środa, 23 czerwca 2010

Jestem nauczycielką i jestem lesbijką

Mówię tak nie dlatego, że pragnę oznakowania siebie lub innych. Nie znoszę etykietek i zamykających definicji. Mówię tak powodowana słusznym gniewem. W odruchu obrony przed hipokryzją

Przerwa, rozmawiam w klasie z uczennicami. Trochę o ich sprawach, trochę o moich. Miło, luz.

Puka woźna. "Proszę do pana dyrektora!" .

Na korytarzu mijam nauczyciela. "Cześć" - silę się na uśmiech. Nie odpowiada. Udaje, że mnie nie widzi.

"Chyba się minęliśmy" - rzucam. Mam tego dość. Milczenia, którym kwitowałam "to wszystko".

Przed wejściem do gabinetu biorę wdech. Zwolni mnie? A może obarczy "samodzielną" decyzją?

Trochę mnie mdli. Wiem, że znów usłyszę: "czy pani wie, jaką krzywdę wyrządziła szkole?", "Czy zdaje sobie pani sprawę, kim jest? A przecież panią zatrudniamy".

Dyrektor przy biurku, ręce w kieszeniach, jedną wyjmuje, ale tylko po to, by podnieść szklankę herbaty.

Na początek banalne zarzuty: spóźniłam się trzy minuty na dyżur, nie śledzę tablicy ogłoszeń.

"Panie Dyrektorze - próbuję po ludzku - atmosfera jest taka, że omijam pokój nauczycielski, bo nikt się do mnie nie odzywa".

Natychmiast: "Jeśli pani nie odpowiada, to proszę złożyć wymówienie. Do końca maja".

Nie chcę składać wymówienia.

"Dlaczego mnie pan nie zwolni"? - pytam.

"A dlaczego pani myśli, że jestem przeciwko pani?"

Tak myślę. Dlaczego?

****

"To wszystko" nie miało jakiegoś wyraźnego początku. Owszem, wezbrało na sile 31 marca, gdy stanęłam po stronie dwóch uczennic, które poczuły się ofiarami nietolerancji. Opublikowały na prywatnym blogu zdjęcia, na których się niby erotycznie obejmują. Taka kreacja, zabawa artystyczna - pełno tego w internecie.

Pani wychowawczyni, pedagog i wicedyrektor stwierdziły, że to "niegodne reprezentowanie szkoły". Postawiły ultimatum: albo usuwają zdjęcia albo szukają innej szkoły.

Dziewczyny znalazły trzecie wyjście. Zawiadomiły prasę. Sprawa zrobiła się głośna i zakończyła pomyślnie - ultimatum wycofano.

Mnie poprosiły o wsparcie. Powiedziałam głośno, co myślę o cenzurze i dyskryminacji.

I wtedy tłumiona wrogość i lęk przed tabu eksplodowały.

Odtąd pani wicedyrektor ostentacyjnie odwraca głowę na mój widok. Odtąd nie ma mowy o "dzień dobry". Dostałam polecenie, by wszystkie sprawy załatwiać "przez sekretariat". Zaczęła się wymiana pism. Zapytałam o powody takiego postępowania, pani wicedyrektor odpisuje, że "ma prawo czuć się bezpieczna".

Zagrożeniem jestem ja.

Pani wice pisze, że nauczyciele zobowiązali się dyżurować przy niej, by nie naraziła się na bezpośredni kontakt ze mną. Pisze: "w przypadku, gdy nikogo spośród nauczycieli nie będzie, [nauczyciele] uznali za właściwe, bym zamykała się w gabinecie w celu uniknięcia Pani agresywnych zachowań i ich ewentualnych konsekwencji".

Mam 156 cm wzrostu, ważę 42 kg. Czego obawia się pani dyrektor?

Czyżby słów?

Trwam w przekonaniu, że w demokratycznym społeczeństwie swobodna wymiana poglądów jest czymś naturalnym. Szkoła udziela mi innej lekcji - niewygodnych poglądów nie wypowiada się głośno.

A jeśli się wypowiada, płaci się wykluczeniem. Odtąd gros nauczycieli zachowuje się, jakby mnie nie znało. Jedna z nauczycielek organizuje nawet petycję przeciwko mnie, podobno ma ją podpisywać młodzież.

Czy to reakcja na tę jedną wypowiedź w obronie dwóch uczennic?

Ależ skąd! Równie dobrze mogło zacząć się przy innej okazji.

Bo ja naruszam tabu.

"Nie należę do osób tchórzliwych, ale w trosce o swoje bezpieczeństwo mam prawo obawiać się kontaktów z Panią" - pisze do mnie wicedyrektor. O bezpieczeństwo życia w kokonie swoich wartości, jak rozumiem.

Wypowiedziałam głośno to, czego nie wolno mówić, i co wcześniej wielokrotnie powtarzałam, ale w prywatnych rozmowach: Szkoła jest nietolerancyjna. Szkoła sprzyja wykluczeniom, nadzoruje ciała i cenzoruje zachowania.

Powiedziałam dobitnie i wyraźnie, więc odpowiedź jest wyraźna i dobitna. Ale to zaczęło się wcześniej. Po prostu wcześniej wszystko odbywało się w ciszy.

Dość.

Teraz opowiem też o tamtym. Chcę pokazać, jak niebezpieczna, skłonna do fałszu i hipokryzji jest szkoła. Nie jestem pierwsza, o tym pisało już parę osób. Najdobitniej prof. Magdalena Środa. Lecz tamte komentarze nadchodziły z zewnątrz. Ja chcę to uchwycić od środka.

Jako osoba, która doświadczyła cichej opresji na własnym ciele.

****

Jestem nauczycielką, i jestem lesbijką. To hasło. Chciałabym w przyszłości zobaczyć je na transparentach, znaczkach i koszulkach. Jako symbol zmiany.

Mówię tak nie dlatego, że pragnę oznakowania siebie lub innych. Nie znoszę etykietek i zamykających definicji. Mówię tak powodowana słusznym gniewem. W odruchu obrony przed hipokryzją.

Decyduję się na tę opowieść z lęku i w obronie przed nim. Wiem, jak ludzie z mojej grupy zawodowej - nauczyciele i nauczycielki - się boją, i jak to ich paraliżuje.

Ja także się boję wyśmiania, niezrozumienia, odrzucenia. Nienawiści i agresji. Hańbiących słów i splunięcia w twarz na przystanku. Takie rzeczy się zdarzają. Kiedy to piszę trzęsą mi się dłonie, a serce ściska wielkie imadło. To właśnie strach.

Myślę, że tak jest zawsze w przypadku coming outu. Bardzo chcesz to powiedzieć i jednocześnie nie chcesz.
Kocham uczyć i wcale nie chcę tego tracić. Kocham swój zawód - dlatego wytrwałam sześć lat w upokorzeniu, tłumiąc emocje. Milczałam, żeby się nie narazić. Wydawało mi się, że tak zapewnię sobie spokój. Bardzo się myliłam. Milczenie nie sprawi, że przestanę być lesbijką.

***

Na pierwszej po wakacjach radzie pedagogicznej nauczycielki opowiadają sobie, gdzie były, pokazują zdjęcia, opowiadają o dzieciach, umawiają się na piwo, na które przyprowadzają mężów. Ja tak nie mogłam. Nie miałam jak się z nimi

zaprzyjaźnić. Byłam obca. A co najgorsze - nieszczera.

Dwa lata temu zostałam wychowawczynią klasy. Zaprzyjaźniłam się z uczniami. Podczas zajęć integracyjnych klasa zadawała pytania, ja odpowiadałam. Niektórzy nauczyciele odmawiali i nikt im się nie dziwił, ale ja nie chciałam się odgradzać od klasy. Pytania najpierw były łatwe: dlaczego noszę na głowie kolorowe zawoje? Czy to ma związek z moją wiarą? Czy wierzę w Boga?

Potem pojawiły się trudniejsze: Czy ma pani męża? Nie chce pani? A dziecko? Nie? Czy dlatego, że jest pani feministką?

Odpowiadałam oględnie. Takie kłamstewka dają poczucie bezpieczeństwa - nabrałam się na to.

Ale pytaniom nie ma końca. Jak tam weekend? Z kim się bawiłaś na sylwestra? Czemu ten pani facet nie przyjdzie na studniówkę? Wymyślam na szybko byle jakie odpowiedzi.

"Dlaczego jesteś zapłakana?".

"Rozstałam się" - mówiłam.

"Nie wspominałaś, że masz faceta".

Nie wspominałam, fakt.

***

Decyduję się na tę opowieść, bo wiem, że nie jest to tylko moja historia. Że osób o orientacji innej niż heteroseksualna jest w szkołach mnóstwo. Wśród kadry pedagogicznej, wśród młodzieży, wśród woźnych.

Ich niewidzialność ma wydźwięk nie tylko prywatny, ale społeczny i polityczny. To nie tylko nasza intymna sprawa, nie tylko gejów czy lesbijek niewygoda i ból. To także opresja, w której uczestniczymy wszyscy.

Najłatwiej zaszczepić ją w szkole. Szkoła jest miejscem, gdzie ludzie się uczą. Także udatnego grania normy. Także milczącej nietolerancji.

Niewidoczność "innych" pomaga tworzyć złudzenie, że my tu w Polsce wszyscy jesteśmy tacy sami i że tak powinno być. Może są gdzieś jakieś odstępstwa, "gdzieś tam", ale przecież "nie u nas".

My, Polacy jesteśmy heteroseksualni.

Przez lata milczałam, z poczucia odpowiedzialności - żeby dalej wykonywać pracę. Przestaję milczeć z tego samego powodu. Bo czuję się współodpowiedzialna za kłamliwy obraz świata, jaki współtworzy szkoła.

Pragnę powiedzieć wyraźnie: to, czego nie widzimy, jest o wiele groźniejsze, niż to, co rozpoznajemy na pierwszy rzut oka. Podskórne wszczepianie normy działa skuteczniej niż nawoływanie do nienawiści.

***

Często się mówi, że za czasów Romana Giertycha było źle, a teraz jest normalnie. To nieprawda. Czasy Giertycha uprawomocniły skłębione lęki i ksenofobiczne przeświadczenia. Dały im prawo głosu. Ale Giertych jako minister był wrogiem w kilku innych kwestiach. Zmobilizował przeciw sobie wielu nauczycieli. Żeby go nie popierać wystarczyła doza zdrowego rozsądku.

Teraz nie ma wroga, nie ma i buntu. Postgiertychowska homofobia jest groźniejsza. Przed wyrazistym absurdem łatwo się bronić. Przed "normalnością" - trudniej.

Pamiętam z czasów Giertycha akademię na rocznicę powstania Armii Krajowej. Wśród patetycznych przemówień i wierszy przerywnik muzyczny: akowski walczyk o młodzieńcu, który idąc na wojnę, opuszcza dziewczynę. Miłosna ładna piosenka. Śpiewać solo ma najlepsza chórzystka, to oczywiste.

Wszystko idzie dobrze, do czasu, gdy ktoś nie dostrzega makabrycznego przeoczenia... Przecież dziewczyna śpiewa "zostawiam cię, dziewczyno". Co za dwuznaczność! Co to ma być?! Postanowiono: zaśpiewa chłopak. Ale żaden nie potrafi. Więc niech recytuje. Też źle. Powstaje nowy scenariusz: zaśpiewa dziewczyna, ale wyciągając z koperty list. Na tyle wyraźnie, by nie umknęło uwagi, że słowa piosenki są cytatem z listu żołnierza do niej. Żeby rozwiać do końca wątpliwości, młody żołnierz pojawi się potem niczym wytwór spełnionego snu i para powtórzy miłosny refren, tyle że on będzie tylko mruczał pod nosem. Na koniec się przytulą.

Do dziś pamiętam te nerwy w pokoju nauczycielskim. To było zabawne. Nie tylko dla mnie, dla każdego, kto ma minimalną wrażliwość na groteskę. Homofobia w wydaniu giertychowskim była śmieszna. Wyolbrzymiona sprawiała wrażenie, że zaraz pęknie. Dłuższe utrzymywanie tak nadętego balonu jest niemożliwe.

***

Mniej więcej rok po tamtej akademii - i po odejściu Giertycha - miała miejsce rozmowa. Opowiedziała mi o niej uczennica. Była wtedy maturzystką i jako ujawniona lesbijka chciała przyjść na studniówkę ze swoją dziewczyną. Wpisała jej nazwisko na listę osób towarzyszących.

Wychowawczyni "chciała o tym pogadać". Dla dziewczyny najgorsza była atmosfera, duszny klimat, co skojarzyło jej się z przesłuchaniem. Usadzona na odsuniętym od ławki krześle, nie miała o co oprzeć rąk. Poczuła się winna, niepewna.

Wychowawczyni mówiła, że nie przeszkadza jej inność, że jest pełna zrozumienia. Że szkoła jest przecież nowoczesna i otwarta, niemniej jednak cóż, może lepiej będzie, jeśli nie będziecie, jakby to nazwać, zbyt śmiałe. Zbyt jawne. Nie łapcie się za ręce, nie przytulajcie. Nie tańczcie (na studniówce!). Tak będzie lepiej.

Nie powiedziała, dla kogo.

***

W obu przypadkach chodzi o to, żeby odegrać heteroseksualność. Pierwsza scenka jest jak burleska. Nauczyciele wiedzą, że orientacja hetero musi być zagrana na potrzeby giertychowskiego teatru fobii.

Druga nie jest już ani trochę śmieszna. Nauczycielka każe dziewczynie udawać, ale nie jest świadoma tego wymuszenia. Przeciwnie - wydaje jej się, że akceptuje homoseksualność, że pozwala na inność. Tak jednak nie jest. Mówi: bądź homo, ale tak, żeby nie było widać. W miarę możliwości - zniknij.

Demoniczne czasy Giertycha miały potencjał edukacyjny, wywrotowy. Pozbawiony karykaturalnej dziwaczności teatr hetero stał się bardziej niebezpieczny, bo taki naturalny.

***

Ta zasada "naturalności" działa non stop. Na korytarzu stoją dwie dziewczyny. Trwają lekcje, nie powinny tu być. Zobaczył je też inny nauczyciel, woła "a wy co, dziewczyny, męża szukacie?". I śmieje się jowialnie. Im jakoś nie jest do śmiechu, szybko uciekają do klasy.

Czy choć przez sekundę przecięła mu nauczycielską głowę myśl, że może one nie są heteroseksualne? Że nie szukają męża i nie będą szukać? Że może nie chcą być tak besztane i uwodzone przez - z ich perspektywy - starego dziada? Z pewnością - nie.
Czepiam się? Większość osób jest przecież heteroseksualna. Owszem. Ale szkoła to nie imieniny u cioci. Tu uczymy ludzi. A ludzie nie są jednakowi. Nie wszyscy są hetero z klasy średniej. Nie wszystkie żarty są zabawne dla wszystkich.

Kilka lat temu do mojego liceum chodził chłopak, który był modelem. Nosił obcisłe koszulki, błyszczały mu buty. Miał długie wystylizowane prostownicą włosy. Kiedyś nauczycielka powiedziała mu, że "wygląda jak ciota". Przestał nosić opaskę, ściął włosy. Tych uwag musiało być więcej - śmiali się koledzy, współpasażerowie autobusu, sąsiedzi. To samo mówiło mu jego własne wyczucie normy.
Ale ta uwaga nauczycielki też miała swój udział. To smutne, jak niską świadomość mają osoby, które zajmują się edukacją. To smutne, jakim zaufaniem szkoła darzy to, co nazywa "uniwersalnym systemem wartości", a co jest w istocie mglistym kolażem uprzedzeń.

Kiedyś pewna nauczycielka powiedziała mi, że jako feministka na pewno czytam Kingę Dunin. "I wiesz, ona pisze te książki dla młodzieży, ale nie jest polecana przez znawców tematu, bo promuje relatywizm moralny".

"Przez których znawców tematu?" - zapytałam.

"No, tych najważniejszych".

Pamiętajmy: uczymy ludzi. Ci ludzie są różni, pochodzą z różnych rodzin, o różnych wzorcach wartości. Wielu z naszych uczniów żyje w niestandardowych rodzinach, wielu nie jest katolikami, albo ma niepolskie pochodzenie. Ponad 5 procent ma orientację inną niż heteroseksualna, ogromna większość ma nieheteroseksualnych kolegów, ciocie, sąsiadki, czy braci. A niektórzy - matki lub ojców.

***

"Proszę zwrócić uwagę, że to szkoła a nie uniwersytet. My tu mamy do przekazania tradycyjne wartości"- mówiono mi.

Owszem. Lecz pielęgnowanie świata opresji pod osłoną "tradycji" to nie jest wartość.

"Szkoła ma wychowywać w duchu patriotyzmu". Tak, lecz zaściankowy sarmatyzm to nie patriotyzm. Homofob i matka Polka to nie są jedyne możliwości patriotycznej identyfikacji.

"To polska szkoła. Nie żyjemy we Francji". Rozumiem, ale nie żyjemy też w wiktoriańskiej Anglii.

"Za młoda jesteś. Musisz zrozumieć, jak to wszystko działa, albo wyjechać na Zachód " - słyszałam. Bzdura. Nie chcę wyjeżdżać "na Zachód". Polska to także mój kraj.

"Nasz szkoła jest tolerancyjna" - to także słyszałam. "Tolerancja" jest modna. Nic łatwiejszego, niźli się tak określić.

Ale jeżeli w szkole, w której pracujesz, ktoś boi się przyznać, ze jest lesbijką, ateistą czy Żydem, jeżeli studniówki wypełniają wyłącznie pary heteroseksualne, to nie jest to miejsce tolerancyjne.

"W naszej szkole nie ma problemu homoseksualizmu" - słyszałam wiele razy. To nieprawda. "Nie ma" oznacza: nieheteroseksualni są niewidoczni.

Homofobia to nie koniecznie bicie geja w ciemnej uliczce. Szkoła jest jej naturalna przestrzenią. To trzeba zmienić.

"Zrobiłaś z nas homofobów" zarzucono mi, gdy wystąpiłam w obronie dziewczyn obejmujących się na zdjęciu. Poszło głównie o to, że zarzuciłam nietolerancję pani wicedyrektor, gdy powiedziała uczennicom, że TAKIE manifestowanie seksualności to "niegodna reprezentacja szkoły".

"Zrobiłaś z nas homofobów, a MY jesteśmy tolerancyjni" - powiedziała jedna z pań, zanim przestała się do mnie odzywać.

Ja zrobiłam?

Parę miesięcy wcześniej moja uczennica pisała esej o tolerancji na olimpiadę filozoficzną. Musiała się tłumaczyć, dlaczego wspomniała o losie gejów i lesbijek. Bo dałoby się przecież o tolerancji pisać bez "tego".

Chciałam zabrać klasę na film "Niebieskoocy" (o potworności rasizmu). Gdy okazało się , że pokaz odbywa się przy okazji festiwalu filmów o tematyce m. in. homoerotycznej, dyrektor odwołał wyjście. To samo dyrektorzy paru innych szkół.

***

Homofobia nie potrzebuje twardych gestów. Wystarczy milczenie, ciche przyzwolenie na działanie krzywdzącej normy.

Jeżeli jesteś gejem, trans, bi, czy lesbijką - musisz przyjąć do wiadomości, że jesteś normalna. Niby o tym wiesz, ale boisz SIĘ PRZYZNAĆ. Rzecz w tym, że nie ma się do czego przyznawać, bo nie ma w tym ani twej winy, ani żadnego wstydu.

Gdy pierwszy raz napisałam "jestem lesbijką", ze świadomością, że to o mnie i że wydrukuje to "Gazeta Wyborcza" i wszyscy to zobaczą, poczułam, jak ścisnęły mi się żebra. Dalej się boję.

Ale uświadomiłam sobie, że od lat chodziłam z zapadniętym żołądkiem. Bałam się na marszach równości. Na konferencjach, gdzie coś mówiłam a były tam media. Na ulicy ze swoją dziewczyną.

Bałam się czytając napisy na szkolnych ławkach "Konarzewska to lesba", gdy podpatrzyli nas jacyś uczniowie. Bałam się chichotów, które słyszałam wchodząc do klasy.

Przeszłam przez śmiechy, pogardę, "wielkoduszne" przemilczenie, a w końcu - kiedy złamałam pakt milczenia - groźbę zwolnienia z pracy.

Przeżyłam aluzje do moich tekstów, zdjęć na portalu lesbijsko - feministycznym, do mojego życia. Czułam się jak oskarżona o przestępstwo.

Jak byłam na stażu wysłuchiwałam koleżanki, która "badała" moją orientację, a potem wychwalała szkołę za wielkoduszność. "Bo jeśli ktoś okaże się lesbijką, a dyrektor zatrudni ją na stałe? Czy zdajesz sobie sprawę , co to DLA NIEGO znaczy?". Milczałam. Sądziłam, że inna reakcja byłaby poniżej godności.

Dziś nie mam już siły milczeć. Dziś mówię: tak, jestem lesbijką, z tego powodu dyrektor mnie nie chce dalej zatrudniać. Sprawdźmy: co TO dla niego znaczy?

***

Rozumiem każdego, kto się boi. Rozumiem obawę każdego z was, czy jest homo czy hetero.

Ale podczas swojej drogi nauczycielskiej zrozumiałam, że jeżeli nie chcę być narzędziem ideologii, która opresję ubiera w piękne słówka, to muszę powiedzieć, jaka jest prawda.

Jeżeli nie chcę, żeby dyrektor mnie straszył, jeżeli nie chcę dłużej się bać, że TO się wyda, muszę powiedzieć pierwsza. Dlatego mówię.

Jestem nauczycielką i jestem lesbijką.

Uczę polskiego w IX Liceum im. Jarosława Dąbrowskiego w Łodzi.

Nazywam się Marta Konarzewska.

*Marta Konarzewska, ur. w 1977 r., skończyła filologię polską na Uniwersytecie Łódzkim i podyplomowe gender studies na Uniwersytecie Warszawskim. Od siedmiu uczy polskiego w łódzkich liceach. Pracuje nad doktoratem o literaturze feministycznej. Wicenaczelna magazynu lesbijsko-feministycznego ”Furia”. Pisze książkę ”Zakazane miłości” o nienormatywnych relacjach erotycznych (wraz z Piotrem Pacewiczem).

polecam komentarz Jacka Kochanowskiego:
podcasts-Innastrona

Gazeta Wyborcza




12 komentarzy:

  1. Super. Rozumiem jak najbardziej walkę o tzw. równe prawa, ale umówmy się, że skąd uczniowie nagle mieli się dowiedzieć, że jest Pani lesbijką? Orientacja seksualna człowieka jest jego osobistą sprawą, tak jak stan cywilny. Czy ja jako uczeń zastanawiałem się, czy jeden z drugim nauczyciel ma żonę? Owszem. Jednak nigdy się nie dowiedziałem, bo ci ludzie nie czuli żadnej potrzeby zwierzania się swoim podopiecznym ze swojego statusu. Kiedy niby mieliby to robić? Na lekcji? Czy tworzyć kółeczka na przerwach, żeby poopowiadać sobie o tym, że oni to mają taką cudowną żonę/męża.
    Powiem szczerze, że dwójka nauczycieli z mojego liceum była małżeństwem, o czym nikt nie wiedział! Nawet nauczyciele! Sprawa wyszła na jaw po 3 latach. Czemu mieliby to ujawniać? Czemu mieliby się obściskiwać w miejscu pracy?

    Dopiero młode pokolenie nauczycieli zmieniło zachowanie. Anglistka, która była tuż po studiach w okresie, w którym chodziłem do liceum, oczywiście musiała koniecznie zwierzać się ze swojego ślubu, na czym cierpiała lekcja, bo jej po prostu nie było. "Proszę nam opowiedzieć o swoim mężu", "Czy jest przystojny?", "A chce pani mieć dzieci?", "A ile?"... pani oczywiście najpierw mówiła przez 5 minut, że nie nie, że ona nic nie powie, po czym "pękała" i jęła wywewnętrzniać zamiast uczyć.

    O ile nie mam nic naprzeciw osobom o odmiennych preferencjach seksualnych (w przypadku lesbijek to podobnych:P), o tyle uważam, że nauczyciel jest nauczycielem. I czy będzie sobie prywatnie wegetarianinem, komunistą, ufologiem, czy buddystą - to jest prywatnie. W szkole jest zawodowo i nie ma miejsca na preferencje.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Tobie chłopa brakuje!! Jak by cię któryś dobrze posunął to od razu by Ci się odmieniło!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam dla Ciebie świetne rozwiązanie!
    Wyjedź z ciemnogrodu do n.p. Nowego Jorku. Tutaj nikogo nie obchodzi jak wyglądasz, co robisz, jakie masz preferencje seksualne lub dlaczego idziesz w koszuli nocnej po fajki do sklepu o 12-stej w dzień. Geje lub lesbijki nie czują się tutaj prześladowani, spacerują normalnie po ulicach trzymając się za ręce oraz są chronieni przez prawo.Nowy Jork jest szalenie tolerancyjnym miejscem do życia, w końcu jest to zlepek kultur z całego świata.Nie musisz pracować jako nauczycielka, ale n.p. opiekunka do dziecka lub barmanka. Poznasz wielu ciekawych ludzi,inny świat,zarobisz kasę i wreszcie poczujesz się wolna i niczym nie skrępowana.
    Pozdrawiam z NYC

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem wrogiem systemu edukacji ale jak juz jestesmy zmuszeni na nie placic to rzadam aby moje dzieci nie mialy nic wspolnego z ludzmi bez zasad, gdyz uwazam odcylenia od hetero za chorobe duszy ktora da sie wyleczyc, kazde takie zachowanie to bladzenie a nie orientacja seksualna.

    OdpowiedzUsuń
  5. Gdybym był dyrektorem szkoły, to prawdopodobnie starałbym się pozbyć się Ciebie. Nie dlatego, że jesteś les - ale z powodu sposobu, w jaki do tego podchodzisz.

    Z powodu tego, że robisz wszystko, żeby rzutowało to na Twoją postawę jako człowieka publicznego, nauczyciela i pedagoga. Tymczasem orientacja seksualna, tak jak inne preferencje seksualne, powinna być sprawą prywatną. Nie muszą być tematem tabu, można o tym rozmawiać - ale nie powinny być wyznacznikiem i miernikiem podstawowych wartości - a u Ciebie takim się stają.
    Sposób, w jaki piszesz, świadczy o obsesji - dzielisz ludzi na tych, którzy akceptują homo i nie, kompletnie abstrahując od jakichkolwiek innych kryteriów i wartości. Dla mnie to jest gorsze niż homofobia (którą nota bene określa się dzisiaj każdego, kto nie podoba się homoseksualistom). To jest zaawansowana, obsesyjna heterofobia, którą powinno się leczyć.

    Z jednej strony mówisz - homo powinni być traktowani tak samo - z drugiej sama kopiesz przepaść między nimi a hetero i w każdym zdaniu podkreślasz swoją odmienność. Jak większość tzw. wojujących homo, którzy taką postawą dla środowiska robią zdecydowanie więcej złego niż dobrego.

    OdpowiedzUsuń
  6. Chcemy być uważani za takich samych.

    Ale zakładamy własne kluby homo, robimy własne parady homo, własne wystawy homo, własne homobiografie, własne zapisy w konstytucji, kodeksie cywilnym, karnym i cholera wie jakim jeszcze.
    Ukrywamy się obsesyjnie, albo przeciwnie - na każdym kroku krzyczymy o naszych preferencjach - dziwiąc się nieodmiennie, że kogoś to razi i obrusza. Oczywiście jest homofobem i obrusza go nasz homoseksualizm, broń boże nasza nahalność, bo przecież homo nie może być nahalny, on tylko może walczyć o swoje prawa...

    Opowiadamy dowcipy o blondynkach, łysych, teściowych i policjantach - przecież to normalne i śmieszne. Wszak nienormalne i nieśmieszne jest tylko opowiadanie dowcipów o homo, przecież to narusza ich godność.

    No i domagamy się już nie tylko tolerancji. Domagamy się akceptacji. Ba - domagamy się szacunku.

    Kiedyś, żeby zdobyć akceptację, trzeba było dopasować się do otoczenia - tak jest w całej naturze i to jest normalne, to jest istota akceptacji - akceptuję coś z czym się zgadzam i utożsamiam. Teraz nie - już nie wystarczy tolerancja - teraz muszą mnie akceptować - bo jak nie to wstrętne homofoby.

    Kiedyś - na szacunek, trzeba było sobie długo i ciężko zapracować. Szacunek "z urzędu" przysługiwał tylko matce i ojcu - reszta musiała sobie na to zasłużyć. Teraz nie - homo ma być szanowany a priori, tak na wszelki wypadek, tylko dlatego, że swoją seksualność skierował w tę a nie inną stronę. Bo jak ktoś go nie szanuje, to wszak jest wstrętnym homofobem...

    Dawno temu W. Młynarski napisał piosenkę, w której wszyscy trafiali w sedno. I zadał genialne pytanie w puencie: "czy się wszyscy w jednej chwili tacy mądrzy porobili, czy to sedno się zrobiło takie duże".

    Czy rzeczywiście wszyscy hetero w tym kraju nagle zamienili się w homofobów, czy może to pojęcie "homofobii" zrobiło się takie duże???

    OdpowiedzUsuń
  7. Wywalic ze szkol zboczencow niech tyraja przy taciu chrzanu

    OdpowiedzUsuń
  8. "Zobaczył je też inny nauczyciel, woła "a wy co, dziewczyny, męża szukacie?". I śmieje się jowialnie. Im jakoś nie jest do śmiechu, szybko uciekają do klasy.

    Czy choć przez sekundę przecięła mu nauczycielską głowę myśl, że może one nie są heteroseksualne? Że nie szukają męża i nie będą szukać?"
    Co jak co, ale nauczyciel raczej nie walnie żartem pokroju "a co wy dziewczyny, żony szukacie?" bo mimo wszystko, pani lesbijko osób heteroseksualnych (czyt. normalnych) jest na świecie więcej. "Pokrzywdzonej" bohaterce chore poczucie znaczenia własnej dewiacji na tle normalnych osób uderzyło jak widać do głowy...

    OdpowiedzUsuń
  9. Jestem nauczycielką i jestem lesbijką i też chciałabym móc być sobą, zaakceptowaną taką jaką jestem...Doskonale Cię rozumiem!

    OdpowiedzUsuń
  10. Czy można się z Panią w jakiś sposób skontaktować prywatnie? Nie chcę rozmawiać na forum, narażając się na niestowowne komentarze niektórych czytelników...

    OdpowiedzUsuń
  11. Jest Nas więcej - i myślę że masz bardzo dużo racji w tym co piszesz ale niestety z niektórymi komentarzami też się zgodzę.
    Uczę już ponad dekadę i kocham to co robię . Mam przyjaciół wśród grona którzy w pełni mnie akceptacją. Jestem szczęśliwa Uważam że moje życie prywatne jest tylko moje a dopuszczam do niego tych którzy na to zasługują , Mam swój kręgosłup moralny który bardzo cenie - uważam że każdy ma prawo żyć w zgodzie z sobą i zawsze będę bronić tego przekonania również na głos i dosłownie , ale czy aby to zrobić muszę manifestować kim jestem ? Dla tych dzieciaków staram się być tylko a może aż autorytetem z kręgosłupem moralnym który ma zasady i idee który słucha stara się zrozumieć ale nigdy nie mówi jak żyć tylko zadaje pytania bo najważniejsze moim zdaniem jest to by każdy młody człowiek sam decydował o tym kim jest i za sprawą swoich dedycji stawał się wartościowym człowiekiem ,a to czy ja czy ktokolwiek inny kocha inaczej czy jest innego wyznania czy koloru skóry nie powinno mieć najmniejszego znaczenia.

    OdpowiedzUsuń