|
Ewa Siedlecka |
Gazeta Wyborcza: Związki partnerskie dają za mało gwarancji - wołają przeciwnicy ustawy o umowie związku partnerskiego. To ciekawy, choć przewidywalny zwrot w argumentacji krytyków ustawy. Do tej pory krytykowano ją za to, że umożliwia legalizację związków homoseksualnych. I jest w wstępem do legalizacji małżeństw jednopłciowych.
Teraz pojawił się nurt wołania o odpowiedzialność: związki niosą ze sobą
zbyt mało odpowiedzialności za partnera i dlatego państwo nie powinno
ich wspierać. Mówił o tym m.in. Jarosław Gowin (PO), a pisali w
'Rzeczpospolitej' (8 czerwca) blogerka Kataryna i Robert Mazurek.
Konsekwentnie rozumując, krytycy idei związków powinni więc postulować
po prostu rozszerzenie możliwości zawierania małżeństw na pary
jednopłciowe - jak to zrobiono w Holandii (choć tam argumentem była
równość, a nie odpowiedzialność).
Jednak nie podejrzewam ich o aż taką konsekwencję.
'Cała
ustawa wydaje się nam szczególnym hołdem złożonym ludzkiej wygodzie.
Ale też wygodzie szczególnej, bo wygodzie osób już i tak silniejszych' -
piszą w 'Rz' Kataryna i Mazurek. I wyliczają: państwo nie nakłada na
partnerów obowiązku płacenia alimentów w razie rozstania, podczas gdy o
takie alimenty może się ubiegać rozwiedziony małżonek, jeśli to on jest
porzucony i w ciężkiej sytuacji materialnej.
Wytykają też, że
związek można rozwiązać zbyt prosto - jednostronnym oświadczeniem woli. A
jeśli jeden z partnerów wstąpi w związek małżeński, to związek
unieważniany jest automatycznie: „Tak, tak, po 30 latach
sformalizowanego związku można wpaść do swojej partnerki i powiedzieć: »
Pozwól, że ci przedstawię, to moja żona, właśnie się pobraliśmy, pakuj
się «”.
To rzeczywiście niemoralne, by porzucać bliską osobę bez
ostrzeżenia. Ale to samo dzieje się i w małżeństwach, tyle że potem
pojawia się więcej formalności.
Łatwe unieważnienie związku
partnerskiego to konsekwencja przyjętej w projekcie ustawy o umowie
związku partnerskiego konstrukcji prawnej: umowy cywilnoprawnej, którą
oboje partnerzy dowolnie kształtują. Ale unieważnienie związku nie musi
oznaczać braku konsekwencji prawnych.
Strony mogą się bowiem
umówić, że w razie porzucenia porzucający zobowiązuje się wypłacać
porzuconemu alimenty w wysokości zabezpieczającej mu (jej) dotychczasowy
poziom życia. Albo jakąś określoną, waloryzowaną lub nie, sumę. Mogą
się umówić, jak w razie rozstania podzielą wspólny majątek. I taka umowa
- zawarta notarialnie - jest egzekwowalna w sądzie. Ale mogą się też -
dokładnie jak małżonkowie - zdecydować na rozdzielność majątkową.
Dlatego wizja przedstawiona przez Katarynę i Mazurka: mężczyzny, który
po 30 latach pożycia bez żadnych konsekwencji zmienia partnerkę na
nowszy model, jest nieprawdziwa.
Pomysł z umową cywilnoprawną
wzięty jest żywcem z francuskiego PACS i tam od kilku lat testowany. Jak
dotą z sukcesem, w tym sensie, że nie słychać, jakoby nie dało się
egzekwować PACS-owych umów. PACS daje zresztą lepsze niż małżeństwo
gwarancje egzekwowalności wzajemnych zobowiązań.
Można się
notarialnie umówić na wszystko. Np. na to, że sprzątaniem będzie się
zajmować wyłącznie X, a zakupami Y. Na to, że raz w tygodniu będą
chodzili do teatru, bo uwielbia to X, a raz na basen - co preferuje Y.
Że X będzie miał prawo kontynuować swoją pasję nauki gry na fortepianie,
a Y nie będzie musiał rezygnować z bardzo absorbującej pracy, nawet
jeśli przez to będzie miał bardzo mało czasu dla X. Albo, jeśli Y ma
rodzinę za granicą, to ma prawo spędzać z nią przynajmniej miesiąc w
roku.
Można się umówić, że jeśli jedeno z partnerów nie wywiązuje
się ze zobowiązań, to drugie może odejść i nie płacić alimentów, jeśli
umowa przewidywała alimenty. Słowem: można sądownie egzekwować od
partnera nie mniej niż od małżonka. Oczywiście pod warunkiem, że
wcześniej strony się na to umówiły.
Warto pamiętać, że umowa
związku partnerskiego może być zawierana nie tylko przez pary, ale też
np. przez siostry czy braci, którzy prowadzą wspólne gospodarstwo
domowe, wspierają się i chcą mieć z jednej strony np. ulgi podatkowe, a z
drugiej - możliwość sądowego zagwarantowania każdej stronie jej
interesów. Taką umowę może też zawrzeć starsza osoba i ktoś, kto gotów
jest się nią opiekować, np. za prawo mieszkania w jej mieszkaniu za
darmo. Każda z tych umów będzie inna, bo inne są potrzeby osób, które ją
zawierają.
Oczywiście, zawsze są możliwe nadużycia prawa
podatkowego. Ale tak samo można nadużywać wspólnego rozliczania się z
małżonkiem. Przecież fiskus nie bada, czy małżonkowie rzeczywiście
prowadzą wspólne gospodarstwo domowe. Albo czy matka samotnie
wychowująca dziecko, która rozlicza się razem z nim, nie ma aby stałego
partnera, który łoży na nią i dziecko.
Natomiast krytyka, że
związki partnerskie umożliwiają unikanie odpowiedzialności za partnera,
jest całkowicie chybiona. Tyle odpowiedzialności, ile umowy. Jeszcze
bardziej chybiony jest argument, że państwo związkom udziela mniejszej
ochrony niż małżeństwom, skoro gwarantuje ochronę sądową umowy zawartej
przez partnerów.
Pomysł ze związkami nie wziął się z powietrza,
tylko z rzeczywistości: w całym zachodnim świecie ludzie nie chcą
zawierać małżeństw. I ta tendencja pojawiła się na długo przed tym,
zanim wymyślono związki partnerskie. A więc to nie związki niszczą
małżeństwo, stanowiąc dla niego konkurencję. One były odpowiedzią na
istniejącą sytuację społeczną.
Zmieniają się czasy, zmieniają się
ludzkie i społeczne potrzeby, zmieniają się obyczaje. Państwo i
stanowione przez nie prawo musi to zauważać. Tradycja nie jest wartością
sama w sobie. Bywały tradycje okrutne, jak choćby obyczaj wydawania
kobiet za mąż wbrew ich woli.
W obronie instytucji małżeństwa
przez wieki społecznie i prawnie dyskryminowano dzieci pozamałżeńskie,
nazywając je bękartami. I prześladowano ich matki, poddając je
ostracyzmowi i pozbawiając je praw. Aborcje, z którymi tak walczy
Kościół katolicki i ruch pro-life, to m.in. efekt tych prześladowań.
Dziś prawo w cywilizacji zachodniej otacza samotne matki opieką.
Lepiej późno, niż wcale. To samo dotyczy związków partnerskich.