fot. Kasia Derda |
Wróciłem z I Marsz Równości w Rzeszowie. To było jedno z najpiękniejszych wydarzeń w moim życiu. Ponad 1,5 miesiąca pracy, stresu... ale udało się. Spodziewaliśmy się 300-400 osób, zgłosiliśmy 500, pojawiło się nas ponad 1000. Jestem dumny z tego, co udało nam się zorganizować. Pomimo kontrmanifestacji i agresji faszystów doszliśmy do końca.
Na sam koniec miałem zaszczyt przemawiać. Podobno przemówienie było dobre, wrzucam więc nagranie i tekst (poniżej). Na nagraniu ucięta jest część pierwszego zdania. Tekst może się trochę różnić od nagrania, bo oczywiście emocje zrobiły swoje.
"Przyjechałem na marsz do Rzeszowa, w którym spędziłem 19 lat swojego życia. Marsz ma dla mnie ogromną wartość symboliczną – wracam do miasta, które było, a w sercu wciąż jest, moim domem. Jednak nie zawsze było domem bezpiecznym.
To tylko jedna z wielu takich historii: miałem 16 lat, wracałem do domu autobusem. Był wczesny wieczór. Cztery pijane osoby postanowiły sobie urządzić zabawę moim kosztem. Najpierw czepiali się według nich “gejowskiego” wyglądu. Potem rozmawiałem przez telefon – to wystarczyło, by rzucali homofobiczne hasła i pytali „co tam u mojego chłopaka”. Nikt z ludzi obecnych w autobusie nie zareagował. Nikt nie zareagował nawet wtedy, gdy jeden z pijanych mężczyzn wziął młotek bezpieczeństwa, zaczął na mnie krzyczeć i wulgarnie kazał mi wysiąść. Do dziś pamiętam to przerażenie. Do dziś pamiętam poczucie upokorzenia. Do dziś nie potrafię zapomnieć.
Ale już się nie boję! Nie dam sobie odebrać mojego miasta!
Takie historie zdarzają się zapewne w całym kraju. Dla mnie jednak zawsze będą się kojarzyć z tym miejscem. Będą kojarzyć się też ze szkołą niecałe 600 metrów stąd. Szkołą, której absolwenci lajkowali na Facebooku posty żądające uśpienia mnie.
Wracam do miasta, które reklamuje się hasłem „stolica innowacji”. Mam wrażenie, że to hasło jest ironiczne. Podkarpacie to region, w którym nacjonalizm chyba najśmielej podnosi łeb. To region, w którym wszelkie formy dyskryminacji mają się dobrze i nikogo to nie obchodzi. Dla wielu to daleki wschód, Polska B lub nawet C. Dla mnie to jednak dom.
Ale dziś, zamiast krytykować, chcę dać Ci coś od siebie, Rzeszowie. Włożyłem wszystkie swoje siły w organizację Pierwszego Marszu Równości w tym mieście. Zrobiłem to dla siebie, zrobiłem to dla nas, osób nieheteronormatywnych – żebyśmy mogli i mogły wyjść na ulice, być sobą i jednocześnie czuć się bezpiecznie. Żebyśmy mogły pokazać, że osoby LGBT są wszędzie – zarówno tutaj, jak i w Warszawie czy Nowym Jorku.
Żebyśmy tutaj, tak jak w całej Polsce, mogły wykrzyczeć żądania naszych praw. Żądamy równości małżeńskiej, prawa do adopcji, uproszczonej procedury uzgodnienia płci metrykalnej.
Na tym jednak nie kończymy. Potrzebujemy ustroju opartego na sprawiedliwości społecznej.
Potrzebujemy pracy i mieszkań. Osoby LGBT częściej doświadczają dyskryminacji na rynku, częściej padają ofiarą wykluczenia ekonomicznego, częściej doświadczają bezdomności.
Potrzebujemy opieki zdrowotnej. Częściej cierpimy na zaburzenia psychicznie, częściej popadamy w uzależnienia, częściej borykamy się z myślami samobójczymi. Żądamy kompleksowej reformy ochrony zdrowia psychicznego! Żądamy zakazu praktyk fanatyków, którzy chcą „leczyć” homoseksualność!
Tak więc wracam, drogie miasto, w rodzinne progi. Wracam wykrzyczeć Ci prosto w twarz: to jest moja rewolucja! To jest nasza rewolucja! I tutaj też będzie mieć miejsce." TO JEST NASZA REWOLUCJA.
Inauguracyjne przemówienie Kuba Gawron. To jeden z organizatorów Marszu Równości Rzeszowie, osoba, która z pasją i poświęceniem oddała mu kilka miesięcy swojego życia. Kuba był dla nas wszystkich swoistym przewodnikiem i duchem zespołu. Gdyby nie on, marsz prawdopodobnie nie miałby miejsca.
Przemówienie odczytał Marcin Kiełczewski.
Gdy dołączałem do zespołu, byłem przekonany, że po prostu przygotuję kilka transparentów i grafik do mediów społecznościowych oraz wykorzystam swoje kontakty w partii. Myliłem się! Pracy było sto razy więcej. Większość wolnego czasu poszła na pracę nad marszem.
Po kilku tygodniach ludzie w grupie coraz częściej zwracali się do mnie z różnymi sprawami. Ku mojemu zaskoczeniu zaczęli mnie uważać za pewnego rodzaju lidera. A ja nie miałem zielonego pojęcia o kierowaniu zespołem. Zawsze byłem cichym, układnym, szeregowym pracownikiem. Z niepełnosprawnością utrudniającą rozmowy poza internetem, która wpłynęła także na mój charakter. Byłem i nadal jestem nieśmiały oraz wycofany.
I nagle przyszło mi kierować świeżo powstałą, niedoświadczoną grupą, w której nie brakowało napięć. Zderzyliśmy się z serią odmów ze strony kin, klubów, uczelni, urzędników oraz zapowiedzią kilkudziesieciu kontrmanifestacji. Okazało się, że miejsca i osoby w Rzeszowie, które wydawały się być przyjazne naszej społeczności, w rzeczywistości wolą się nie wychylać.
Ale nie poddawaliśmy się. Napędzała nas wiara w to, że udany pierwszy marsz równości w bastionie PiS-u, oraz pierwszy na wschodniej ścianie, będzie miał ogromne znaczenie psychologiczne dla społeczności LGBTQ oraz całej demokratycznej opozycji. Że naszym przykładem zachęcimy do organizowania kolejnych marszów równości w miastach, w których jeszcze nie odbywały się.
Krok po kroku nasza grupa dopinała szczegóły marszu i wydarzeń towarzyszących. I w końcu udało się! Jesteśmy tutaj, mimo że nigdy wcześniej nie robiliśmy, nie robiłyśmy w tak krótkim czasie tylu rzeczy po raz pierwszy w życiu.
Marsz jest ważny dla mnie także w najbardziej osobistym wymiarze. Do teraz byłem tylko częściowo wyoutowany. Po marszu oczywiście o mnie dowie się także reszta rodziny oraz znajomych.
Całkiem głośny coming out, jak na podkarpackie warunki, prawda?
Bardzo dziękuję wszystkim osobom z komitetu za ciężką pracę nad marszem.
Bardzo dziękuję także za wszystkie wyrazy wsparcia dla marszu.
I oczywiście ogromnie dziękuję za przybycie na marsz, mimo dużej odległości lub strachu.
To Wy jesteście najważniejszymi osobami tutaj!
Tweet
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz