Wyniki najnowszego badania IBRiS dla "Rzeczpospolitej" pokazują, że zmalała społeczna akceptacja dla realizacji postulatów osób LGBT. Wcześniej w podobny sposób zmianie uległo nasze nastawienie do innych grup społecznych i narodowych. Polityka wskazywania wroga i straszenia Polaków "obcym" zaczyna zbierać swoje żniwo.
- Osoby LGBT stały się "nowymi uchodźcami" - mówi w rozmowie z Gazeta.pl socjolożka prof. Iwona Jakubowska-Branicka z Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego. - Mechanizm kreacji wroga jest zawsze ten sam: trzeba wskazać "obcego", który chce nas zniszczyć, który nam zagraża. Mogą to być Żydzi, uchodźcy, ludzie innej kultury czy wyznania - wyjaśnia ekspertka od psychologii propagandy politycznej.
- Następuje ubiegunowienie, silna polaryzacja społeczeństwa na coraz większej liczbie obszarów - dodaje psycholog społeczny prof. Bogdan Wojciszke z Uniwersytetu SWPS. Jego zdaniem, "władza skrzętnie z tego korzysta, bo konstrukcja wroga przydaje się w twardej kampanijnej walce politycznej".
Jak pisały wówczas Wirtualna Polska i "Newsweek", nie było to dziełem przypadku. Kompleksowe analizy socjologiczne zamawiane przez PiS wskazały bowiem, że temat LGBT mocno aktywizuje wyborców "dobrej zmiany". Do tego dawał szanse na poróżnienie chadecko-konserwatywnego PSL z bardziej progresywną częścią Koalicji Europejskiej. W nieoficjalnych rozmowach sztabowcy PiS-u przyznawali, że choćby z tych dwóch powodów ofensywa przeciwko LGBT będzie trwać.
Prof. Henryk Domański, socjolog z Polskiej Akademii Nauk, stawia hipotezę, że za zmianą nastrojów społecznych stoi sympatia i zaufanie, jakim Polacy darzą rząd. A skoro politycy rządu bardzo krytycznie czy wręcz napastliwie wypowiadali się o osobach LGBT, wywarło to oczywisty wpływ także na wyborców. W rozmowie z Gazeta.pl socjolog przewiduje, że jeśli PiS utrzyma się przy władzy na kolejne cztery lata, postulaty mniejszości seksualnych będą spotykać się z coraz mniejszym zrozumieniem i akceptacją ze strony Polaków.
Prof. Bogdan Wojciszke zwraca uwagę na jeszcze jedną ważną rzecz, o której w tym kontekście zapominamy. - Jesteśmy niesłychanie jednorodnym społeczeństwem pod względem narodowym i religijnym. To wręcz ewenement na skalę Europy, o ile nie świata - mówi w rozmowie z Gazeta.pl. I dodaje: - Ma to też jednak swoje ciemne strony. Jako społeczeństwo nie jesteśmy przyzwyczajeni do inności, do odmienności. Nie rozumiemy jej, nie mamy z nią kontaktu. Dlatego łatwo nas nią nastraszyć i do niej zniechęcić.
- Na końcu, jak już zabraknie wrogów zewnętrznych, jako wróg będzie prezentowany każdy, kto ma odmienne poglądy, każdy "myślący inaczej" - (...) - gazeta.pl.
Przewalająca się przez internet debata na temat symetryzmu, postulaty "stania z boku", "dyskusji gejów z homoseksualistami" i wszystkich tematów satelickich, utwierdza mnie w przekonaniu, że nasze społeczeństwo nie jest zbyt mocne w pisaniu spójnych wywodów i sensownych argumentacji. Większość rozważań tzw. środka jest konstruowana w zupełnym oderwaniu od rzeczywistości, ale po kolei.
Felieton Joanny Szczepkowskiej jest przykładem niewyobrażalnego wręcz tupetu. Już sam tytuł „Marzy mi się dyskusja homoseksualisty z gejem” jest skandaliczny. Kim jest Joanna Szczepkowska, by tworzyć tego rodzaju kategorie i rozróżnienia? Według jej interpretacji homoseksualista to miłośnik klasycyzmu, a gej to fan kiczu oraz skąpych ubiorów. Żeby pokazać kuriozalność tego pomysłu, proponuję przełożyć go na społeczność czarnych.
Krzysztof Stanowski pisze, że nie podoba mu się wizyta drag queen w przedszkolu. Rozumiem, że najbardziej przeraża go perspektywa, że musiałby wytłumaczyć dziecku, dlaczego pan przebiera się za panią i obawia się, że dociekliwemu przedszkolakowi nie wystarczyłaby odpowiedź: „bo lubi”. A może zależy mu na tym, by dzieci - niczym we wspólnocie amiszów - nigdy nie dowiedziały się o skomplikowanych tożsamościach i orientacjach seksualnych innych niż hetero? Trudno powiedzieć, ale mniej więcej do tego można sprowadzić bełkotanie o niepochwalaniu „ideologii LGBT”.
W mediach społecznościowych ruszyła akcja #jestemLGBT. Ci, którzy nie bardzo mogą się wpisać w ten hasztag przyjmują dwie strategie. Prawica oczywiście twierdzi, że to marketing i manipulowanie nastolatkami oraz czysta prowokacja. Tutaj nic mnie już nie zaskoczy. Ciekawe są natomiast reakcje osób hetero. Wielu oburza wpis Andrzeja Saramonowicza, który postanowił podpiąć się pod #jestemLGBT+ i siebie, heteroseksualnego oznaczyć jako plus.
Niektórzy są zirytowani, a ja to rozumiem. Znów wrócę do swojej analogii z byciem czarnym. Gdyby powstała podobna akcja pod hasłem #jestemczarny i nagle zaczęli by się pod nią podpisywać biali ludzie, wielu czarnych byłoby niezadowolonych. Dlaczego? Bo nagły akt identyfikacji ze sprawą nie oznacza, że wszyscy wiemy, co się wiąże z byciem członkiem lżonej społeczności.
Jednym z najczęściej powtarzających się tekstów jest ten, że marsze i parady to „niepotrzebne obnoszenie się”, bo przecież nikt nikomu nie zagląda pod kołdrę. Nie zagląda, ale tak się składa, że to, co się wydarza pod kołdrą często ma emocjonalne konsekwencje. W przypadku osób heteroseksualnych nikt nie polemizuje z tym, że ciągiem dalszym wydarzeń pod kołdrą jest np. trzymanie się za ręce, całowanie się na ulicy, chęć prawnego uporządkowania relacji czy stworzenie rodziny - (...) - NOIZZ.
Przepisy które tak prolife i inne grupy tradycjonalistów przeciwko LGBT powoduje wiele nienawiści nic dobrego.
Tweet
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz