niedziela, 1 listopada 2015

Jerzy Waldorff symbol walki o Warszawskie Powązki


Dziś warto wspomnieć też o Jerzym Waldorffie który co rok organizował z przyjaciółmi, walka o Warszawskie Powązki.

W kwestach uczestniczyło w sumie około 700 osób, z czego 616 przynajmniej dwa razy. Najwięcej zebrali w 2011 r. - 257,8 tys. zł. Założony przez Jerzego Waldorffa Komitet Powązkowski doprowadził do odrestaurowania ponad 1,3 tys. zabytkowych pomników i kaplic na Starych Powązkach. W tym roku jak co roku ludzie sztuki wyjdą tam z puszkami.

Na początku lat 70. Stare Powązki były w ruinie. Rozpadających się wiekowych pomników i kaplic nikt nie remontował. "Niech pan założy komitet odnowy cmentarza" - zaproponował Jerzemu Waldorffowi prof. Stanisław Lorentz, dyrektor Muzeum Narodowego w Warszawie.

Waldorff pisał po latach ("Nasza pamięć... 25 lat odnowy Starych Powązek"): "Ktokolwiek znalazł się na Powązkach około 1970 r., zwłaszcza w ich części najdawniejszej, między kościołem, ul. Okopową i Katakumbami, miał przed oczyma widok ponurego rozkładu. Dawni właściciele cennych grobowców (...) w większości już to pomarli śmiercią gwałtowną, już to wyemigrowali daleko, wreszcie popadli w nędzę uniemożliwiającą ponoszenie wydatków na konserwację pomników cmentarnych, których niszczenie przyspieszały kwaśne deszcze z zatrutej atmosfery. Należało więc dawnych właścicieli zastąpić nowymi opiekunami narodowego zabytku" - Gazeta Wyborcza.

Warto dodać że Waldorf do nasz człowiek, nie on dziś Warszawskie Powązki, byłyby zniszczone, walczył o nie i zbierał pieniądze. Jerzy Waldorff, był związku do końca życia z Mieczysławem Jankowskim.

Wielu to nie podoba że był gejem chcą ukryć zdarza się że blaszana tabliczka z imieniem i nazwiskiem Mieczysława Jankowskiego była niszczona.

Tygodnik Polityka: W ostatnim w życiu wywiadzie, którego udzielił Bohdanowi Gadomskiemu, na pytanie, kim jest mężczyzna, z którym mieszka, powiedział, że to cioteczny brat. Przyjechał do Polski w 1939 r., uciekając przed wywiezieniem na Sybir. „Tak jak stał, przyszedł do naszego domu i został uznany przez moją matkę za drugiego syna. Matka umarła, a my obaj dalej toczymy ten bardzo głęboko kawalerski żywot” – mówił.

Taka była wersja dla opinii publicznej. „Mieszka z młodszym bratem (ciotecznym), emerytem Teatru Wielkiego w Warszawie” – informował w 1990 r. dziennikarz „Wprost”. Telefony odbiera „pan Mieczysław, daleki kuzyn Jerzego Waldorffa z Wilna” – pisała dziennikarka „Twojego Stylu”.

Prawda była inna. Mieczysław Jankowski nie był ani ciotecznym bratem Waldorffa, ani dalekim kuzynem. Był jego partnerem, kochankiem i opiekunem, bez którego pod koniec życia, kiedy poruszał się już wyłącznie o kulach, nie poradziłby sobie.

Mieliśmy przychodne służące, ale okradały nas, pisał Waldorff w kodycylu do testamentu. Wtedy Mieczysław wziął na siebie trud prowadzenia domu. Gotował, sprzątał i prał. Nie zmuszały go do tego trudne warunki. Jako tancerz Teatru Wielkiego, a później inspektor baletu i pedagog w Warszawskiej Szkole Baletowej zarabiał wystarczająco dużo, żeby się utrzymać. „...za samodzielne prowadzenie domu (...) nigdy nie pobierał żadnej pensji, czym zyskał we mnie dłużnika, na jaką sumę?...” – pisał Waldorff w testamencie.

Uzupełniał testament, dobrze wiedząc, że polski system prawny nie zna pojęcia związków partnerskich. Osoby homoseksualne, mimo przeżytych razem lat, nie miały żadnych wynikających z tego uprawnień. Bał się, że kiedy go zabraknie, Mieczysław Jankowski zostanie pozbawiony wszystkiego.

W związku z panującą w Polsce inflacją nie można ustalić wartości pracy Mieczysława Jankowskiego, pisał dalej. Poprosił o pomoc ambasadę USA („Wobec faktu, że również w Polsce walutą porównawczą stał się dolar” – napisał). Poinformowano go, że wykwalifikowana pomoc domowa w Stanach otrzymuje za godzinę pracy do 20 dol. „W tej sytuacji zapisu mojego w akcie notarialnym nie można traktować jako spadku na rzecz Mieczysława Jankowskiego, lecz jako częściową tylko spłatę długu, z tytułu jego należności za pracę w moim domu przez tak długi czas. Na co zwracam uwagę władz podatkowych!” – podsumował wyliczenia.

W testamencie było jeszcze post scriptum. Waldorff prosił wykonawców testamentu, by wyjednali u władz Kurii Warszawskiej zgodę na pochowanie go na Powązkach. „Niechaj też wraz ze mną spocznie Mieczysław Jankowski” – napisał.

(...) W pierwszej chwili była zrozpaczona, że Jerzy nie żeni się z Krysią. Ale gdy wyznał, co i jak, mama powiedziała: Jest, jak jest – opowiadał Kurskiemu Mieczysław Jankowski. Zgodziła się, żeby syn przyprowadził przyjaciela do wspólnego domu. Był 1 maja 1939 r. Gdy Jankowski wszedł do przedpokoju warszawskiego mieszkania przy ul. Piusa, czekała.

– Już w progu przełamała lody: Witam drugiego syna w domu. To była takiej klasy kobieta – opowiadał Mieczysław Jankowski. – Ona mnie rzeczywiście traktowała jak drugiego syna, zawsze z największą czułością. Reszta rodziny dowiedziała się o wszystkim podczas uroczystego obiadu, na który zaprosiła krewnych matka Waldorffa.

– Mówił mi o tym sam Waldorff – wspomina Zofia Kucówna. – Po dwóch stronach stołu dwie rodziny: Preyssowie i Szustrowie. I jego matka, wspaniała pani, oficjalnie przedstawia Mietka, nie ukrywając, co łączy go z jej synem. To był rodzaj konfirmacji.

Jerzy Kisielewski: – Nie wszyscy to od razu zaakceptowali. Mietek opowiadał mi o gehennie, jaką przeżył po przyjeździe do Warszawy. Większość rodziny Waldorffa albo nie zauważała go w ogóle, albo demonstracyjnie nie podawała mu ręki. Cierpiał, ale znosił to, bo Waldorffa kochał. Oprócz matki jeszcze tylko pani Kurmanowa, twórczyni szkoły dla panien, miała na tyle otwarty umysł, że Mietka zaakceptowała od razu.

Ojciec Jankowskiego, sędzia sądu grodzkiego w Wilnie, pierwszy zorientował się, co dzieje się z synem. Powiedział kiedyś nawet, że ma czwartą córkę. Choć musiało być dla niego szokiem, kiedy po syna przyjechał znany już redaktor z Warszawy.

Jerzy Kisielewski: – Jedna z sióstr Mietka, najstarsza i najbardziej zaniepokojona, zaciągnęła Waldorffa do Ostrej Bramy i kazała przysiąc, że nie zrobi bratu krzywdy. Po wojnie rodzice Jankowskiego zamieszkali w Olsztynku. Jankowski i Waldorff jeździli do nich w odwiedziny.

– Byli szczęśliwi, uwielbiali go, Jerzy podbił ich serca – opowiadał po latach Mieczysław Jankowski Kisielewskiemu.

Podczas okupacji nie rozstawali się. Waldorff organizował pod szyldem Rady Głównej Opiekuńczej koncerty muzyczne, Jankowski chodził do nielegalnej Średniej Szkoły Baletowej (Niemcy dali zgodę tylko na podstawową) na rogu Mokotowskiej i Wilczej. Uczył się u legendarnego tancerza Leona Wójcikowskiego. Jesienią 1943 r. absolwenci szkoły składali publiczny egzamin.

– Na egzaminy końcowe Waldorff przyszedł z bukietem fiołków. Mietek to często wspominał – opowiada Jerzy Kisielewski.

Dlatego tak niewiele osób wiedziało o ich związku. Po śmierci Waldorffa byli ludzie, którzy pytali Jerzego Kisielewskiego: A co z jego żoną? To Jankowski pełnił w ich związku rolę przypisywaną zwykle kobietom. Sprzątał, gotował i dbał, żeby Waldorff miał wyprasowany garnitur i odpowiednio dobrany krawat. Jerzy Kisielewski: – Robił to bez żadnej ostentacji, ale było wiadomo, jaka jest jego rola. W domu moich rodziców mówiło się: Trzeba sprawdzić, co dzieje się u Waldorffów.

Waldorff obdarowywał Mieczysława Jankowskiego z okazji kolejnych rocznic ich związku. Trzydziestej, czterdziestej, pięćdziesiątej. Na sześćdziesięciolecie chciał zamówić mszę i zorganizować przyjęcie. Było już przygotowane menu i lista gości. Nie zdążył. Zachorował i uroczystość trzeba było odłożyć. Okazało się, że na zawsze.

Sporządził przegląd najsłynniejszych gejów. Poczynając od Achillesa, który mimo wielu nałożnic w najstraszniejszą rozpacz popadł, gdy zginął Patrokles, przez Sokratesa, związanego ze swoim uczniem i następcą Platonem, po Aleksandra Wielkiego. Powodem homoseksualizmu, zarówno w czasach starożytnych, jak i współcześnie, tłumaczył, jest zachłanność kobiet chcących mężczyzn na własność. A homoseksualiści nie znają uczucia zazdrości, chętnie wymieniają jednych chłopców na drugich, pisał, traktują rozładowanie seksualne jako oswobodzenie ciała od fizycznego napięcia. „...aby mózgi uwolnione od jakichkolwiek nacisków mogły spokojnie oddać się deliberacjom intelektualnym” – pisał.

Ułożona przez Waldorffa lista homoseksualistów była długa. Artur Rimbaud i Paul Verlain, Oskar Wilde, Jarosław Iwaszkiewicz i Jerzy Andrzejewski. Marcel Proust, André Gide, Jean Cocteau, Tomasz Mann, Piotr Czajkowski i Jean Genet. Michał Anioł Buonarroti i Leonardo da Vinci z większym upodobaniem tworzą akty męskie niż kobiece, pisał. Dla niego ich wybór był oczywisty. Nagi mężczyzna, pod którego skórą grają mięśnie, jest zachwycający. „...gdy tymczasem wiolonczelowa miękkość ciała kobiecego raczej mogła artystę nużyć swą monotonią nawierzchni” – pisał.

– Chciał dodać jeszcze jeden przykład, ale zachowałem się jak cenzor i poprosiłem, żeby z niego zrezygnował – wspomina Wiesław Uchański. – Napisał ni mniej, ni więcej, że gejem był Jezus. Co więcej, uważał, że potwierdza to zdanie, które Jezus wypowiada do matki, wskazując na Jana: Matko, to jest syn twój. Powiedziałem mu: Jerzy, ty będziesz sobie spokojnie leżał na Powązkach, a mnie zabiją. Ustąpił.

Byli bardzo wzruszający w takiej wzajemnej trosce o siebie – wspomina Wiesław Uchański. – Pod koniec życia, kiedy Waldorff nie mógł już chodzić, Mietek, choć miał początki Parkinsona i trzęsły mu się ręce, przynosił dzwoniąc filiżankami herbatę i stawiał ją na stole. Ale później to Jerzy, siedząc przy stole, rozstawiał filiżanki i słodził herbatę. Mietka i swoją.

Jankowski miał znakomitą pamięć. O wiele lepszą niż Waldorff. Prawie każdy, kto przychodził do ich mieszkania, przeżywał podobną scenę. Waldorff zaczynał mówić, puszył się, rozkwitał, ale w pewnym momencie zatrzymywał się, bo coś mu umknęło.

Jerzy Kisielewski: – Wołał wtedy niskim głosem: Mietku (Mietek był przygłuchawy i lepiej słyszał tony niskie), Mietku, jak nazywał się ten poeta-grafoman z Krakowa? A Mietek bez pudła podrzucał potrzebne nazwisko. Już po śmierci Waldorffa powtarzał mi wielokrotnie: To Jerzy nauczył mnie czytać. Byłem wyjątkiem wśród tancerzy, którzy woleli pisma ilustrowane.

Waldorff bał się, co stanie się z Mieczysławem Jankowskim po jego śmierci. Prosił Kisielewskich, żeby zaopiekowali się nim.

Jerzy Kisielewski: – To była przez ostatnie lata jego obsesja. Uważał, że Mietek nie poradzi sobie sam. Bał się, że ktoś może go skrzywdzić. Niepokoił się, czy zostanie uwzględniony jego testament. Czy zaopiekujemy się Mietkiem. Czuł, że odejdzie szybciej, choć obaj zachowywali się przez te ostatnie lata jak mickiewiczowscy dziad i baba, licytując się, kto umrze pierwszy. Kiedy Waldorff zmarł, Mietek chciał jak najszybciej pójść za nim. Mówił, że życie bez Jerzego nie ma sensu, nie chciał nawet wychodzić z domu. Dopiero po jakimś czasie zaczął porządkować rzeczy po Waldorffie. Znów zaczął czytać, wrócił jeszcze na parę lat do życia.

Po śmierci Jerzego Mietek nie chciał kontaktować się z ludźmi. Zachowywał się tak, jakby miał wyrzuty sumienia, że Jerzego nie ma, a on żyje nie wiadomo po co i musi patrzeć na to wszystko, co przedtem oglądał i przeżywał z Waldorffem – opowiada Zofia Kucówna.

Jerzy Kisielewski: – Mietek też najpierw mówił: Muszę być pochowany obok Jerzego, ale potem, jakby przeczuwając kłopoty, powiedział: Spalcie mnie i rozsypcie prochy przy jego grobie.

Ostatecznie jednak urna z popiołami Mieczysława Jankowskiego spoczęła w grobie Waldorffa. Ksiądz opiekujący się Powązkami chciał tylko wiedzieć, czy rodzina nie będzie miała nic przeciwko temu.

Jerzy Kisielewski: – Pokazałem mu testament, w którym Waldorff prosił, żeby pochować Mietka razem z nim. I budował tę skomplikowaną konstrukcję prawną, żeby mieć pewność, że po jego śmierci nikt Mietkowi nie zrobi krzywdy.

Blaszana tabliczka z imieniem i nazwiskiem Mieczysława Jankowskiego przetrwała na grobie Waldorffa kilka miesięcy. Potem zniknęła.

Wywiad archiwalny Canal+ „7 Niebo", „8 Niebo" przeprowadził ten wywiad Tomasz Raczek.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz