez archiwum Lambdy Warszawa, „DUMA” wydana przez Paradę Równości i toruńskie „Ne_Ni”). Dla osób spod wszystkich liter ze skrótu LGBTQIAP ważna jest możliwość przeczytania na swój temat treści rzetelnych, inkluzywnych czy mówiąc najprościej ‒ pozytywnych. Bardzo takich przekazów w mediach potrzebujemy. I to my ‒ a wśród nas osoby bi+, niebinarne, aseksualne, aromantyczne ‒ jesteśmy od określania, jaki sposób mówienia o nas jest OK. Jeżeli „Replika” ma być pismem dla całej społeczności, to potrzebuje działań bardziej zdecydowanych niż nieśmiałe kroki w dobrym kierunku. Zachęcamy więc redakcję do przemyślenia tego, jakie pismo chce tworzyć, dla kogo i o kim. W naszym poczuciu zobowiązanie do tego „Replika” sama zawarła w swoim podtytule.
Fundacja Trans-Fuzja,
Stowarzyszenie Lambda Warszawa