sobota, 27 czerwca 2020
Mężolubnicy i samcołożnicy. Co wiemy o homoseksualistach w dawnej Polsce?
Jeszcze do niedawna historycy twierdzili, że w dawnej Polsce praktycznie nie było homoseksualistów. Nowsze badania pokazują, że było inaczej. Żyli w ukryciu, w strachu przed stosem i powszechnym potępieniem.
Obecnie słowo „sodomia” kojarzy się z dawną nazwą homoseksualizmu i jeśli jest używane, to w znaczeniu pejoratywnym. Przeszło ono jednak długą ewolucję od dawnych izraelskich tekstów, gdzie określano za jego pomocą ciężkie grzechy w ogólności. Zetknięcie z kulturą grecką i rzymską silniej związało sodomię z potępianym przez Żydów homoseksualizmem.
Dopiero średniowieczni teologowie, na czele z Tomaszem z Akwinu, utrwalili pojęcie sodomii jako najgorszej odmiany nieczystości (luxuria). Oznaczało ono wszelkie niesłużące prokreacji zachowania seksualne, które generalnie sklasyfikowano jako niezgodne z naturą ze względu na gatunek (współżycie ze zwierzętami), ze względu na płeć (stosunki homoseksualne) oraz ze względu na sposób (stosunki analne, oralne). To spojrzenie przetrwało całe stulecia. W związku z tym sam fakt, że określano kogoś w źródłach sodomitą, nie musi oznaczać, że był homoseksualistą.
W XVI- i XVII-wiecznej Polsce używano określeń takich jak „mężolubnicy”, „mężołożnicy”, „samcołożnicy”, „gamraci nieczyści” i „niewieściuchowie”. Same stosunki męsko-męskie nazywano „paziolubstwem”, „mężczyńska psotą” (psotą zwykle określano masturbację), „mężołożnictwem”, „tureckim niewstydem”, „paskudnym wschodnim narowem” czy wreszcie „mężczyzny z mężczyzną brzydliwym bawieniem się”.
Pod koniec XVIII wieku niemiecki lekarz Jan Józef Kausch z zachwytem pisał, że Rzeczpospolita wolna jest od sodomskiej plagi, której pełno widział na zachodzie. Jego przekonanie o braku homoseksualistów w Polsce brało się z nieobecności tego zjawiska w życiu publicznym i wielu pokoleniom dawnych badaczy dawało złudną pewność „wyższości moralnej” naszego kraju.
Jednak już sama liczba określeń na akty homoseksualne wskazuje na to, że dla sarmatów nie był to obcy temat. Polskie katechizmy zalecały księżom wypytywanie się o „obcowanie z mężczyznami” podczas spowiedzi. Dodając do tego współczesne badania, że niezależnie od norm społecznych zawsze od 2 do 7% populacji to ludzie homoseksualni, trudno pokładać wiarę w słowa Kauscha.
Choć za sodomię groził stos, sądy unikały sądzenia mężolubników – może z powodu większego w Polsce przyzwolenia na akty homoseksualne, a może z niechęci do utraty na raz czterech rąk do pracy… W każdym razie z paragrafu tego skazywano niemal wyłącznie zoofilów.
Z 1608 roku pochodzi szczególna wzmianka o… czarach wywołujących męsko-męskie pożądanie. Niejaka Lenkowa miała trzykrotnie obmyć ziołami młodzieńca, Stanisława Skrzypczaka, co poskutkować miało tym, że jego pan, Mikołaj Turkowiecki, niezwykle go sobie upodobał. Skutkiem ubocznym czarów miało być popsucie się pożycia Turkowieckiego z żoną oraz… jego wstręt do teściowej. Pan zażądał więc cofnięcia czarów, by znów mógł mieszkać bez chłopaka. Dziś wydaje się, że Turkowiecki, odkrywszy w sobie pociąg seksualny, którego nie akceptował, próbował całą winę zwalić na magiczne praktyki. (...)
Związek z homoseksualizmem mogła mieć jeszcze jedna sprawa, która trafiła przed sąd. Niejaki Wojciech z Poznania „nosił się za babę” i uważano go powszechnie za kobietę. Ten – jak dziś byśmy go określili – transwestyta (mógł być też osobą transseksualną) w podkrakowskim Kazimierzu poślubił Sebastiana Słodownika i wyjechał z nim do Poznania, gdzie wspólnie spędzili dwa lata. Obaj utrzymywali też podobno stosunki z kobietami.
Na tym nie koniec. Wojciech powrócił bowiem na Kazimierz, gdzie… popełnił bigamię! Poślubił bowiem Wawrzyńca Włoszka. Postępowanie Wojciecha wyszło na jaw w 1561 roku, a kazimierski sąd za wykroczenia przeciw naturze skazał go na jedyną możliwą karę – stos. (...)
Szlachciców, należących do warstwy uprzywilejowanej, przepisy dotyczące karania sodomii nie obowiązywały. Mogli się oni najwyżej spotkać z potępieniem z ambony. Do dziś zachowały się liczne plotkarskie przekazy opisujące praktyki homoseksualne na dworach możnowładczych, z których – nawet jeśli nie przekazują prawdy – da się wywnioskować stosunek ówczesnych ludzi do „paziolubstwa”.
Walerian Nekanda Trepka w latach 1624–1640 opisał w „Liber generationis plebeanorum” liczne tego typu „występki”. Według niego Jan Rogoziński, burgrabia zamku krakowskiego, miał romans ze szlachcicem Janem Andrekasem, którego uwzględnił też w swoim testamencie.
Znacznie gorzej ułożyły się wg tejże książki losy Mikołaja Sariusza Minińskiego, który „służeł pod Piotrkowem p. Krzysztoporskiemu Piotrowi za chłopca. Obcował z nimi in posticum [od tyłu] po turecku i nabawieł go france”. W 1632 roku poszkodowany zaczął jakoby sądzić się ze spadkobiercami Krzysztoporskiego o odszkodowanie za chorobę, jakiej się w ten sposób nabawił.
Od Jędrzeja Kitowicza dowiadujemy się o seksualnych preferencjach księcia Janusza Aleksandra Sanguszki (1712–1775): „Obmiotem pasji jego był jaki hoży młodzieniec, na którego wysypywał niemal wszystkie skarby swoje: ten władał sercem jego, odzierał księcia z pieniędzy”. Kilku takich chłopców przewinęło się przez dwór księcia i każdy sporo zyskał na tych amorach. Wyjątkiem był Kazimierz Chyliński, którego odesłano w kajdanach do gdańskiego więzienia, gdzie spędził 12 lat.
(źródło tytus.edu.pl)
Tweet
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz