piątek, 12 sierpnia 2016

Dwóch ojców, dwóch synów. W Anglii nikt się nie gapi


Duży Format reportaż o Jacku i Andrzeju, parze polskich gejów, którzy wyjechali do Wielkiej Brytanii, gdzie sformalizowali swój związek i zostali rodzicami adopcyjnymi dwóch małych chłopców.

„Koleżanka Jacka, Polka, kiedy starali się o adopcję, odmówiła napisania referencji. Bo - stwierdziła - wychowywanie dzieci przez dwóch mężczyzn jest wbrew jej przekonaniom. - Dziś bardzo się lubimy. Uwielbia dzieciaki - mówi Jacek. - Mój tata, który mieszka w Polsce, nie odwodził nas od pomysłu adopcji, bo wiedział, że to nic nie da, ale był sceptyczny. Teraz świata poza wnukami nie widzi. Powiedział mi niedawno: Chciałbym, żeby każdy wychowywał dzieci tak jak wy”.

Wojciech Karpieszuk prześledził z Jackiem i Andrzejem jak funkcjonuje bardzo prężny system agencji adopcyjnych dla osób LGBT+ na Wyspach i jakie wsparcie otrzymują ze strony szkoły, psychologów, innych rodziców.

„Zmiany w Wielkiej Brytanii zaszły bardzo szybko. Prawo adopcji nadano parom jednopłciowym w 2005 roku, kiedy też wprowadzono związki partnerskie. Równość małżeńską wprowadził konserwatywny rząd Davida Camerona w 2013 roku. - Jeszcze w 2003 roku na Wyspach obowiązywało prawo, które zabraniało ‘promowania homoseksualizmu’ w szkołach. W akcie dotyczącym samorządu lokalnego, w tzw. Sekcji 28, słowa ‘homoseksualizm’ i ‘rodzina’ pojawiały się w jednym zdaniu jako przeciwieństwa. (…) O tym, że pary homoseksualne mogą adoptować dzieci, przesądził pragmatyzm. Zwyciężył argument, że jak najwięcej osób, które się do tego nadają, powinno mieć prawo do adopcji. Bo u kochających adopcyjnych rodziców będzie dzieciom po prostu lepiej niż w państwowym systemie opieki” - opowiada Robert Prałat, socjolog z Uniwersytetu Cambridge.

Andrzej: - Do Wielkiej Brytanii przyjechaliśmy latem 2009 roku. Byliśmy ze sobą dziewięć miesięcy. Jacek mieszkał wcześniej na Wyspach. Dla mnie to był zupełnie nowy kraj. Nie znałem angielskiego. Kiedy wyszliśmy z samolotu, chwyciłem Jacka mocno za rękę. Miałem wrażenie, że wszyscy się na nas patrzą. Pewnie po Polsce, gdzie na takie rzeczy trzeba uważać. A tu nikt się nie patrzy.

Zamieszkali w wynajętym mieszkaniu pod Londynem. Jacek został menedżerem w agencji sprzątającej. Andrzej, kiedy tylko nauczył się trochę języka, wrócił do zawodu fryzjera. Na samym początku zdarzało się, że nie rozumiał angielskiego klienta. Przytakiwał i strzygł. - Nie trafił się nikt niezadowolony - śmieje się dziś.

Rozmawiamy w ich mieszkaniu. Dwie sypialnie: jedna dla chłopców z piętrowym łóżkiem, druga dla nich, z małżeńskim łożem. Spory salon. Na ścianach - zdjęcia chłopców. Na kanapie leżą poduszki z podobiznami Andrzeja i Jacka - Brandon i Adam dostali je, zanim trafili do nich, by oswoili się z twarzami adopcyjnych rodziców. Chłopcy układają z klocków statki z "Gwiezdnych wojen".

Trafiliśmy na konferencję o rodzicielstwie lesbijek, gejów, osób bi- i transseksualnych, singli. Tam poznaliśmy przedstawicieli charytatywnej organizacji PACT, czyli Parents and Children Together - Rodzice i Dzieci Razem. Szkolą przyszłych rodziców. Uderzyliśmy do nich. Zaprosili nas na spotkanie do Londynu. Po tym spotkaniu mieli odezwać się po dwóch tygodniach. Minęły trzy. Cisza. Straciliśmy nadzieję. I nagle jest telefon, że możemy rozpocząć proces adopcyjny. Tak długo to trwało, bo okazało się, że byliśmy już zarejestrowani w systemie przez tę wcześniejszą agencję. Musieli sprawdzić, czy przypadkiem nie odmówili nam w niej, bo się nie nadajemy. A w tej pierwszej agencji po prostu komuś się nie chciało. Andrzej nie znał dobrze angielskiego, głównie słuchał. Pracownica socjalna pewnie myślała, że to ja naciskam na adopcję, a on nie jest zainteresowany.

Adam i Brandon wciąż byli bezpaństwowcami. Prawnicy agencji adopcyjnej formalnie nie kończyli procesu adopcyjnego, bo do samego końca próbowali nakłonić biologiczną matkę chłopców do podpisania odpowiednich dokumentów, tak by dzieci miały polskie obywatelstwo. Nie zgodziła się. Wtedy o polskie paszporty dla chłopców wystąpili Jacek i Andrzej.

Andrzej: - Pracował nad tym sztab prawników z agencji adopcyjnej. Zrobili wielkie oczy, kiedy przyszła odpowiedź z polskiej ambasady: zgodnie z polskim prawem dwóch mężczyzn nie może mieć dzieci, nie może tworzyć rodziny.

Wiedzieliśmy, że nie ma co bić głową w mur. Uznaliśmy, że to my postaramy się o brytyjskie obywatelstwo. Dzieci szybko je dostały. My jesteśmy poddanymi Jej Królewskiej Mości od pięciu miesięcy, więc Brexit nas już nie dotyczy. Wielka Brytania traktuje nas lepiej niż ojczyzna. Przekraczając polską granicę, ja i Jacek jesteśmy dla siebie najwyżej kolegami.

A teraz - pobudka najczęściej o siódmej. Jeden z ojców robi śniadanie, drugi przygotowuje chłopców do szkoły. Najczęściej odprowadza ich Andrzej. Po szkole obiad. Chłopcy nie przepadali za polskim jedzeniem. Powoli zaczyna im smakować, zwłaszcza zupy.

Wieczorem wspólnie odrabiają lekcje, jedzą kolację. Chłopcy są w łóżkach po 20. W wakacje mają więcej luzu i chodzą spać nieco później.

Ojcostwo - mówią Andrzej i Jacek - nauczyło ich cierpliwości. Chłopcy, jak to rodzeństwo w tym wieku, czasem się kłócą. Łatwo wybuchnąć. Wtedy rozdzielasz, odchodzisz na chwilę, bierzesz głęboki oddech. Złość mija.

Niedawno poszli z dziećmi w Paradzie Równości. Cała czwórka w takich samych koszulkach z napisem: "We are family", "Jesteśmy rodziną".

Ilustracją reportażu jest fragment filmu Artykuł Osiemnasty, przygotowanego przez naszych stowarzyszeniowych kolegów Bart i Sławek.

A my wierzymy, że także w Polsce przyjdzie czas, że wszystkie rodziny będą równe, a dzieci w nich wychowywane będą się cieszyły taką samą opieką prawną. (Miłość Nie Wyklucza) Cały wywiad na Duży Format .


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz