niedziela, 5 maja 2019
Kościół i rewolucja seksualna
Ewa Wanat z felieton z Wprost: Niedawno pokazywałam znajomym Berlin nocą. W pewnym momencie koleżanka zapytała: A ta długa kolejka to do czego? Do KitKat – odpowiedziałam - to najsłynniejszy w Berlinie seksklub.
Podobny obraz w latach 70-tych zapadł w pamięć Józefa Ratzingera, późniejszego papieża Benedykta XVI: „Przypominam sobie jak pewnego dnia zobaczyłem wielką kolejkę przed dużym kinem, taką jakich doświadczyliśmy tylko w czasie wojny, kiedy czekało się na jakiś specjalny przydział.” – napisał w tekście „Kościół i skandal seksualnego wykorzystywania”. To było kino porno. Wtedy nowość. Po kilkudziesięciu latach Ratzinger postanowił tego obrazu użyć, żeby relatywizować winy Kościoła.
Już pierwsze zdanie jego tekstu podnosi ciśnienie: "Ta sprawa zaczęła się od narzuconego i realizowanego przez państwo wprowadzania dzieci i młodzieży w naturę seksualności". Ta sprawa – czyli gwałcenie dzieci.
Były papież stawia tezę, że za nadużycia seksualne w Kościele odpowiedzialne są zachodnie państwa, bo wprowadziły programy edukacji seksualnej. Tak jakby nie było nadużyć tam, gdzie edukacji nie było.
Ratzinger wspomina, że rozluźnienie moralne kościoła zaczęło się wcześniej, ale atmosfera lat 60 i 70, swoboda seksualna przejawiająca się też w ubiorze i wszechobecnej goliźnie doprowadziła do tego, że księża nie wytrzymali ciśnienia i hamulce im puściły.
Papież senior nie ma racji. Jest odwrotnie. Rewolucja seksualna właśnie przyczyniła się do odkrycia i napiętnowania tego, co w Kościele działo się od zawsze. Tematy dotyczące seksu przestały być tabu i zaczęto o nich mówić. Gdyby nie ona, do dziś byśmy nic nie wiedzieli o skali tego procederu.
Były papież stawia też tezę, że „do oblicza rewolucji 1968 przynależy również to, że pedofilia została zdiagnozowana jako dozwolona i uznana za coś właściwego". Owszem, pojawiały się takie głosy na marginesie ówczesnych przemian (najsłynniejsze to kilka paskudnych wypowiedzi Daniela Cohn Bendita), nigdy jednak nie znalazły się w głównym nurcie. „Rewolta 1968 została wykorzystana przez pedofilów, wskoczyli do jadącego pociągu, po prostu pasażerowie na gapę” –uważa Jürgen Lemke, terapeuta z Berlina leczący pedofilów i ich ofiary.
Ale załóżmy, że Ratzinger ma rację i rzeczywiście rok 1968 pedofilię usankcjonował, znaczyłoby to, że nauczanie Kościoła i wiara jego funkcjonariuszy w ewangelię krucha jest i byle jaka, skoro jakieś lewackie bajdurzenia doprowadziły do tego, że tysiące księży poczuło się zachęconych do molestowania dzieci.
Myślę, że były papież celowo odwraca kota ogonem. Chodzi o rozmycie odpowiedzialności i przerzucenie cuchnącego problemu na cudze pole.
Ratzinger widzi również mankamenty w Kościele np. to, że prawo kanoniczne nie przewidywało kiedyś odpowiedniego postępowania. Ubolewa, że zdezorientowani amerykańcy biskupi szukali pomocy w Rzymie, pytali co mają z księżmi pedofilami robić. Przy tym fragmencie też skacze ciśnienie. Jakby policji w Stanach Zjednoczonych nie było! Do Rzymu biedni biskupi musieli pisać. Autor nie widzi problemu w tym, że biskupi nie zgłaszali przestępstwa organom ścigania.
„Dlaczego mogła pedofilia nabrać takiego zasięgu? Ostatecznie powodem jest nieobecność Boga” – pisze Ratzinger. Serio? A więc wśród ateistów pedofilia powinna być powszechna.
Cały tekst to wykazywanie, że strukturalnym problemom zamkniętej, mocno zhierarchizowanej, kierującej się branżową solidarnością instytucji winny jest zlaicyzowany świat zewnętrzny, który odrzucił religię.
Z zachowaniem proporcji – nazwałabym ten tekst negacjonizmem. Takie rozmywanie odpowiedzialności za seksualne wykorzystywanie dzieci musi być dla ofiar szczególnie bolesne.
Tweet
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz