wtorek, 5 maja 2020

Afera outingowa za czy przeciw



W Gazecie Wyborczej znajduje się artykuł, w którym para dziennikarzy dokonuje outingu jednego z wysoko postawionych sędziów, zaangażowanych w demontaż systemu sprawiedliwości w Polsce. Skrupulatnie opisując epizod załamania nerwowego swojego "bohatera", autor i autorka oznajmiają czytelnikom również jego nieheteroseksualność – ich zdaniem tajemnicę poliszynela wśród mocodawców z PiS. Jego orientacja i problemy psychiczne trafiają do jednego worka z etykietą "prywatne ekscesy".

Outing – czyli mówienie o czyjejś orientacji seksualnej lub tożsamości płciowej bez zgody tej osoby – może się podobać. W końcu mowa o człowieku, któremu trudno współczuć i łatwo potępić. Jak dowiadujemy się z tekstu jest mobberem, karierowiczem i hipokrytą. Czynnie działającym na rzecz swoich politycznych zwierzchników koniunkturalistą, który najpierw oświadczył, że Artykuł 18 Konstytucji RP nie zakazuje równości małżeńskiej, a następnie złożył samokrytykę (o czym zresztą pisaliśmy w listopadzie 2018 r.).

Czy w przypadku takiej postaci outing można uznać za zasłużoną karę?
Nie, nie można, bo w outingu nigdy nie chodzi o tego czy innego hipokrytę, tego czy innego funkcjonariusza "dobrej zmiany", a o całą społeczność LGBT+ w Polsce.

Jeśli zgadzamy się na outing, zgadzamy się na to, żeby o osobach LGBT+ pisać w kategoriach sensacji i "ekscesów".
Zgadzamy się na to, że każdy i każda z nas może być szantażowana, a nasza tożsamość może być użyta jako broń przeciw nam samym.
Zgadzamy się na to, żeby nasze życie było instrumentem w walce politycznej, narzędziem łamania kariery i charakteru.
Zgadzamy się wreszcie na to, żeby dziennikarze medium, kreującego się na ostoję najwyższych standardów etycznych obwieszczali, że "iksiński jest gejem i złym człowiekiem", jak gdyby samo bycie złym człowiekiem nie wystarczyło, żeby tekst się klikał.

Tak, informacja o partnerze jest w artykule podana mimochodem. Tak samo, jak przekazanoby informację o partnerce, o żonie. Czy nie o to nam chodzi? O normalizację związków osób tej samej płci? O to, że wszyscy jesteśmy tacy sami? Czy nie mówienie o partnerze, zamiana na „bliską osobę”, to nie jest właśnie potwierdzenie, że bycie niehetero jest złe i nie powinno się o tym mówić?
Znowu – nie. Nie w Polsce, nie w 2020 roku, nie kiedy na całym świecie popełniane są przestępstwa motywowane uprzedzeniami, nienawiścią. „Terapie”, gwałty, morderstwa, pobicia, samobójstwa. Prawo do opowiedzenia swojej historii powinno być naszym podstawowym prawem. Wszystkie inne nam się „nie należą”. Państwo nas nie chroni, nie wspiera, a często wręcz obraża i odrzuca. Nie zgadzamy się na odebranie nam jedynej rzeczy, nad którą w kontekście naszej orientacji i tożsamości mamy kontrolę.

Zanim ucieszymy się, że przenikliwi dziennikarze utarli nosa temu, czy innemu hipokrycie, pomyślmy o nastolatkach LGBT+ i ich strachu przed tym, że "ktoś się dowie". Strachu, który nagłówki o "ekscesach" tylko podsycają. Każdy sensacyjny tekst, każda powtarzana z wypiekami ploteczka, każdy nienawistny komentarz pod takim artykułem, to kolejna żyletka, kolejny sznur.

Zgoda na outing to zgoda na przemoc, a przemocy nam już w Polsce naprawdę wystarczy.

Nie jesteśmy w Miłości w tej sprawie jednomyślne i jednomyślni, dlatego nie podpisujemy się pod tym postem wspólnie. Zdajemy sobie sprawę, że ta debata nadal się toczy – nie tylko w Polsce, ale na całym świecie - Miłość Nie Wyklucza.


Radek Oliwia z Queer.pl: Ja chciałem się skoncentrować na wątku samego outingu. Wiem, że wiele osób, w tym działaczy i działaczek jest oburzonych “outingiem”, którego dopuściła się “Wyborcza”. Ja też starałem się oburzyć, bo co do zasady zgadzam się z tym, że nasza prywatność jest jednak wartością, którą warto chronić. Czasem zastanawiam się jednak, że ta ochrona powinna być bezwzględna i bezdyskusyjna.

Po pierwsze nie zawsze podoba mi się słowo “outing”. Kojarzy mi się z czasami, gdy para mężczyzn czy kobiet była tak egzotycznym tworem, że był to absolutny temat tabu. Dziś tak nie jest. Nie dziwi nas określenie “Elton John i jego mąż”, “żona Martiny Navratilovej”, “małżonek premiera Luksemburga”. Od momentu pierwszych masowych outingów lat 70-tych w sferze obyczajowej mamy za sobą prawdziwą rewolucję. Dziwnym trafem mówienie o parze tej samej płci nadal jest czymś potencjalnie negatywnym i jeśli dobrze rozumiem przeciwników outowania, za każdym razem, gdy mówimy o czyimś związku, należałoby się dowiedzieć, czy osoby w nim pozostające życzą sobie bycia opisywanymi jako para. Oczywiście tylko jeśli są tej samej płci, bo w przypadku par hetero nikt by nie wpadł na ten pomysł. Zastanawianie się, czy para mężczyzn czy kobiet pozostających w stałym związku, żyje w ukryciu czy nie wydaje mi się trochę obsesyjne.

Jest też druga rzecz, która utrudnia mi trochę to oburzanie się. Im jestem starszy, tym częściej mam wrażenie, że wiele instytucji państwowych oraz kościelnych trzymana jest w rękach nieujawnionych homoseksualistów, mających haki na innych homoseksualistów. To sytuacja, w której wszyscy mają się na muszce, więc nikt nie odważy się skrytykować przeciwnika, bo ten mógłby “sypnąć”. Nie dzielę się z państwem swoją szczegółową wiedzą w tej materii, bo nie potrafiłbym zagwarantować wiarygodności każdej z tych historii. Ich mnogość tworzy jednak właśnie taki obraz, który przedstawiłem. W środowiskach dziennikarskich orientacja seksualna znanych polityków czy hierarchów kościelnych nie jest tajemnicą, ale “o tym się nie mówi”. Przywykliśmy do tego, że mówienie o homoseksualności to wstyd. Słuchanie o homoseksualności to wstyd. Dzięki temu wstydowi władza oparta na kłamstwie i na hipokryzji ma się nadal świetnie.

Oczywiście rozumiem, że outowanie może być tragiczne w skutkach. Nie mam żadnych wątpliwości co do tego, że co do zasady powinniśmy mieć prawo dojrzeć do tej decyzji i przeżyć ten wyzwalający moment tak jak chcemy. Równocześnie widzę sporą różnicę między nastolatkiem, który odkrywa swoją seksualność, zbiera doświadczenia i przygotowuje się do tego wielkiego kroku a dorosłym mężczyzną, który żyje ze swoim partnerem, jest świetnie wykształcony i niezależny finansowo.

Mówiąc o bezwzględnym prawie do prywatności w tej kwestii konserwujemy piekiełko, które zafundowali nam biali, homoseksualni, nieujawnieni mężczyźni w średnim lub wyższym wieku.


Za kilka dni mają odbyć się nie-wybory, o których wciąż nie wiemy czy się odbędą, ludzie szturmują dziś markety, o kryzysie i wsparciu dla ludzi cisza, jak i o suszy, bo majówkowo trochę popadało. I wtedy pojawia się tekst w Gazeta Wyborcza o p.o. prezesa SN, Kamilu Zaradkiewiczu, który wywołał ponownie dyskusję: outować, czy nie outować?

Żeby było jasne, chociaż zawsze to powtarzam: prawa człowieka to nie temat zastępczy, a w kontekście praw LGBT także i epidemia pokazała, jak ważny i jak wiele niesprawiedliwości z powodu braku równych praw nas dotyka. Ale w tekście Wojciecha Czuchnowskiego i Justyny Dobrosz-Oracz jest coś, co mnie się bardzo nie podoba. Pomijając to, że Zaradkiewicz mobbingował swoich współpracowników i nie było reakcji, co jest najbardziej w tym wszystkim obrzydliwe, a trochę ginie.

O outingu, czyli wyciąganiu kogoś z szafy na siłę, sporo już pisałam. Są osoby, które się mu sprzeciwiają, ale uważają, że outować trzeba tych, szkodzących społeczności LGBT. Sporo takich gejów, popierających inicjatywy anty-LGBT, było w administracji Busha, sporo z nich zostało wyoutowanych, a ich kariery polityczne się skończyły. Niektórzy, jak Ken Mehlman, ujawnili się po wielu latach i np. zaangażowali w walkę o równość małżeńską w USA. W Polsce było kilka głośnych, o których kilka lat temu pisałam na Queer.pl: https://queer.pl/artykul/195119/outowac-czy-nie-outowac.

Dlaczego jednak ja sama uważam, że outing to nie jest dobrą drogą?

- w kraju takim, jak Polska, bez równych praw i ochrony przed dyskryminacją, nasze życia, coming outy, rodziny i miłości są polityczne. Ale czy są publiczne? To moim zdaniem zależy od nas - dlatego nie ma mojej zgody na wyciąganie kogoś z szafy na siłę,
- bardzo łatwo jest teraz poruszyć w Polsce homofobiczne nastroje i sentymenty, outowanie prawicowego polityka jest dobrą okazją, by je znowu przywołać - wystarczy zerknąć w komentarze pod tekstem GW,
- i znowu kontekst polski: często wykorzystuje się orientację seksualną i tożsamość płciową, by pokazać, że ktoś jest niemerytoryczny, nieprzygotowany, nie nadaje się do czegoś, coś ukrywa,
- gdybyśmy żyli w otwartym i przyjaznym kraju to nikt nie mógłby pana Zaaradkiewicza szantażować za homoseksualność, może dobrze byłoby to PiS-owi przypomnieć?
- społeczność LGBT jest tak samo różnorodna jak reszta społeczeństwa - ma różne poglądy, wartości, pochodzenie, warto to przypomnieć i zastanowić się dla kogo chcemy tej równości?
- przywilej to także móc ujawnić się na własnych warunkach, mieć ku temu możliwości, zasoby i przestrzeń - warto o tym pamiętać,
- ja sama stawiam na aktywizm i polityczne zaangażowanie, mające dawać nadzieję, oparte na empatii i budowaniu wspólnoty: dlatego nie ma i nie będzie mojej zgody na "karanie" kogoś za to, że sam się nie ujawnił, nawet jeśli jest zwykłym hipokrytą.

Zapewne politycy Prawo i Sprawiedliwość będą teraz oburzać się na GW i bronić pana Zaradkiewicza, pomijając to, że jest przemocowcem. Można im zatem przypomnieć, ale też wszystkim od centrum na prawo, że warto walczyć o Polskę prawdziwie równą i wolną dla wszystkich, bo wtedy nikt nikogo nie będzie musiał outować
Pełniący obowiązki pierwszego prezesa SN ma w życiorysie plamy, które mogą czynić go podatnym na naciski i szantaże. Chodzi m.in. o mobbowanie podwładnego i prywatne ekscesy.


Łamiąca wiadomość, patoprawica z "wPolityce" przeciwko wyoutowaniu Zaradkiewicza: "Jaki to ma wpływ na jego pracę?" Żaden. Ale może popytajcie ks. Oko, Krystynę Pawłowicz, popytajcie biskupa Jędraszewskiego i całą resztę mędrców antygenderu. Tych, co chcieli liczyć gejów w Polsce, tych, co chcieli usunąć homoseksualnych nauczycieli z oświaty, tych, co nazywają nas zarazą, itd.

A sprawa jest prosta: na świecie w środowisku LGBT toczy się spór, czy dokonywać outingu, ale coraz powszechniejsze jest przekonanie, że jest to dozwolone. Przy czym outing nie wiąże się z samą tylko tożsamością homoseksualną (ba, można nie uważać się za geja, tylko od czasu do czasu uprawiać seks z mężczyznami, a zostać wyoutowanym) - podobnie jak ujawnianie kochanki konserwatywnego moralisty nie jest związane z tym, że ma życie seksualne. Outowanie wynika tylko i wyłącznie z tego, że ktoś publicznie głosi inne poglądy, a prywatnie robi coś zupełnie innego. Nie oznacza to w żadnym razie pozwolenia na outowanie każdego geja czy lesbijki. Każdy z nas ma prawo do prywatności. Jeśli jednak wprowadza w błąd opinię publiczną, to nie ma znaczenia, czy jest zwolennikiem prohibicji, który na boku czerpie kasę ze sprzedaży alkoholu, czy homofobem, prywatnie szukającym seksu w klubie gejowskim, czy działaczem ekologicznym, który w domu pali oponami i paździerzem. Opinia publiczna ma prawo wiedzieć, że łamie on głoszone publicznie zasady.

Przypadek Zaradkiewicza jest o tyle ciekawy, że nie głosił on poglądów homofobicznych - swego czasu nawet wsparł ustawę o związkach partnerskich. Ale po pierwsze od tego czasu owo poparcie wycofał, a po drugie związał się z jawnie homofobiczną partią i został jednym z głównych jej aparatczyków w sądownictwie. Rozumiem więc wątpliwości, ale chcę przypomnieć garść faktów: żyjemy w kraju, w którym PiS związał się z kościołem i wspólnie wydali wojnę społeczności LGBT, jedni dla słupków, drudzy żeby pokryć skandal z dekadami gwałcenia dzieci. Działacze tej partii w całym kraju przepychają "strefy wolne od LGBT". Prezydent z tej partii zapowiedział, że podpisałby ustawę o "zakazie propagandy homoseksualnej", wzorowaną na regulacjach putinowskiej Rosji. Za namalowanie tęczy na reprodukcji obrazka religijnego policja wchodzi na chatę o 6 rano. Zero współczucia dla zaradkiewiczów, bo to nie oni są tu prawdziwymi ofiarami.

Dopiszę może jeszcze parę słów w odpowiedzi na wątpliwości, że to może "zniżanie się do ich poziomu" i "to zwykła zemsta" i "czemu miałoby to służyć".

Otóż w homofobicznym społeczeństwie są różne strategie przetrwania osób nieheteronormatywnych: kompletna abstynencja i ukrywanie się, ukrywanie się w wąskim gronie, pełna jawność, działanie przeciwko dyskryminacji, itp., itd. Przy czym pomińmy tu przykłady państw takich, gdzie grozi za to kara śmierci czy więzienia i skupmy się na krajach takich, jak dzisiejsza Polska czy USA.

Otóż jedną ze strategii jest bycie gejem-homofobem, który w swojej homofobicznej grupie deklaruje potępienie homoseksualizmu albo przynajmniej wspiera przemoc, a potrzeby realizuje prywatnie, w sekrecie. Im bardziej potępia czy wspiera, tym bardziej jest bezpieczny (lub pozornie bezpieczny). Jest to strategia wielu hierarchów kościelnych, znanych kaznodziejów czy prawicowych polityków. Wspomaga ona osobiste bezpieczeństwo kosztem bezpieczeństwa innych osób ze społeczności, zwłaszcza tych najmniej wpływowych, najbardziej kruchych, najmniej samodzielnych: czyli dzieciaków i młodzieży LGBT. Każdy taki homofobiczny rant republikańskiego kongresmena, każde kazanie o tęczowej zarazie, każdy obrzydliwy artykuł prasowy napisany przez krypciocha idzie dalej, osadza się w społeczeństwie, ma swoje realne ofiary. Mamy zatem do czynienia ze swoistym przerzucaniem przemocy na najsłabszych (i przy okazji pomnażaniem jej). Jest to dla naszej społeczności SZKODLIWE.

A ponieważ jest SZKODLIWE, powinno być NIEOPŁACALNE. Żeby każdy zastanowił się, czy naprawdę nie wolałby obrać innej strategii.


Politycznym wydarzeniem dnia jest dziś chyba artykuł z „Gazety Wyborczej” o Kamilu Zaradkiewiczu – „żołnierzu PiS” wyznaczonym przez prezydenta Dudę na p.o. pierwszego prezesa Sądu Najwyższego.

Tekst jest wielowątkowy (polecamy lekturę całości), ale my skupimy się wyłącznie na kwestii outingu, czyli ujawnieniu przez „GW” – najprawdopodobniej bez wiedzy i wbrew woli zainteresowanego – jego orientacji seksualnej.
W tekście jest mowa m.in. o tym, że Zaradkiewicz w 2013 r., gdy był dyrektorem w Trybunale Konstytucyjnym, miał przyjść do TK nad ranem w piżamie i papciach. Ponoć był pod wpływem „grzybków halucynogennych” a także zestresowany po kłótni z partnerem, z którym mieszkał. Sprawa była ponoć znana w TK i po tym incydencie Zaradkiewicz, wg byłej urzędniczki TK, „stał się skryty i zamknięty. Wiedział, że my wiemy, a to nie tworzyło dobrej atmosfery”.
W innym miejscu tekstu można przeczytać, że Krystyna Pawłowicz (niedawna posłanka PiS, obecnie sędzia Trybunału Konstytucyjnego) uważała Zaradkiewicza za „ideologa homomałżeństw”, bo nie dość jasno wypowiadał się on przeciw tymże małżeństwom. Po jakimś czasie Zbigniew Ziobro miał zapewnić, że Zaradkiewicz zmienił zdanie i nawet złożył w tej sprawie samokrytykę.

Nieraz pytaliśmy Was, naszych Czytelników/czki, o zdanie w kwestii outingu. Zwykle w komentarzach przeważały poglądy, że ‼️outing jest niedopuszczalny – za wyjątkiem sytuacji, gdy chodzi o osobę, która publicznie szkodzi naszej społeczności, ukrywając własną nieheteronormatywną orientację.‼️
Zdaje się, że w przypadku Zaradkiewicza mamy do czynienia właśnie z takim przypadkiem.

Bo outing outingowi nierówny. Outowanie 16-latka przed jego fundamentalistycznymi, homofobicznymi rodzicami – jest naszym zdaniem, moralnie niedopuszczalne. Outowanie 48-letniego niezależnego finansowo, wpływowego prawnika to inna sprawa – zwłaszcza, gdy ten prawnik wspiera władzę, która prowadzi bezprecedensową nagonkę na społeczność LGBTIA.

Co sprawiło, że Zaradkiewicz nie tylko – jak wynika z tekstu – ma w nosie naszą społeczność, ale też swymi decyzjami (albo zaniechaniami) nas krzywdzi? Dlaczego to robi? W imię czego porzucił część samego siebie i niejako wystąpił przeciwko samemu sobie – i nam? Jak się z tym czuje? Jak czuł się do tej pory z tym i jak czuje się dziś, gdy jego orientacja seksualna jest dyskutowana?

W komentarzu odredakcyjnym w „GW” Piotr Stasiński pisze, że ludzie, na których można mieć „haki”, są zwykle najwierniejsi władzy, bo panicznie boją się zaszantażowania.

Aby homoseksualność przestała być „hakiem”, przestała być informacją, której ujawnienia panicznie się boimy – powinniśmy z jednej strony robić coming outy, by wytrącać ten „oręż” z ręki naszym przeciwnikom – a z drugiej strony piętnować hipokryzję i obnażać absurd dyskryminacyjnego systemu społecznego, w którym homoseksualna orientacja jest wstydliwą sprawą. Outing Zaradkiewicza temu obnażaniu służy - i nie rońmy łez nad jego dzisiejszą "krzywdą", bo - jak napisał właśnie Jacek Dehnel - "Zero współczucia dla zaradkiewiczów, bo to nie oni są tu prawdziwymi ofiarami." Zaradkiewicz wspiera system, którego ważną częścią składową jest nienawiść wobec LGBTIA.


(...) Zacznijmy od podstaw. Outowanie homofobicznych polityków, czy innych osób w pozycjach władzy, jest strategią polityczną dość już starą i dobrze umocowaną w praktyce ruchów emancypacyjnych na tzw “zachodzie”. Cele są oczywiste: ukazać hipokryzję, ale też podważyć homofobiczną narrację, która homoseksualność próbuje przedstawić jako coś dewiacyjnego, obcego i zewnętrznego, jako społeczną “skazę”.

W istocie warto przypomnieć, że niektórzy aktywiści bronili przymusowego outowania wszystkich, nie tylko osób aktywnie wspierających dyskryminację innych ludzi LGBT. (...)

Outowanie homofobów pokazuje, że środowiska pozujące na “obrońców normalności”, tych, którzy bronią społeczeństwa przed “skazą”, są tak samo skażone, jak wszyscy inni. Jeśli homoseksualiści to dewianci, a wasze własne szeregi są ich pełne, to albo sami jesteście dewiacyjnym środowiskiem, dodatkowo nasączonym hipokryzją, albo może jednak coś nie tak jest z waszymi założeniami?

W przypadku osób heteroseksualnych “outing” ich orientacji jest tak nieszkodliwy, tak bez znaczenia, że właściwie nie ma sensu mówić o “outowaniu” heteroseksualistów, a nazywanie tego przemocą byłoby szaleństwem. W przypadku LGBT jest “przemocą” i “obrzydliwy” ponieważ środowiska prawicowe takim go uczyniły. (...)

Jeśli ktoś świadomie dołącza do obozu, który z pełną premedytacją buduje homofobiczne społeczeństwo, swoimi organami propagandowymi szczuje na wszystkich ludzi LGBT, robi kampanię na straszeniu gejami, to znaczy, że albo nie widzi w homofobii nic złego, albo widzi, ale cynicznie jest gotowy na to, by inni zapłacili cenę za jego karierę i dobre życie sojusznika sił zła.

W pierwszym przypadku ktoś taki nie może mieć pretensji o wyoutowanie - sam musi uznawać, że nie ma nic złego w czynieniu ludzi ofiarą homofobii. W drugim przypadku zwyczajnie nie zasługuje na naszą troskę, jest cynicznym hipokrytą, który zasługuje na obnażenie.

Zaś teoretyzowanie, że outing homofobów dodatkowo “stygmatyzuje LGBT” jest bezcelowe. Środowiska homofobiczne już nie potrzebują dodatkowych powodów do stygmatyzacji LGBT. Zaś “neutralni” raczej zobaczą, naturalnie, obnażenie hipokryzji i podwójnych standardów w takim outingu, a nie zrekonstruują to sobie w kategoriach “o, geje jednak złe, bo GW ujawnia, że ktoś się pokłócił z partnerem i naćpał grzybków” - slwstr.net.


Bo to Rzepliński wyoutował Zaradkiewicza, wspominając o bliskim przyjacielu – prawniku, który mieszkał z Zaradkiewiczem. Być może zrobił to nieopacznie, ale bliżej mi do poglądu, iż Rzepliński jest zbyt bystry, żeby nie wierzyć, jak to zostanie odebrane. I gdyby tylko chciał, spokojnie mógł stwierdzić, że poprosił „osobę bliską” Zaradkiewiczowi bez wskazywania płci.

W tym momencie Zaradkiewicza zrobiło mi się żal, nawet jeśli lolam z tych krokodylich łez pisowców o outowaniu geja, gdy ich partia na LGBT szczuje niczym kieszonkowe NSDAP, a koledzy Bosaka rzucają w LGBT kamieniami. No, ale wiadomo: nasz gej to dobry gej z problemami, a ich pedał to zły pedał, co chce gwałcić naszego bombelka.

Żal mi jednak przechodzi, gdy czytam, że Zaradkiewicz mobbować miał pracownika. Uważam mobbing za wyjątkowe skurwysyństwo, które często kończy się depresją, złamanym życiem a nawet próbami samobójczymi. Jeśli prawdą jest, że Zaradkiewicz mobbował pracowników, to serio, przy całym oburzeniu na Rzeplińskiego, naprawdę trudno mi Zaradkiewiczowi współczuć.

Współczuję natomiast opinii publicznej, którą bardziej oburza spacer na grzybach niż zarzut znęcania się nad inną osobą. No ale to wykracza poza walkę fajnopolaków KODziaków z antyfajnopolakami antyGazetowyborczakami, więc nikogo nie zainteresuje - Galopujacy Major.

Jak co tydzień Bartosz Staszewski wraz z Emilią Wiśniewską, rozmawiali o sprawach LGBT na antenie Halo.Radio.

„Gazeta Wyborcza” (Agora) opublikowała w poniedziałek tekst, w którym ujawniono homoseksualną orientację pierwszego prezesa Sądu Najwyższego Kamila Zaradkiewicza. Wywołało to lawinę krytycznych komentarze. - Ultrapuryści, oskarżający nas o "wyoutowanie" Zaradkiewicza, chyba po prostu zatrzymali się na jednym zdaniu z artykułu liczącego prawie trzy kolumny, tekst nie jest o geju - odpowiada autor tekstu Wojciech Czuchnowski - Wirtualne Media.